Home HomeWhat Does a Martian Look Like The Science of Extraterrestrial Life by Jack Cohen & Ian Stewart (2002)Mary Joe Tate Critical Companion to F. Scott Fitzgerald, A Literary Reference to His Life And Work (2007)Chalker Jack L Polnoc przy studni dusz (SCAN dWhyte Jack Templariusze 01 Rycerze Czerni i BieliChalker Jack L Swiaty Rombu Charon Smok u wrotOrwell George Rok 1984 (3)Lumley Brian Nekroskop II (SCAN dal 981)Markowski Tadeusz Umrzec, aby nie zginac (2)Gulland Sandra Kochanka SłońcaLudlum Robert Przesylka z salonik (SCAN dal 1
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • us5.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- Pierwszy kontakt - powiedział O'Connor z podnieceniem w głosie.Znowu wybuchła krótka strzelanina.Uniósł się i zadeptał papierosa.- Pójdę lepiej do dowództwa.- Ruszył, lecz nagle zatrzymał się ł odwrócił do nas.- Czy ktoś z was, szczeniaki, robi dobrze nożem?- Nie - skłamałem.- Nigdy nie używałem - powiedział Pancho.Skinął głową, wygramolił się na zewnątrz i od­szedł bez specjalnego pośpiechu.- Ten człowiek stanowi dla nas większe niebez­pieczeństwo niż ktokolwiek z Niebieskich - mruk­nął Pancho.- Poczekaj - głośno zastanawiałem się.- Za­łóżmy, że wyśle nas jako komandosów.To dałoby nam całą noc, aby się stąd wyślizgnąć, a jeśli nie wrócimy, będą sądzić, że zostaliśmy zabici.- Jedyną skazą na twoim logicznym wywodzie jest fakt, że najprawdopodobniej zostaniemy zabici.- Spojrzał przez strzelnicę.- Ciekaw je­stem, czy już doszli do połowy?Obejrzałem teren przez swój teleskopowy celow­nik.W oddali widać było fontanny dymu i błota, a wiatr przynosił odgłosy wybuchów granatów.Wy­ostrzyłem obraz, kropka w celowniku sięgnęła dna ramki, ale nie błyskała jeszcze na czerwono.Nagle kilka tuzinów żołnierzy z niebieskimi opaskami na rękawach wyskoczyło z okopów i zaczęło biec w naszym kierunku.Na lufach karabinów mieli za­tknięte bagnety.Ktoś krzyknął:- Otworzyć ogień!W tej chwili ze wszystkich bunkrów wokół nas zaczęto strzelać.Wycelowałem wysoko i nacis­nąłem spust - karabin wewnątrz bunkra powo­dował większy hałas - przeładowałem broń i wy­strzeliłem powtórnie.- Celować dokładnie, skurwysyny! Kula potrze­buje sekundy, zęby tam dolecieć!Jak na razie nasza strzelanina nie odnosiła wię­kszego efektu.Jeden z atakujących żołnierzy opadł na kolana, wypuścił karabin i zaczął czołgać się z powrotem.Nagle z okopu odległego od nich o dwa­dzieścia metrów unieśli się Czerwoni, strzelając i rzucając granaty.Kilku Niebieskich upadło, reszta kontynuowała atak, ostrzeliwując się w biegu.Jas­nozielona gwiazda rozbłysła nad ich pozycjami.Ktoś wystrzelił z rakietnicy sygnał żądający wspar­cia.Około połowa Niebieskich zdołała dobiec i wskakiwała do okopu, wystawiając bagnety.- Przerwać ogień! - rozległo się.Nie odrywając głowy od strzelnicy, Pancho powiedział.- Dobrze że jesteśmy tu, a nie tam.- Mogłoby tak pozostać.Trafiłeś kogoś?- Nie.Celowałem wyżej.- Ja także.Drgnąłem, gdy granat wybuchnął w okopie.Wy­glądało to na rzut z bliska.Głośniejszy strzał, jak gdyby oddany z sąsiedniego bunkra, wybił się po­nad zgiełk bitwy i zaraz potem ktoś na szczycie wzgórza przeraźliwie krzyknął.- Teraz my się możemy tego spodziewać - po­wiedziałem.- Zauważyłeś coś?- Nie.Zraniony przez snajpera żołnierz wzywał sanita­riuszy, a ja zastanawiałem się, czy wyszedłbym udzielić mu pomocy, gdybym był ubrany na biało.Zasadniczo nie strzela się do medyków, ale.I niejasna wizja, obraz Alegrii wybiegającej z bunkra, opatrującej rany, wystawionej na strzały na odkry­tej przestrzeni, Alegrii, której życie zależy tylko od tego, czy snajper skłonny jest przestrzegać reguł gry.Kobiety nie walczą, nie ma ich wśród żołnie­rzy, więc może sanitariuszki pracują tylko w bez­piecznych schronach.Kolejny strzał padł z zupełnie innego kierunku, ale tym razem nikt nie został trafiony.Kilka sekund później z bunkra położone­go powyżej nas zabrzmiała szaleńcza kanonada.Musieli zauważyć wystrzał.Rzucili też kilka gra­natów, ale spadły zbyt blisko, trafiając w sąsiedni bunkier.- Czy coś widzisz? - spytał Pancho.Widziałem tylko błoto rozpryskiwane strzałami.Padł jeszcze jeden strzał i tym razem usłyszeliśmy świst kuli przelatującej nad naszymi głowami.Bun­kier nad nami ucichł.Rozsądnie.Po co pakować się w kłopoty?- Tam - szepnął Pancho.Wydawało mi się, że też zauważyłem jakiś ruch, niewielkie poruszenie.- Na lewo od tej białej skały?- Właśnie.Po chwili spytałem:- Będziesz strzelał?- To nie moja wojna.A może twoja, amigo?- Nie.Ale wpatrując się w ten punkt, zacząłem rozważać moralność w kategoriach arytmetyki i vice versa.Jeśli nie pociągnę za spust, on będzie żył nadal, zabije jeszcze dziesięciu żołnierzy i powstrzymując się od strzelania, w pewnym sensie będę odpowiedzialny za ich śmierć.Ale jeśli on zauważy błysk lub dym, a ja nie trafię, on wyceluje ponownie.W tym momencie poczułem się raczej jak tchórz niż moralista.- Czy myślisz, że w tym co mówił Jake tkwiła chociaż odrobina prawdy?- Masz na myśli dziekana spieszącego nam na pomoc? Nie postawiłbym na to wiele pieniędzy.- Obawiam się, że ja także.Czy nie powinniśmy się sami zgłosić na rajd komandosów?Myślałem przez chwilę.— Jeszcze nie, mogą nabrać podejrzeń.Ja w każdym razie wietrzyłbym jakiś podstęp.Poczekaj­my i zobaczmy, co będzie.Wydaje się, że walka się kończy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •