Home HomeAlistair Maclean Szatanski Wirus poprawiony v 1 (2)Alistair Maclean Szatanski Wirus poprawionyAlistair Maclean Lalka na lancuchu 1 z 2 (2)Alistair Maclean Pociag SmierciAlistair Maclean Pociag Smierci (3)Alistair MacLean HMS UlissesAlistair MacLean HMS Ulisses (2)Alistair MacLean HMS Ulisses (3)Chmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)Clarke Arthur C Tajemnica Ramy (SCAN dal 1137)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Tylko Searla nigdzie nie zauważył.Bowman wraz z Cecile zbiegli na dół.Przez jedną z licznych dziur w kostiumie Bowman sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął kluczyki od citroena.Gdy ostrożnie wyjrzał zza ostatniego z przylegających do areny budynków, zaklął pod nosem i podał je Cecile, mówiąc:- To nie jest dla nas zbyt szczęśliwy dzień.Ten Cygan, któremu przyłożyłem, Maca, siedzi na masce i czyści sobie paznokcie, takim nożem.- Otworzył drzwi do najbliższej garderoby i wepchnął tam dziewczynę.- Poczekaj tu, aż widzowie zaczną wychodzić, zmieszaj się z tłumem i wsiądź do samochodu.Spotkamy się przy południowym narożniku kościoła w Saintes-Maries.To ten od strony morza.Tylko, na litość boską, zaparkuj wóz gdzieś dalej, najlepiej na dużym parkingu po wschodniej stronie miasta.- Rozumiem - odparła zadziwiająco spokojnie.- A ty, jak zwykle, masz do załatwienia kilka nie cierpiących zwłoki spraw?- Jak zwykle - zgodził się, wyglądając przez uchylone drzwi.­Nikogo nie ma, a więc do zobaczenia.Cztery druhny - rzucił na od­chodne i wymknął się za drzwi.Trójka więźniów leżała cicho, na pozór nie zwracając uwagi.Lila też była spokojna, tylko od czasu do czasu pociągała nosem.Książę chodził tam i z powrotem, gdy do środka wpadł zdyszany Searl.- Mam nadzieję - zagrzmiał na jego widok de Croytor - że nię przynosisz złych wieści.- Widziałem dziewczynę - wysapał Searl - jak ona.- Do diabła! Pasy z ciebie zedrę i z tego cymbała Czerdy, jeśli Bow­man jest martwy.- nagle przerwał i wpatrywał się w coś za plecami Searla.- Wielkie nieba! Kto to jest?Searl obrócił się czym prędzej i spojrzał za wyciągniętym palcem księcia.Wskazywał on błazna w podartym i uwalanym ziemią biało­-czerwonym stroju, który zataczając się na wpół szedł, na wpół biegł przez zaimprowizowany parking.- To właśnie Bowman! - krzyknął zaskoczony Searl.Zza ostatnich szop, służących za garderoby, wypadły trzy osoby, a jedną z nich był Czerda.Wszystkie gnały ile sił za błaznem, błys­kawicznie zmniejszając dzielący ich dystans.Bowman obejrzał się, do­strzegł pogoń i prysnął między parkujące wozy i przyczepy.Wyjrzał po chwili zza jednej z nich, stwierdził, że drogę blokuje mu El Brocador i dwóch innych Cyganów, więc skręcił w prawo, kierując się ku grupie koni przywiązanych do płotu.Były to białe wierzchowce z Camargue w typowej dla tej okolicy uprzęży z ciężkimi i wysokimi siodłami, przy­pominającymi skórzane krzesła.Podbiegł do najbliższego, odwiązał go, wsadził stopę w dziwnie zdobione strzemię i z wysiłkiem wsiadł na konia.- Szybko! Łap Czerdę i powiedz mu, że jeśli Bowman ucieknie, to wam dwóm się to nie uda - polecił książę Searlowi.- Ale chcę go żywego.Jeśli go zabijecie, zapłacicie za to, a wiesz, że nie żartuję.Chcę, żebyście za godzinę dostarczyli go do hotelu Miramar w Saintes­-Maries, bo już nie mogę tu dłużej zostać.I tak straciłem przez was mnóstwo czasu.I nie zapomnijcie przy okazji złapać tej panienki.Może się nam jeszcze przydać.Na co jeszcze czekasz?Searl pognał, jakby mu skrzydła wyrosły.Ledwie znalazł się na dro­dze, musiał gwałtownie uskoczyć, by nie zostać stratowanym przez wie­rzchowca, którego dosiadał Bowman.Sądząc z tego, jak się on chwiał w siodle, to gdyby nie kulbaka, której kurczowo się trzymał, spadłby natychmiast.Mimo charakteryzacji można było dostrzec, że jest blady i wyczerpany, a twarz wykrzywia mu grymas bólu.Wielki książę wi­dział to wszystko.Podobnie jak Lila, która stanęła obok niego i powie­działa cicho:- Dotąd tylko słyszałam, teraz mam okazję zobaczyć, jak wygląda zaszczucie kogoś na śmierć - w jej głosie nie było już łez, tylko żal i niedowierzanie.Le Duc położył dłoń na ramieniu dziewczyny.- Zapewniam cię, moja droga.Nagłym gestem strąciła jego rękę, nie odzywając się słowem.Nie musiała zresztą, wstręt i pogarda były wyraźnie widoczne na jej twarzy.De Croytor skinął w milczeniu głową, odwrócił się i zajął obserwacją Bowmana, dopóki nie zniknął za zakrętem drogi prowadzącej na po­łudnie.Nie tylko książę oglądał z zainteresowaniem odjazd Bowmana.Cecile z twarzą przyciśniętą do niewielkiego okienka garderoby śledziła ,agiwzrokiem białego konia, póki nie zniknął jej z oczu.Wiedziała, że ruszy za nim pogoń.I nie myliła się.W ciągu trzydziestu sekund przega­lopowało kolejno pięciu jeźdźców: Czerda, Ferenc, El Brocador, Searl i ktoś, kogo nie zdołała rozpoznać.Bliska łez i załamana odwróciła się od okienka i zabrała za przeglądanie kostiumów wiszących na wie­szakach.To, czego szukała, znalazła niemal natychmiast - kostium błazna składający się z szerokich czerwonych spodni z żółtymi szelkami, czer­wono-żółtej pasiastej koszulki i obszernej bluzy.Ubrała się, upychając suknię w spodnie, które dzięki temu nabrały bufiastego wyglądu, na­stępnie zdjęła perukę, nałożyła zieloną czapkę i wróciła do okna.Nie było nigdzie lustra, ale zdecydowanie wolała siebie teraz nie oglądać.Pokazy na arenie musiały dobiec końca, gdyż tłum wypełnił drogę i parking.Podeszła do drzwi - na zewnątrz było sporo ludzi.Ubrana była tak, że nikt nie powinien jej rozpoznać, a w dodatku ci, których bała się najbardziej, gonili właśnie Bowmana.Miała teraz najlepszą oka­zję dotarcia niepostrzeżenie do citroena.Na zewnątrz rozejrzała się dyskretnie, ale nikt się nią nie intereso­wał.Podeszła do samochodu, otworzyła drzwi i jeszcze raz rzuciła okiem dokoła.Pusto.Zadowolona wsiadła, włożyła kluczyk w stacyjkę i wrzasnęła.Był to bardziej krzyk przerażenia niż bólu, gdyż wielka łapa chwyciła jej szyję jak kleszcze.Ucisk nieco zelżał, toteż ostrożnie obejrzała się - na podłodze za fotelem klęczał Maca uśmiechając się złowrogo.W prawej dłoni dość wymownie trzymał nóż.Rozdział dziewiątyPopołudniowe słońce bezlitośnie prażyło wyschniętą równinę.Stawy, bagna i solanki, jak też skrawki roślinności, kontrastujące z okolicą.Drgające z gorąca powietrze, typowe dla Camargue zacierało granice i szczegóły, nadając krajobrazowi dziwnie nierzeczywisty wygląd.Brak jakichkolwiek wzniesień jeszcze potęgował to wrażenie.Wszystkie ró­wniny są płaskie, ale żadna nie jest tak płaska jak Camargue.Przez te tereny galopowało kilku jeźdźców, nie szczędząc koni, choć z powietrza ich metoda posuwania się do przodu musiała wyglądać trochę dziwacznie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •