Home HomeWhat Does a Martian Look Like The Science of Extraterrestrial Life by Jack Cohen & Ian Stewart (2002)Chalker Jack L Polnoc przy studni dusz (SCAN dWhyte Jack Templariusze 01 Rycerze Czerni i BieliChalker Jack L Swiaty Rombu Charon Smok u wrotChalker Jack L Polnoc przy studni duszTemplariusze 1 Rycerze Czerni i Bieli Whyte JackCorel DRAW (5)Nino Cocchiarella Formal Ontology and conceptual realismCharlotte Link Czas burzCien wolnosci Dav
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bibliotekag2.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .I mówić tu o znajdywaniu pieniędzy na ulicy! Jak będziesz chciała jeszcze ze dwóch ludzi do pomocy przy warzywach, szepnij słówko.Chociaż trzeba powiedzieć, że przez najbliższe dwa miesiące będziemy musieli mocno zacisnąć pasa.Aha, pożycz te czterysta dolarów od Gau Yuma.Powiedz mu, że dostanie osiem procent i że oddamy mu wszystko za jakieś trzy albo cztery miesiące.Gdy Bill wydostał się wreszcie z objęć Saxon, zaczął przeprowadzać tam i z powrotem źrebaka, żeby wystygł.W pewnej chwili zatrzymał się tak raptownie, że chrapy zwierzęcia zderzyły się z jego plecami; stawanie dęba i skoki trwały dobrą minutę, ale Saxon czekała, wiedząc, że Billowi przyszła nowa myśl do głowy.- Słuchaj - powiedział.- Czy znasz się przypadkiem na rachunkach w banku i wystawianiu czeków?Rozdział dwudziesty pierwszyPewnego słonecznego poranka w czerwcu Bill powiedział Saxon, żeby włożyła strój do konnej jazdy, gdyż ma wypróbować konia pod wierzch.- Ale dopiero po dziesiątej - odparła - Do tego czasu wyślę wóz na drugą turę.Mimo rozległych interesów, jakie Saxon teraz prowadziła, dzięki dobrej organizacji i systematyczności pozostawało jej sporo wolnego czasu.Odwiedzała Hale’ów, co zawsze było ogromną przyjemnością, zwłaszcza zaś teraz, kiedy Hastingsowie wrócili i Klara często przebywała u ciotki.Saxon kwitła w tej serdecznej atmosferze.Zaczęła czytać - czytać ze zrozumieniem.Znajdowała czas na książki, na hafty, szycie pięknej bielizny i dla Billa, któremu towarzyszyła w wielu wyprawach.Bill miał więcej jeszcze pracy niż ona, gdyż jego zajęcia różnorodne i rozproszone w różnych punktach.Ponadto doglądał stajni i zaprzęgów, których używała Saxon.Stał się naprawdę człowiekiem interesów, chociaż pani Mortimer, przeglądając i badając sokolim wzrokiem kolumnę wydatków, odkryła kilka drobnych omyłek; w końcu wraz z Saxon potrafiły go zmusić do prowadzenia ksiąg rachunkowych.Co wieczór po kolacji zapisywali oboje swoje pozycje w księgach.Potem on siadał w wielkim fotelu, który kupił jeszcze w początkowym okresie umowy z cegielnią, a ona wsuwała mu się w objęcia i brzdąkała na strunach ukulele albo też prowadzili długie rozmowy o tym, co robią i co zamierzają jeszcze zrobić.Czasem mówił Bill:- Zaczynam się brać do polityki, Saxon.To się opłaca.Wierz mi, że się opłaca.Jeżeli na przyszłą wiosnę nie puszczę sześciu zaprzęgów do robót drogowych i nie zacznę zarabiać pieniędzy od gminy - wracam do Oakland i poproszę pryncypała o pracę.- Wiesz, Bill - mówiła kiedy indziej Saxon - oni naprawdę budują ten hotel między Caliente i Eldridge.I ludzie przebąkują coś o wielkim sanatorium w górach.- Słuchaj, Bill - zaczynała innym razem.- Skoro nawodniłeś ten akr, musisz mi go oddać pod warzywa.Wydzierżawię go od ciebie.Obliczysz sobie, ile byś mógł wyhodować na nim lucerny, i zapłacę ci pełne ceny rynkowe, naturalnie po odliczeniu kosztu uprawy.- Zgoda, weź go sobie.- Bill stłumił westchnienie.- Zresztą za bardzo jestem zajęty, żeby się bawić w lucernę.Było to kłamstwo wręcz bezwstydne, gdyż dopiero co założył pompę i nawodnił teren.- To będzie naprawdę rozsądniej, Bill - usiłowała go pocieszyć, wiedziała bowiem, że jego tęsknota za wielkimi przestrzeniami przybrała jeszcze na sile.- Nie ma sensu, żebyś sobie zawracał głowę jednym akrem.Jest przecież ten stuczterdziestoakrowy szmat ziemi.Zobaczysz, że kupimy go, jak stary Chavon umrze.Ta ziemia naprawdę należała kiedyś do rancza Madrono.Razem stanowiły stusześćdziesięcioakrową działkę.- Nie życzę nikomu śmierci - mruknął Bill.- Ale przecież on nie traktuje tej ziemi przyzwoicie, wypasa na niej Bóg wie ile cherlawych zwierzaków.Obejrzałem ją sobie dokładnie, każdy cal, i obliczyłem.Te trzy wykarczowane pola mają razem najmniej czterdzieści akrów, a na dodatek wodę trochę wyżej na pagórkach.Dalej jest z pięćdziesiąt akrów, na których mógłbym wypasać zarodowe klacze, łąki na przemian z kępami drzew, różnymi stromiznami i tak dalej.Na pozostałych pięćdziesięciu są gęste lasy, malownicze miejsca i zwierzyna.Ta stara stodoła z niewypalanej cegły jest w zupełnie możliwym stanie.Gdyby jej dać nowy dach, można by znaleźć w niej schronienie podczas złej pogody Bóg wie dla ilu sztuk.No i pomyśl, muszę teraz wynajmować to nędzne pastwisko za Pingem, żeby moje konie miały gdzie odpocząć.Biegałyby sobie po tych stu czterdziestu akrach… gdybym je tylko miał.Ciekaw jestem, czy stary Chavon by je wydzierżawił.Albo, realizując mniej ambitne zamierzenia, Bill mówił:- Muszę skoczyć jutro do Petaluma, Saxon.Na ranczu Atkinsona jest licytacja, więc może trafi mi się jakaś okazja.- Znowu konie!- A czy nie zwożę drzewa na budowę nowej cieplarni winnych latorośli? Na dodatek Barney nadwerężył sobie łopatkę.Jeżeli ma w ogóle wrócić do formy, będzie, musiał długo odpoczywać.A Bridget skończyła już z pracą.Wyraźnie się na to zanosi.Leczę ją i leczę, i nic z tego.Weterynarz też się na niej nie poznał.Kilku innym koniom muszę dać trochę wytchnienia.Para siwków wyraźnie zmordowała się ciężką pracą.Ten wielki deresz chyba się wścieka.Wszyscy myśleli, że to zęby, a tymczasem to zwyczajny obłęd [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •