[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego towarzysz skinął głową.- Na pewno świetnie sobie poradzisz.Głos z radia oświadczył lodowatym tonem, że Max podlega karze aresztu.Max obniżył lot do dwóch tysięcy stóp, zmniejszył prędkość i na pięć mil przed szczytem wypuścił klapy.Prowizoryczne lądowisko było mniejsze, niż mu się przedtem wydawało.Zobaczył Rotundę i błyski wystrzałów.Tuż obok przeleciał uzbrojony helikopter.Max spojrzał za okno.Jakiś mężczyzna ubrany w czarny wojskowy kombinezon siedział w otwartych drzwiach.W dłoniach trzymał automatyczny karabin.Radio znów przemówiło.- C-47, zawróć.Wleciałeś w zamkniętą przestrzeń.Płaskowyż zbliżał się coraz szybciej.Max przyciągnął wolant do siebie.Huk wystrzałów karabinowych.Tuż przed dziobem samolotu przemknęła wiązka świetlnych pocisków.- Zestrzelimy cię, jeśli to będzie konieczne.- Blefują - uspokajał go Scott.Max przeleciał nad wierzchołkami drzew, zmniejszył dopływ paliwa.Poczuł, jak główne podwozie dotyka ziemi.Samolot podniósł się na moment i znów opadł.Krzyki w słuchawkach.Tylne podwozie, na które także założyli płozę, przywarło na dobre do ziemi.Odciął paliwo.Największy problem związany z lądowaniem na płozach polegał na tym, że pilot nie mógł skorzystać z hamulców.Nie mógł nawet odwrócić silników.Po prostu musiał czekać, aż samolot sam się zatrzyma.Rotunda znajdowała się po jego prawej stronie.Słyszał już terkot broni automatycznej.- Co jest na końcu tego pola? - spytał Scott.- Jeszcze jeden króciutki lot.Przejechali obok Rotundy.W kabinie pasażerskiej panowała absolutna cisza.Śnieg syczał delikatnie pod płozami.Minęli parking i kilka samochodów policyjnych, które wycofywały się w pośpiechu.Ich koła wyrzucały do góry fontanny śniegu.Przed nimi, kilkadziesiąt jardów dalej, otwierała się przepaść.Przez moment zastanawiał się, czy nie włączyć ponownie silników i poderwać samolotu w powietrze albo czy nie zakręcić gwałtownie i wjechać między drzewa.Było już jednak za późno na jakiekolwiek manewry.Musiał cierpliwie czekać.Hałas w słuchawkach nareszcie ustał.Czekał.Samolot podskoczył na jakiejś nierówności ukrytej pod śniegiem.Przepaść była coraz bliżej.Ciągnęła się po horyzont.Samolot zwolnił.I zatrzymał się.luz nad nimi przemknął Blackhawk.Max nie widział przed sobą zbyt wiele wolnego terenu.- Na razie nie ruszamy się z miejsc - powiedział swoim pasażerom.- Ładne lądowanie, Max - pochwalił go Scott.Max wyjrzał przez swoje okienko, rozpiął pas i wyjrzał na drugą stronę.- Sporo miejsca - oświadczył, siadając na fotelu.Włączył lewy silnik i podkręcił obroty.- Hej, ostrożnie - zaniepokoił się jego towarzysz.- Spoko - mruknął Max.- Ta ślicznotka potrafi kręcić piruety.Niewiele mijał się z prawdą.Z tyłu dobiegły go głośne protesty, w słuchawkach znów odezwał się jakiś głos, on jednak zawrócił i ruszył w stronę Rotundy.***Kiedy Max zawracał ku Rotundzie, Gibson postanowił wykorzystać nadarzającą się okazję.Kilka chwil później obrońcy przypadli do ziemi, zasypani zmasowanym ogniem karabinów.Andrea, zajmująca pozycję na lewej flance, zobaczyła jak ktoś wysuwa nad krawędź urwiska żelazny hak i wbija go w ziemię.- Samolot jedzie w naszą stronę - powiedział zastępca Gibso-na.Reflektory C-47 oświetliły parking na szczycie wzgórza i przesuwały się dalej, w stronę pozycji Gibsona.- Chyba tak.Do jasnej cholery, co ci idioci chcą zrobić? Radiooperator przycisnął mocniej słuchawki do uszu.- Pocisk dwa prosi o pozwolenie.- O jakie pozwolenie?- Na otwarcie ognia, Horace.- Do diabła, nie.Oni wszyscy chyba powariowali.Radiowiec znowu słuchał.- Grupa skalna jest już na szczycie.Max sunął w stronę Rotundy.Noc przepełniona był hukiem wystrzałów.Z tyłu dobiegł go głos Asąuitha:- Nie możemy poruszać się szybciej?- Nie czas teraz na półśrodki, Max - przyłączył się do niego rudowłosy atleta.Jeszcze kilka innych głosów poparło Asquitha.Max podkręcił obroty i wjechał prosto w dziurę po ogrodzeniu, zmierzając w największy gąszcz pocisków.Kule uderzały w kadłub samolotu.Max wyobrażał już sobie, jaka wściekła będzie Ceil, kiedy zobaczy swoją ukochaną „Betsy”.W jednym z okien pękła szyba.Zatrzymał się na hałdzie ziemi.Nie mógł jechać dalej.- No dobra, wysiadka - oznajmił, dławiąc silniki.Pasażerowie otwierali już drzwi ładowni.Kamerzysta Bena Markeya, wysoki dwudziestolatek o blond włosach, klęczał w przejściu i przygotowywał swój sprzęt.Kiedy był już gotów, włączył światło.- Dobra, możemy iść - oświadczył.Ben Markey, który mówił już coś do mikrofonu, skinął na Waltera Asquitha.Ten wyskoczył z samolotu prosto w deszcz pocisków.Jeden z nich trafił go w nogę, drugi w pierś.Asquith upadł ciężko na śnieg.Gibson z przerażeniem obserwował przebieg wypadków.Widział, jak postrzelony mężczyzna pada na ziemię, jak dwie następne osoby skaczą w ślad za nim i osłaniają go własnymi ciałami, widział ładownię samolotu, w której tłoczyło się jeszcze kilkunastu ludzi.Nigdy nie był świadkiem czegoś równie idiotycznego.Co za durnie.Odwrócił się do radiooperatora.- Wstrzymać ogień - polecił.Potem spojrzał na swego zastępcę.- Nie mogę w to uwierzyć.Nagle zdał sobie sprawę, że pokazuje go ogólnokrajowa telewizja.Zobaczył Bena Markeya, który choć przyklejony do ziemi, bez przerwy mówił do mikrofonu i zdawał relację z przebiegu wydarzeń.Widział kamerzystę, który pokazywał przez chwilę rannego człowieka, a potem ogień, hałdy ziemi i uzbrojonych ludzi po obu stronach.Obok stanowiska Gibsona zatrzymała się czarna limuzyna.Elizabeth wypadła z samochodu i pobiegła do samolotu.- Co tu się dzieje, do diabła? - Zobaczyła rannego Asquitha i wstrzymała oddech.- Co się stało?Pasażerowie wciąż wychodzili z samolotu, jeden po drugim, niektórzy sprawnie i zręcznie, inni z cudzą pomocą.Z wyciem syren nadjeżdżały policyjne samochody.Z C-47 wytoczył się wózek inwalidzki.- Kim jesteście? - usiłowała się dowiedzieć Elizabeth.Kilka osób podało swe nazwiska, Gibson był jednak zbyt daleko, by je dosłyszeć.Silvera spojrzała w jego stronę.Horace zastanawiał się, jak najlepiej rozegrać tę sytuację.Otoczyć tych ludzi i korzystając z chwili spokoju odciąć Indian od Rotundy.Mógł to zrobić.Wiedział, że może.- Widzicie państwo, co się tutaj dzieje - mówił Markey do mikrofonu.- Walter Asquith, laureat Nagrody Pulitzera, został postrzelony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]