Home HomeSimak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (2)Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756Moorcock Michael Zeglarz Morz Sagi o Elryku Tom III (SCAN dalMoorcock Michael Sniace miast Sagi o Elryku Tom IV (SCAN dalMoorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dalMcCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN ddickens charles ciężkie czasyLudlum.Robert. .Przesylka.z.sal2884ABC systemu Windows XP (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • konstruktor.keep.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Z jednego wszakże Saxon jasno zdawała sobie sprawę.Bill stał się tym innym, odpychającym Billem wbrew swoim intencjom.Gdyby nie strajk, gdyby nie walka o pracę istniałby tylko ów dawny Bill, którego kochała bez zastrzeżeń.Bestia śpiąca w nim spałaby nadal.Było to coś, co zostało w nim rozbudzone, jakiś obraz odzwierciedlający zewnętrzne warunki - nie mniej od tych warunków okrutny, przerażający i wrogi.Saxon obawiała się, nie bez słuszności, że jeśli strajk potrwa dłużej, to inne i straszne ja Billa nabierze pełniejszych i ohydniejszych kształtów.Wiedziała zaś, że stanie się to nieuchronnym końcem ich miłości.Takiego Billa nie mogłaby kochać; z samej natury rzeczy taki Bill nie był zdolny do miłości i nie mógł być kochany.A myśl o konsekwencjach tego Saxon dygotała.Były one przerażające.Gdy snuła podobne rozmyślania, z duszy jej wyrywała się odwieczna skarga człowiecza: - Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?Również Bill miał swoje pytania, na które nie znajdował odpowiedzi.- Dlaczego budowlani nie przyłączą się do strajku? - rzucał gniewnie w mrok spowijający życie i świat.- Ani myślą się przyłączyć.O’Brien nie uznaje strajków, a przecież on trzyma w garści całą radę związku robotników budowlanych.Ale w takim razie dlaczego nie wywalą go i nie rzucą pracy? Zwyciężylibyśmy wtedy na całej linii.Tymczasem nie - O’Brien trzyma ich za twarz, a sam siedzi po uszy w przekupstwach i brudnej polityce! I niech diabli Federację Związków! Gdyby zastrajkowali wszyscy kolejarze, robotnicy z warsztatów nie dostaliby po skórze.Psiakrew, od wieków nie paliłem przyzwoitego tytoniu i nie piłem uczciwej kawy.Zapomniałem, jak smakuje porządne jedzenie.Zważyłem się wczoraj.Od wybuchu strajku ubyło mi piętnaście funtów.Jeżeli tak dalej pójdzie, będę mógł walczyć w wadze średniej.A dzieje się tak, chociaż od Bóg wie ilu lat płacę składki na związek.Nie mogę najeść się do syta, a moja żona musi słać łóżka obcym mężczyznom.Od samego myślenia o tym robi mi się czerwono przed oczami.Jak się kiedyś wścieknę, wyrzucę za drzwi tego lokatora…- Bill! Przecież to nie jego wina! - oburzyła się Saxon.- A kto mówi, że jego? - warknął Bill.- Nie mogę mówić ogólnie, jak mi przyjdzie na to ochota? Tak czy siak, mam tego po uszy.Co za korzyść ze zorganizowanej klasy robotniczej, kiedy nie potrafi zdobyć się na solidarność? Za dwa centy podwyżki cisnąłbym to wszystko i przeszedł na stronę pracodawców.Tylko że tego nie zrobię, niech ich diabli!Jak im się zdaje, że mogą nas zmusić do posłuszeństwa, to niech spróbują! Ale swoją drogą nie mieści mi się to w głowie.Cały świat zwyczajnie zwariował.W niczym nie ma ani krztyny sensu.Po co właściwie popierać związek, który nie potrafi wygrać strajku? Co za sens rozbijać łby łamistrajkom, jeżeli coraz więcej ciągnie ich do miasta.Wszystko to jest całkiem pomylone, a mnie też już niewiele brakuje.Taki wybuch był u Billa czymś niezwykłym; zdarzył się tylko ten jeden jedyny raz.Zazwyczaj bywał ponury, małomówny i zamknięty w sobie.A whisky tylko go utwierdzała w przekonaniach.Któregoś wieczora Bill wrócił do domu dopiero o północy.Niepokój Saxon był tym większy, że doniesiono jej o ulicznych starciach z policją.W końcu Bill przyszedł, a jego wygląd zdawał się potwierdzać obiegające pogłoski.Rękawy kurtki miał wyszarpane z pach, krawat zniknął spod miękkiego wykładanego kołnierzyka, u koszuli brakowało guzików.Gdy zdjął kapelusz, przerażona Saxon zobaczyła na jego głowie guz wielkości sporego jabłka.- Wiesz, kto to zrobił? Ten holenderski łajdak Hermanmann.Pałką! Dostanie on za to któregoś pięknego dnia.I jeszcze na jednego faceta mam oko.Rozprawię się z nim, kiedy skończymy strajk i wszystko się uspokoi.Taki facet nazwiskiem Blanchard, Roy Blanchard.- Chyba nie z firmy „Blanchard, Perkins i Spółka”? - spytała Saxon.Obmywała skaleczenie Billa i jak zwykle wszelkimi sposobami usiłowała przywrócić mu spokój.- Owszem.Tylko że to jest syn właściciela.Jak myślisz, co on robi, ten gagatek, który w życiu nie przyłożył ręki do uczciwej pracy i tylko szasta pieniędzmi starego? Idzie i bierze się do rozbijania strajku.Popisuje się przed publiką - powiadam ci, że o to mu tylko chodzi.Gazety o nim piszą, a dzierlatki, z którymi lata, aż się zachłystują z podziwu.„Och, ach! Co za zuch z tego Roya Blancharda! Co za zuch!” Zuch - rzeczywiście! Jeszcze się ten zuch przekona, jak smakuje prawdziwe bicie! Nigdy w życiu tak mnie ręka nie świerzbiła.I myślę, że ten holenderski policjant też mnie dobrze popamięta.Dzisiaj mu się zdrowo dostało.Ktoś rozwalił łajdakowi łeb kawałkiem węgla wielkości wiaderka na wodę.Było to akurat, kiedy wozy skręcały z Ósmej we Franklina, pod starym hotelem „Galindo”.Wywiązała się tam ostra walka i jakiś facet z hotelu wyrzucił ten kawał węgla z okna pierwszego piętra.Walczyliśmy krok za krokiem, całą drogę - cegły, brukowce, no i na dodatek policyjne pałki.Nie odważyli się wezwać wojska do pomocy.I bali się strzelać.Robiliśmy sieczkę z policjantów.Ambulanse i wozy policyjne zdrowo musiały się napracować.Ale pomyśl tylko, Saxon - zablokowaliśmy pochód na rogu Czternastej i Broadwayu, pod samym ratuszem.Zaszliśmy ich od tyłu i, odcięliśmy zaprzęgi od pięciu wozów i w przejściu zostawiliśmy kilka małych pamiątek tym lalusiom z uniwersytetu.Od szpitala uratowała ich tylko rezerwa policji.W każdym razie trzymaliśmy tam to bractwo całą godzinę.Trzeba ci było widzieć, Saxon, te sznury tramwajów - na Broadwayu, na Czternastej, na San Pablo, jak okiem sięgnąć, wszędzie tramwaje!- Ale co takiego zrobił ten Blanchard? - spytała Saxon.- Jechał na czele i powoził moim zaprzęgiem.Wszystkie zaprzęgi były z naszych stajni.Skrzyknął się z koleżkami - sami faceci, co żyją z pieniędzy swoich ojców.Przyjechali do stajni wielkimi autokarami, zaprzęgli konie i wyprowadzili wozy, a do pomocy mieli połowę oaklandzkiej policji.Saxon, co to był za dzień! Brukowce spadały jak deszcz z nieba.I trzeba ci było słyszeć stuk pałek o nasze głowy - trrrach, trrrach, trrrach! A zanim przedostaliśmy się na ulicę Peraltel, policja nas zaatakowała, sam komendant był z nimi, siedział niczym Bóg wszechmocny w swoim policyjnym aucie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •