[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pierwszy kontakt - powiedział O'Connor z podnieceniem w głosie.Znowu wybuchła krótka strzelanina.Uniósł się i zadeptał papierosa.- Pójdę lepiej do dowództwa.- Ruszył, lecz nagle zatrzymał się ł odwrócił do nas.- Czy ktoś z was, szczeniaki, robi dobrze nożem?- Nie - skłamałem.- Nigdy nie używałem - powiedział Pancho.Skinął głową, wygramolił się na zewnątrz i odszedł bez specjalnego pośpiechu.- Ten człowiek stanowi dla nas większe niebezpieczeństwo niż ktokolwiek z Niebieskich - mruknął Pancho.- Poczekaj - głośno zastanawiałem się.- Załóżmy, że wyśle nas jako komandosów.To dałoby nam całą noc, aby się stąd wyślizgnąć, a jeśli nie wrócimy, będą sądzić, że zostaliśmy zabici.- Jedyną skazą na twoim logicznym wywodzie jest fakt, że najprawdopodobniej zostaniemy zabici.- Spojrzał przez strzelnicę.- Ciekaw jestem, czy już doszli do połowy?Obejrzałem teren przez swój teleskopowy celownik.W oddali widać było fontanny dymu i błota, a wiatr przynosił odgłosy wybuchów granatów.Wyostrzyłem obraz, kropka w celowniku sięgnęła dna ramki, ale nie błyskała jeszcze na czerwono.Nagle kilka tuzinów żołnierzy z niebieskimi opaskami na rękawach wyskoczyło z okopów i zaczęło biec w naszym kierunku.Na lufach karabinów mieli zatknięte bagnety.Ktoś krzyknął:- Otworzyć ogień!W tej chwili ze wszystkich bunkrów wokół nas zaczęto strzelać.Wycelowałem wysoko i nacisnąłem spust - karabin wewnątrz bunkra powodował większy hałas - przeładowałem broń i wystrzeliłem powtórnie.- Celować dokładnie, skurwysyny! Kula potrzebuje sekundy, zęby tam dolecieć!Jak na razie nasza strzelanina nie odnosiła większego efektu.Jeden z atakujących żołnierzy opadł na kolana, wypuścił karabin i zaczął czołgać się z powrotem.Nagle z okopu odległego od nich o dwadzieścia metrów unieśli się Czerwoni, strzelając i rzucając granaty.Kilku Niebieskich upadło, reszta kontynuowała atak, ostrzeliwując się w biegu.Jasnozielona gwiazda rozbłysła nad ich pozycjami.Ktoś wystrzelił z rakietnicy sygnał żądający wsparcia.Około połowa Niebieskich zdołała dobiec i wskakiwała do okopu, wystawiając bagnety.- Przerwać ogień! - rozległo się.Nie odrywając głowy od strzelnicy, Pancho powiedział.- Dobrze że jesteśmy tu, a nie tam.- Mogłoby tak pozostać.Trafiłeś kogoś?- Nie.Celowałem wyżej.- Ja także.Drgnąłem, gdy granat wybuchnął w okopie.Wyglądało to na rzut z bliska.Głośniejszy strzał, jak gdyby oddany z sąsiedniego bunkra, wybił się ponad zgiełk bitwy i zaraz potem ktoś na szczycie wzgórza przeraźliwie krzyknął.- Teraz my się możemy tego spodziewać - powiedziałem.- Zauważyłeś coś?- Nie.Zraniony przez snajpera żołnierz wzywał sanitariuszy, a ja zastanawiałem się, czy wyszedłbym udzielić mu pomocy, gdybym był ubrany na biało.Zasadniczo nie strzela się do medyków, ale.I niejasna wizja, obraz Alegrii wybiegającej z bunkra, opatrującej rany, wystawionej na strzały na odkrytej przestrzeni, Alegrii, której życie zależy tylko od tego, czy snajper skłonny jest przestrzegać reguł gry.Kobiety nie walczą, nie ma ich wśród żołnierzy, więc może sanitariuszki pracują tylko w bezpiecznych schronach.Kolejny strzał padł z zupełnie innego kierunku, ale tym razem nikt nie został trafiony.Kilka sekund później z bunkra położonego powyżej nas zabrzmiała szaleńcza kanonada.Musieli zauważyć wystrzał.Rzucili też kilka granatów, ale spadły zbyt blisko, trafiając w sąsiedni bunkier.- Czy coś widzisz? - spytał Pancho.Widziałem tylko błoto rozpryskiwane strzałami.Padł jeszcze jeden strzał i tym razem usłyszeliśmy świst kuli przelatującej nad naszymi głowami.Bunkier nad nami ucichł.Rozsądnie.Po co pakować się w kłopoty?- Tam - szepnął Pancho.Wydawało mi się, że też zauważyłem jakiś ruch, niewielkie poruszenie.- Na lewo od tej białej skały?- Właśnie.Po chwili spytałem:- Będziesz strzelał?- To nie moja wojna.A może twoja, amigo?- Nie.Ale wpatrując się w ten punkt, zacząłem rozważać moralność w kategoriach arytmetyki i vice versa.Jeśli nie pociągnę za spust, on będzie żył nadal, zabije jeszcze dziesięciu żołnierzy i powstrzymując się od strzelania, w pewnym sensie będę odpowiedzialny za ich śmierć.Ale jeśli on zauważy błysk lub dym, a ja nie trafię, on wyceluje ponownie.W tym momencie poczułem się raczej jak tchórz niż moralista.- Czy myślisz, że w tym co mówił Jake tkwiła chociaż odrobina prawdy?- Masz na myśli dziekana spieszącego nam na pomoc? Nie postawiłbym na to wiele pieniędzy.- Obawiam się, że ja także.Czy nie powinniśmy się sami zgłosić na rajd komandosów?Myślałem przez chwilę.— Jeszcze nie, mogą nabrać podejrzeń.Ja w każdym razie wietrzyłbym jakiś podstęp.Poczekajmy i zobaczmy, co będzie.Wydaje się, że walka się kończy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]