[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Materiał był elastyczny i zdawał się przylegać niczym druga skóra, tak samo jak koszula wciągana przez głowę.Miał dwie i wybrał tę bez rękawów.- Pasuje - pomyślał - i jest zupełnie wygodna.Szkoda tylko, że jest to wszystko tak dopasowane i tak cienkie.Czuję się, jakbym był nagi.Cóż, przynajmniej jest to jakaś ochrona przed słońcem.Zamarzył o okularach słonecznych, nie pierwszy raz zresztą.Pierwszą napotkaną grupą, która ich używała, byli Dillianie, a u nich nawet najmniejsze były o numer za duże dla niego.W tej chwili dopadła go Wu Ju-li, wyraźnie podniecona.- Nathan! - zawołała.- Przeprowadziłam mały zwiad i nie zgadniesz, co jest za najbliższym wzgórzem!- Szmaragdowe Miasto - odpowiedział, mimo iż wiedział, że nazwa z niczym się jej nie skojarzy.Faktycznie - nie zareagowała.- Nie! Droga! Brukowana droga.Z samochodami!Wydawał się zaskoczony.- Samochody? Tak blisko granicy? Co za samochody?- Myślę, że elektryczne - odparła.- Nie posuwają się zbyt szybko i nie jest ich zbyt wiele, ale są.Przy granicy jest nawet niewielki parking.Zajazd po stronie Diii jest stamtąd o jakieś sto metrów.- A więc minęliśmy go w zadymce i zeszliśmy ze szlaku! - powiedział.- Muszą zaopatrywać ten zajazd i używać go jako bazy do prowadzenia interesów.Zabawne, że nigdy o nim nie słyszałaś.- Przez cały czas mojego tu pobytu przebywałam po tamtej stronie jeziora - przypomniała mu.- Jedynym ludem innym niż mój, o którym słyszałam, byli ludzie gór, ale nigdy się z nimi nie zetknęłam.- Ciekawe, jak ci ludzie wyglądają - zastanowił się.- Będziemy musieli przemierzyć prawie cały ich sześciokąt.- Są najdziwniejsi - zresztą, będziesz mógł sam zobaczyć.Ruszajmy!Przytroczył jej juki i wdrapał się na grzbiet.Ruszyli żwawo i niemal natychmiast wrócił tamten ból, chociaż powoli zaczynał chwytać rytm.Osiągnęli szczyt wzgórza w pięć minut.Natychmiast zorientował się, o co jej chodzi.Pół tuzina pojazdów stało zaparkowanych na niewielkim brukowanym placyku niedaleko granicy.Przeważnie otwarte, z wyjątkiem jednego, wyposażonego w rodzaj brezentowego dachu.Żaden nie miał siedzeń, i sądząc po wyglądzie tego z dachem, kierowcy musieli być bardzo wysocy i kierować za pomocą kombinacji dwóch dźwigni.Droga był dostatecznie szeroka, by samochody mogły się wyprzedzać, środkiem czarnej nawierzchni biegła biała linia.Zatrzymała się w pobliżu parkingu.- Popatrz! - powiedziała.- Teraz widzisz, co miałam na myśli mówiąc o niesamowitych ludziach!Brazil musiał przyznać jej rację.Coś, co mogło choć trochę przypominać te stworzenia, widział po raz ostatni wiele lat temu, w czasie miesięcznego kosmicznego zaciągu.Wystarczy sobie wyobrazić głowę słonia z miękkimi uszami, ale bez charakterystycznych kłów, nie z jedną, ale dwiema trąbami, każdą owej długości, zakończoną pieńkowatymi, pozbawionymi stawów palcami okalającymi otwór nosowy.Postawmy teraz tę głowę na ciele zbyt szczupłym, by ją udźwignąć, pozbawionym ramion i zakończonym dwiema krótkimi, przysadzistymi nogami i płaskimi stopami, które sprawiają wrażenie, ze maszerujący na nich osobnik lekko się kołysze z boku na bok.Pomalujmy na koniec całego potwora na wściekle czerwony kolor i obleczmy go w zielony drelichowy kombinezon.Nathan Brazil i Wu Ju-li nie musieli sobie tego wyobrażać.Właśnie takie stworzenie zbliżało się ku nim niespiesznie.- O, świetnie! - zdołał wykrztusić.- Teraz widzę dokładnie, co miałaś na myśli.Stwór zauważył ich i uniósł swe trąby, które zdawały się wyrastać z jednego punktu poniżej oczu, w geście powitania.- Hej, cześć! - odezwał się tubalnie po Dilliańsku, głosem, który brzmiał jak zepsuty buczek przeciwmgielny.- Trochę tu lepsza pogoda po tej stronie, prawda?- Święte słowa - odparł Brazil.- Ledwośmy się wymknęli zadymce i minęliśmy zajazd.Noc spędziliśmy tam, na polu.- Wyjeżdżacie więc stąd? - spytał Slongornijczyk grzecznie.- Macie zamiar zwiedzić nasz piękny kraj? To dobra pora na takie wycieczki.Tu jest zawsze lato.- Po prostu przejeżdżaliśmy tędy - wyjaśnił Brazil niedbale.- Zmierzamy do Czill.Przyjazny stwór zmarszczył się, przez co jego twarz (?) nabrała jeszcze bardziej komicznego wyglądu, którego nie sposób było nie zauważyć.- Kiepsko tam sprawy wyglądają.Czytałem o tym zeszłego wieczora.- Wiem, odparł Nathan poważnie.- Jedna z ofiar - Czillianka - była moją przyjaciółką.Naszą - poprawił się prędko, wywołując wesołość Wu Ju-li.- Może byście weszli do zajazdu, zjedli śniadanie i spróbowali się na coś załapać? - podsunął stwór.- Wszystkie te ciężarówki będą wracały puste, tak że prawdopodobnie będziecie mogli większość drogi przebyć autostopem.Zaoszczędzi to czasu i nóg.- Dziękuję, spróbujemy tak zrobić! - zawołał Brazil za Slongorni jeżykiem, gdy ten szacowny obywatel wdrapał się do krytej ciężarówki i zaczął ją cofać, sterując dźwigniami dzierżonymi w obu trąbach.Ciężarówka wydała lekki warkot, ale niewiele poza tym i wypadła na drogę całkiem żwawo.- Wiesz, założę się, że spokojnie wyciąga pięćdziesiątkę - powiedział do Wu-Ju-li, kiedy pojazd znikł im z oczu.- Być może będziemy się poruszać szybciej i łatwiej, niż się spodziewaliśmy.Przeszli przez granicę do zasypanego śniegiem zajazdu.Zimno kąsało dotkliwie, Wu Ju-li nie miała na sobie nic oprócz juków, a jego strój nadawał się raczej do ochrony przed słońcem niż przed zimnem.Wbiegli do wnętrza, ona wyprzedzając go niemal o całą minutę.Pięciu mieszkańców Slongorn stało przy ladzie, pakując do gardła z użyciem swych trąb pokarm, który przypominał siano.Jeden pociągnął kubeł ciepłego płynu przypominającego nieco herbatę i wychlapał go do gęby.Oberżystka była mieszkanką Diii w średnim wieku, wyglądającą raczej staro.Dwa młode centaury płci męskiej porządkowały skrzynki na zapleczu, najwyraźniej ustawiając produkty dostarczone przez gości ze Slongomu.Był jeszcze jeden.Ależ to ogromny, wielkości człowieka, nietoperz! - pomyślał Brazil, bo rzeczywiście tak właśnie ten stwór wyglądał.Był odrobinę wyższy od niego, z przypominającym szczura łbem i tułowiem, o nabiegłych krwią oczach; jego ostre zęby żuły ogromną kromkę bułki.Ramiona miał lekko rozłożone.Łączyły się one ze skórzastymi skrzydłami, rozpiętymi na rusztowaniu kostnym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]