Home HomeCharles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)Cervantes Saavedra de Miguel Niezwykłe przygody Don Kichota z la ManchyLouis Gallet Kapitan czart przygody Cyrana de BergeracAlfred Assollant Niezwykłe choć prawdzie przygody kapitanaJose Luis Barcelo Czarna Magia w XX wiekuLumley Brian Nekroskop IIILinux Complete Command ReferenceRosenberg Nancy Taylor Sedzia w matniMcCaffrey Anne Statek ktory zwBrown Dan Cyfrowa Twierdza (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Cisza zupełna panowała w okolicy, jednak nieodważyliśmy się wysiąść, aż gdy dzień całkiem zajaśniał. Ja pójdę po wodę, rzekł Ksury, a wy pozostańcie w łodzi. Dlaczego nie chcesz, żebym szedł z tobą, zapytałem Maura. Panie, zawołał poczciwy chłopiec, w tych krzakach może kryją się jakie drapieżne zwie-rzęta, albo Murzyni.Jeżeli mnie napadną, przynajmniej sam zginę, a ty będziesz mógł rato-wać się ucieczką. A więc pójdziemy obaj, a napastników położymy trupem, rzekłem, chwytając strzelbę ipodając drugą Ksuremu.Po czym skierowałem szalupę ku brzegowi i pierwszy wyskoczyłem na ziemię.Ksury za-raz spostrzegł potoczek, płynący doliną.Pobiegł więc ku niemu, ażeby napełnić dzbany, ale wmgnieniu oka powrócił zbladły od strachu. Dlaczego tak drżysz, zapytałem z niepokojem.20  Tam.tam.bełkotał z cicha, na dole ogromny zwierz.Pan z dużą głową1.Odciągnąwszy kurek i kazawszy iść za sobą Ksuremu, począłem ostrożnie skradać się kukrzewinie, wskazanej przez chłopca.Podchodzimy tuż pod nią, Ksury wskazuje mi na migi,żebym zwrócił się na prawo.Była tam skała stroma, na cztery sążnie wysoka i całkiem od-osobniona.Wdzieramy się na nią, przechylam się przez krawędz i spostrzegam ogromnegolwa, leżącego w gąszczu tuż pod skalistą ścianą.Daję znak Ksuremu, mierzymy obydwaj w głowę i wypalamy równocześnie.Lew ani drgnął. Co to ma znaczyć, odezwał się Ksury z największym zdziwieniem. A cóż, odrzekłem, zapewne ugodziliśmy go doskonale i zdechł od razu. O nie, mówił chłopiec, przypatrując się pilnie straszliwemu zwierzęciu.Lew nigdy odrazu nie ginie, to twardy zwierz.To mówiąc, zbiegł ze skały.Skoczyłem za nim.Zbliżywszy się do lwa, spostrzegamyogromną kałużę krwi i szeroką ranę pod lewą łopatką, z której sączyło się jeszcze nieco czar-nej posoki. Widocznie zginął od kuli i to nie od naszych strzałów.Lecz kto go mógł ubić? CzyżbyMaurowie? Wiem już, zawołał Ksury wesoło.To ten sam lew, co nas w nocy nastraszył, a ta kula zwaszego muszkietu.Raniony śmiertelnie, dowlókł się tutaj i skonał.Trafne to spostrzeżenie uspokoiło mię zupełnie.Chciałem zaraz wrócić do łodzi, ale Ksury namówił mnie, aby ściągnąć skórę z lwa, aotrzymawszy pozwolenie, wziął się do tego z nieporównaną zręcznością.Potem wyciął kawałmięsa z grzbietu, rozpalił ogień i upiekł go.Nie mając od kilku dni nic gotowanego w ustach,zjedliśmy z wielkim apetytem lwią pieczeń, chociaż była piekielnie twarda i łykowata.Po skończonej uczcie i napełnieniu dzbanów wodą, podnieśliśmy kotwicę i wypłynęli namorze.Ksury rozpostarł zdobytą skórę na daszku kajuty, aby wyschła.Wprawdzie żegluga szła wciąż pomyślnie, ale już szósty dzień upływał od naszej ucieczki,a dotąd nie spostrzegliśmy ani jednego okrętu.Miałżebym wyzwolić się z niewoli na to, ażeby zginąć w falach oceanu, albo stać się łu-pem dzikiego zwierza? Przyszło mi jednak na myśl, że okręty europejskie zwykły trzymać sięna pełnym morzu, z dala od wybrzeży, ażeby uniknąć napaści mauretańskich korsarzy.Niemogąc puszczać się na ocean dla wątłości mojego statku i braku zapasów, postanowiłem że-glować dalej jeszcze na południe, aby dosięgnąć osad europejskich na brzegach Senegambii.Czwartego dnia po opuszczeniu brzegów, na których zabiłem lwa, a dziewiątego poucieczce z Sale zapasy żywności były na schyłku, pożeglowałem więc ku brzegom.Kraj tuzmienił się nie do poznania.Zamiast skalistych i jałowych wybrzeży, ujrzeliśmy przestrzeń,zarosłą kępami palm. To daktyle, mówił Ksury.Przybijmy do lądu, a wedrę się na drzewo i nazrywam tychsmacznych owoców.Ale nie tylko daktyle znajdowały się na wybrzeżu.Zbliżywszy się ku niemu, ujrzeliśmyliczną gromadę Murzynów.Wszyscy byli bezbronni.Jeden tylko, stojący na przodzie, długikij trzymał w ręku. Nie przybijaj do lądu! Odpłyń natychmiast, wołał Ksury. Dlaczego?! Ten Murzyn, co stoi na przodzie, trzyma w ręku dziryt.Umieją oni rzucać nim bardzozręcznie na sześćdziesiąt kroków.Może nas zranić. Cóż więc uczynimy? Wiesz, że nam żywności całkiem zabrakło i trzeba ją konieczniedostać.Wez strzelbę, Ksury i miej go na celu  ja wysiądę.Gdyby chciał rzucić dzirytem,połóż go trupem.1Tak Maurowie nazywają lwa.21 Wysiadłem z łodzi, trzymając także strzelbę gotową do wystrzału.Ale zaledwie dotknąłemnogą ziemi, gdy nagle między Murzynami powstał popłoch niezmierny.Tylko człowiek uzbrojony w dziryt nie ruszył się z miejsca, reszta pierzchła w nieładzie.Mniemałem, że to moja osoba napędziła im takiego respektu, lecz wtem wybiegł ogromnylampart spoza bliskich krzaków ku Murzynom.W mgnieniu oka wziąłem go na cel i wypali-łem.Lampart podskoczył, zawył przerazliwie i rozciągnął się, jak długi.Dzicy przerazili się hukiem wystrzału i niepojętą dla nich śmiercią lamparta.Murzyn,trzymający dziryt, rzucił go daleko od siebie i padł na twarz.Inni uczynili to samo i cała gro-mada zaczęła pełzać ku mnie na czworakach z największym uszanowaniem, co mnie dośmiechu pobudziło.Znać wzięli mnie za boga, miotającego piorunami.Postanowiłem z tegoskorzystać i zacząłem pokazywać na usta, ruszając szczękami.Czarni zrozumieli mnie dosko-nale.Kilku podniosło się z ziemi i popędziło co sił ku wiosce, na odległym wzgórzu zbudo-wanej, podczas gdy inni nieporuszeni leżeli na ziemi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •