[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wreszcie i dowódca straży swoją szubę dołożył do sterty wyrosłej ponad głową Hodży.Objuczony mędrzec ledwie powłócząc nogami z najwyższym trudem podążał za myśliwymi, spieszącymi bez odpoczynku wzdłuż zarosłych sitowiem, bagnistych brzegów Zerawszanu.W pewnym momencie emir obejrzał się do tyłu, dostrzegł nieszczęśnika i parsknął śmiechem.Rozbawił go widok obładowanego filozofa, uginającego się pod ciężarem własnych pakunków i i trzech szub wielmożów.- Ej, Hodżo, silnyś, widzę - wyrzucił z siebie wraz z czkawką od śmiechu.- Taszczysz teraz tyle, ile zwykle osioł dźwiga.- Trzy osły, o sprawiedliwy - mruknął spod ciężarów Nasreddin.*Przerwijmy czym prędzej opowieść o łowieckich przygodach Hodży, zanim sens ostatnich słów Nasreddinowych trafi do środka głowy emira błogosławionej Buchary.Nie należy wikłać dalszych losów mędrca, zwłaszcza że chodzi nam tylko o wyjaśnienie tajemnicy niezwykłego słowa, na którego haczyku Hodża wyłowił z wody tonącego sknerę, Fajzułłę Sarsanbaja.CENA STRACHUOpowieść szósta o jadowitym skorpioniewędrującym po nodze młodego mirzyi o zuchwałym uczynku więźnia,przyprawiającym o ból głowynajwiększych dostojników BucharyNie należy do wydarzeń codziennych, ażeby poddany odmawiał wykonania rozkazu zwierzchnika.Rzadki ten wypadek przytrafił się mirgazabowi zarządzającemu więzieniem bucharskiego emiratu, Jeden z więźniów, który na polecenie mirgazaba miał zastąpić złożonego niemocą kata w jego normalnych czynnościach odmówił.Po prostu odmówił! Dowleczony na Plac Nagłej Sprawiedliwości, gdzie powinien wykonać wyrok na jakimś nieszczęśniku, więzień oświadczył, iż rzemiosło katowskie zawsze wzbudzało w nim wstręt i obrzydzenie, nie widzi przeto powodu, dla którego musiałby dzisiaj stać się narzędziem okrucieństwa w ręku niesprawiedliwych.Przez pewien czas strażnik wyprowadzony z równowagi nierozumną postawą usiłował rzemiennym kańczugiem odmienić przekonania więźnia, ale nie zdało się to na nic.Przekonany wreszcie o bezskuteczności wysiłków stróż prawa pognał, niedoszłego kata z powrotem do celi.Poszturchiwany i popędzany przez strażnika młody więzień powlókł się ścieżką ogrodową w stronę lochu obchany, dźwigając na bosych nogach żelazne łańcuchy.Na widok upartego spacerujący po ogrodzie pałacowym Hodża Nasreddin zbliżył się do naczelnika zawiadującego bucharskim więzieniem.- Przyjacielu, czy pozwolisz, abym wręczył nieszczęsnemu te oto marne chodaki? - zapytał.- Czyń, jeśli taka twa wola, afandi.Ale uprzedzam cię, zmarnujesz dobytek trwoniąc go na łotrów, niegodnych nawet dobrego spojrzenia.Nasreddin zatrzymał biedaka dźwigającego żelazo i podał mu obuwie.- Weź je sobie, chłopcze.I noś na zdrowie.Więzień wyciągnął rękę po buty, uchylił usta w niemym podziękowaniu i nagle.cisnął czarykiem z całych sił przed siebie.- Stój, co robisz, niewdzięczny? To przecież jeszcze zupełnie dobre chodaki.- Ooooo - jęknął w tym samym momencie naczelnik z wielkim przerażeniem wskazując na coś ręką.Hodża błyskawicznie odwrócił się i struchlał.Za nimi, w odległości kilkunastu zaledwie kroków, natura odegrała jedną ze scen dramatu dnia powszedniego.Oto na nogę syna emirowego, zażywającego wypoczynku w towarzystwie świty dworskiej i przybocznego tabiba, wpełzł skorpion olbrzymich rozmiarów.Zgromadzeni wokół Pierworodnego zamarli w trwodze.Przerażenie, a potrosze i obawa przed nieudaną interwencją sparaliżowały myśli i uczynki dworaków.Wtedy dopiero sprawdziło się przysłowie mówiące, iż gardzi śmiercią jedynie ten, komu na życiu niewiele zależy.Przytomność umysłu i pewność ręki zachował tylko więzień, który celnym rzutem czaryka strącił skorpiona na ziemię.Potężny pajęczak z przetrąconymi kleszczami i kończynami miotał teraz wściekle ogonem o płytę marmurowego chodnika, w miejscu uderzeń pozostawiając kropelki śmiercionośnej cieczy.Tak oto trucizna z jadowego kolca kreśliła na kamieniu ostatni już ślad szaleńczej taranteli bezsilnego ogona.Okrutne to było widowisko.Okrutne i grozą napełniające patrzących.- Nędzniku, czy wiesz, co cię oczekiwało, gdybyś nie strącił skorpiona? - wyszeptał zbielałymi wargami naczelnik więzienia.Oczyma duszy widział już trzy ciała miotające się w Dole Rozkoszy Ostatniej, wypełnionej jadowitymi gadami.W skazańcach kąsanych przez żmije przeczucie kazało mu dostrzec, obok więźnia i strzegącego go strażnika, także postać ponoszącą bezpośrednią odpowiedzialność za czyn przestępcy.Jego własną postać.- Nie drżę o żywot.Śmierć jest jak wielbłąd, który kładzie się u progu każdego domu.A dobrze ci wiadomo, panie, że zwierzę to stało się powszednim gościem w celach więziennych i w podziemnym lochu.Zresztą śmierć, nawet najokrutniejsza, mogłaby się wydawać weselną ucztą w porównaniu z codzienną męczarnią lochów zindana.Widzisz więc, panie, iż nie traciłem zbyt wiele decydując się na rzut czarykiem - odpowiedział spokojnie więzień.Tymczasem zamieszanie wybuchłe fajerwerkiem przerażenia zaczęło powoli wygasać.Sprawca chwil grozy, skorpion, leżał już znieruchomiały na płycie kamiennej.Na nodze najstarszego z synów emirowych, czym prędzej poddanej drobiazgowym oględzinom, nie znaleziono najmniejszego śladu ukłucia.Niepokój rozpływał się w powietrzu.Wtedy dopiero władca rozejrzał się za wybawcą swego pierworodnego.Dostrzegł więźnia dzierżącego w dłoni czaryk pozostały od pary.- Zbliż się, dżygicie - skinął na więźnia.- Mów, kim jesteś, skąd pochodzisz i co spowodowało, że musisz dziś dźwigać łańcuchy na nogach? Tylko niechaj usłyszę szczere wyznanie z ust twoich.Chcę poznać jedynie prawdę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]