[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ukrzyżowanie było karą dla buntowników.Najdziwniejsze jest to,bracia, i to również wiecie z nauk naszego Zakonu, że śmierć Jezusanie wywołała żadnej znaczącej reakcji w Jerozolimie ani gdzie indziej.Umarł i jego brat Jakub dalej przewodził ich społeczności.To reakcjana śmierć Jakuba, zamordowanego wiele lat pózniej na schodach świą-tyni Heroda, wywołała społeczne niepokoje i wojnę domową i wkrót-ce potem wysłany przez swego ojca Wespazjana rzymski wódz Tytuspoprowadził karną ekspedycję, która zniszczyła Jerozolimę, buntow-ników i świątynię.Rzymianie uważali, że tylko w ten sposób mogązłamać ducha %7łydów.Mylili się.Zniszczyli Jerozolimę i jej świątynię,lecz członkowie Zgromadzenia w porę dostrzegli nadchodzące nie-bezpieczeństwo i ukryli swoje cenne kroniki.ten skarb.po czymuciekli przed zagładą miasta, unosząc ze sobą dosyć zapisanych infor-macji, by mieć pewność, że pewnego dnia, kiedy wszystko przeminiei zostanie zapomniane, ich potomkowie będą mogli wrócić i odzyskaćswoją historię.My, przyjaciele, jesteśmy tymi potomkami.A ta histo-ria jest tym, co odkryliśmy na nowo: kompletną, naszym zdaniem,kroniką Wspólnoty Jerozolimskiej, jej osiągnięć, ludu i ich przodków,ich praw i podstaw ich wiary oraz prób uwolnienia się spod tyraniirodziny Heroda i nieczystej, obcej religii narzuconej przez nią całejhebrajskiej rasie.Saint-Clair siedział nieruchomo, wstrzymując oddech i czując, jakmocno bije mu serce, gdy de Montbard zamilkł, zastanawiając sięchwilę.- Oto, co odkryliście, bracia.Prawdziwą i niezmienioną historiętego, co naprawdę stało się z Jezusem, jego rodziną i przyjaciółmioraz ich religią lub przekonaniami.Teraz pozostaje tylko przetłuma-czyć treść tych zwojów.Będzie to żmudna i nadzwyczaj odpowie-dzialna praca.Wasze pierwotne zadanie jest już niemal zakończo-ne i od tej pory będziecie mogli poświęcać więcej czasu drugiemu,pilnowaniu dróg Zamorza.Moim zadaniem, które zacznie się te-raz, będzie zbadanie tego, co tu mamy.nie przetłumaczenie, gdyżnie mam po temu umiejętności ani czasu.aby wykorzystując tęodrobinę wiedzy, jaką posiadam, i z pomocą dokumentów powie-rzonych mi przez moich zwierzchników w Zakonie upewnić się, żewszystko to pozostało nietknięte.Muszę więc natychmiast rozpo-cząć pracę, a wy możecie się rozejść, aby omówić to między sobą,zastanowić się nad konsekwencjami, jakie to odkrycie niewątpliwieprzyniesie.Wiem, że nie muszę wam przypominać o przysiędzei potrzebie zachowania tych informacji w tajemnicy przed wszystkiminie należącymi do naszego bractwa, ale wiem także, że wybaczyciemi to, że o tym wspominam.Od dziś jeszcze pilniej strzeżcie naszychtajemnic.A teraz, za pozwoleniem brata Hugona, który jest naszymmistrzem, dziękuję wam w imieniu wszystkich braci Zakonu Odro-dzenia.Dzięki waszym wysiłkom to odrodzenie się ziściło.Spotkanie dobiegło końca i bracia się rozeszli, cicho rozmawia-jąc.Saint-Clair opuścił komnatę sam, zdumiony tym wszystkim, cozdarzyło się jemu i wokół niego w ciągu tego miesiąca.Czuł corazwiększą ulgę, jakby zdjęto mu z ramion ogromny ciężar, i teraz - lekkijak piórko - mógł ulecieć z wiatrem tam, gdzie zaniesie go jego po-dmuch.dZdarzyło się to wszystko prawie dwa miesiące wcześniej i Saint-Clairpomyślał, że de Montbard od tej pory cały czas prowadzi swe badaniai żaden z mnichów nawet nie próbuje go pytać o postępy.Właści-wie dalej robili to samo co przedtem, lecz uwolnieni od wieloletnie-go obowiązku kopania zwiększyli częstotliwość patroli.Poprzedniegowieczoru de Payns oznajmił, że wkrótce wraca do Francji.Minęłycałe lata, od kiedy bracia widzieli ojczyznę, tak więc na wybór jegodrugiego towarzysza oczekiwano z entuzjazmem i niecierpliwością.Natychmiast przeprowadzono losowanie i wygrał je Saint-Clair, kudobrodusznej zazdrości pozostałych.Chociaż przyjął ten zaszczyt, wiedział, że Gondemare, bezsprzecz-nie najspokojniejszy z braci, jest bardziej rozczarowany od innych.Młody rycerz zaczął mieć wyrzuty sumienia.Gondemare, tak jakPayen Montdidier, wcześnie owdowiał i przybył do Zamorza wkrótcepo śmierci żony.Jednak w przeciwieństwie do Payena zostawił kilkoromałych dzieci pod opieką swych krewnych i kilka lat temu otrzymałwieść, że ma już wnuki.Dla Gondemare'a mogła to być jedyna okazjaich poznania.Saint-Clair, który tej nocy położył się z tą świadomo-ścią, nie mógł zasnąć.On nie miał w Andegawenii żadnej rodziny aninikogo bliskiego i chociaż chętnie by tam wrócił, nie miał żadnegosensownego powodu poza chęcią wzięcia udziału w Zgromadzeniu,co Gondemare również mógł uczynić.Ponadto - i świadomość tegoniepokoiła go najbardziej - to on złamał wszystkie śluby i okazał się,przynajmniej we własnych oczach, niegodny zaszczytu reprezentowa-nia braci podczas tej wyprawy.Tak więc Saint-Clair spędził zupeł-nie bezsenną noc i wstał długo przed świtem, aby krążyć po ulicachi zmagać się z myślami.W końcu z ulgą postanowił zrzec się swego miejsca na korzyśćGondemare'a i zatopiony we własnych myślach może nawet nie za-uważyłby Odona, gdyby biskup nagle nie przyspieszył kroku, usiłującuniknąć spotkania.Saint-Clair raczej wyczuł, niż dostrzegł nagły ruchi spojrzał w samą porę, by zobaczyć znikającą w zaułku postać.Wyda-ła mu się dziwnie znajoma, szczególnie sposób, w jaki się poruszała.Zanim jednak skupił na niej uwagę, postać znikła.Rycerz minął za-ułek, zajrzawszy weń machinalnie.Zobaczył, jak postać skręca w lewoi znika mu z oczu, ponownie pozostawiając dziwne wrażenie, że toktoś znajomy.Zawahał się, mając ochotę sprawdzić, ale zaraz wzruszyłramionami i poszedł dalej.Zaledwie jednak przeszedł dziesięć czy dwanaście kroków, uświa-domił sobie, wbrew wszelkiej logice, że ta pospiesznie umykająca po-stać zdecydowanie przypomina mu Odona, biskupa Fontainebleau.Wiedział, że musiał się pomylić, gdyż człowiek, którego dwukrotniewidział, był nędznie odziany, o wiele zbyt nędznie, żeby mógł być bi-skupem, ale zaraz przypomniał sobie, jak niestały i niegodny zaufaniawydał mu się ten nadęty klecha.Obudziła się w nim ciekawość i cof-nął się do wylotu alejki, gdzie stał przez chwilę, spoglądając w pół-mrok, po czym poszedł do miejsca, gdzie znikła owa tajemnicza postać.Niczego tam nie było.Za rogiem znalazł wylot ślepej uliczki z wy-sokimi nagimi ścianami z trzech stron, co oznaczało, że ten człowiek,kimkolwiek był, wszedł tu tylko po to, żeby zniknąć z oczu patrzącegoSaint-Claira.Wiedziony rozbudzoną na nowo ciekawością rycerz po-nownie wyszedł z zaułka i skręcił w lewo, wydłużając krok w poszu-kiwaniu tajemniczego cienia, zdając sobie sprawę, że wkroczył na nie-znany teren i nieliczni napotkani ludzie, sami mężczyzni, spoglądająna niego z nieskrywaną wrogością.Nieporuszony tym przesunął pasz mieczem tak, by rękojeść była tuż pod ręką, i pomaszerował dalej.dTeraz, daleko przed nim i ukryty przez kilka zakrętów wąskiej, krętejuliczki, Odo gratulował sobie udanej ucieczki, gdy wyszedł na nie-wielki plac i ujrzał kilku śniadoskórych, groznie wyglądających męż-czyzn, którzy na jego widok drgnęli, jakby czekali, aż się zjawi.Oczy-wiście wiedział, że to niemożliwe, tak więc opanował nagły dreszczstrachu i wyprostował się, dumnie podnosząc głowę i raznie kroczącnaprzód
[ Pobierz całość w formacie PDF ]