[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Petersen odsapnął.Znów napiął plecy jak łuk.Ręce opierał o trap, a nogami cal po calu naciskał pokrywę.Pozostało jeszcze z piętnaście cali.- Potrzebny jest ciężki młot! - zawołał.- Nie ma czasu na szukanie - Carrington kręcił niecierpliwie głową.- Za dwie minuty nie będzie można w ogóle zamknąć pokrywy.Nie pozwoli ciśnienie wody.Niech to piekło pochłonie! - zaklął.- Gdybyśmy zamykali od spodu, byłoby całkiem inaczej.Nawet ja mógłbym to zrobić tam, pod dźwignią.Petersen myślał.Kucnął koło luku i patrzył w ciemność.- Mam pomysł - powiedział szybko.- Wy dwaj stańcie na pokrywie i pchajcie nogami, rękoma opierając się o trap.Ale nie tak! Odwróćcie się plecami.Tak będzie łatwiej.Carrington poszedł za radą Petersena.Ułożył dłonie na szczeblu żelaznej drabiny i z całej siły pchnął stopami pokrywę.Nagle usłyszał plusk i metaliczny brzęk.Odwrócił się akurat w momencie, gdy pod klapą znikało potężne ramię z łomem w dłoni.Petersen, jak często bywa z takimi olbrzymami, zwinnie i cicho jak kot wśliznął się do luku.- Petersen! - zawołał klękając przy otworze.- Cóż, u diabła, wyrabiasz? Wyłaź natychmiast, durniu! Chcesz utonąć?Nie otrzymał odpowiedzi.W luku panowała cisza, co chwila podkreślana szumem wody.Wtem ciszę tę rozdarły uderzenia metalu o metal i pokrywa opadła o dalsze sześć cali.Zanim Carrington zdążył pojąć, o co chodzi, pokrywa opadła jeszcze niżej.Zrozpaczony pierwszy oficerchwycił łom i wsunął pod pokrywę.W ułamek sekundy później pokrywa oparła się o stalowy pręt.Carrington przytknął usta do szpary.- Na miłość boską, Petersen! - krzyczał.- Czyś zwariował? Otwórz pokrywę! Otwieraj natychmiast! Słyszysz?!- Nie mogę.- Głos tłumiła woda, co chwila zalewająca głowę palacza.- Nie chcę!.Sam pan powiedział.Nie ma czasu.To jedyny sposób.- Przecież nie myślałem.- Wiem.To nieważne.Lepiej już tak.- Trudno było zrozumieć, co mówi.- Powiedz.kapitanowi Vallery'emu.że Petersen przeprasza.Chciałem.powiedzieć wczoraj.Przeprasza? Za co? - Carrington jak oszalały szarpnął łom.Pokrywa ani drgnęła.- Zabity piechociarz w Scapa Flow.Nie chciałem go zabić.Nigdy nie chciałem zabić.człowieka.ale mnie rozzłościł - prostodusznie mówił Norweg.- Zabił mojego przyjaciela.Na sekundę Carrington zwolnił uchwyt na łomie.Petersen! Oczywiście! Któż inny potrafiłby tak ukręcić łeb? Petersen - wielki, roześmiany Norweg, który w ciągu jednej nocy stał się milczący i ponury; który dniami i nocami błąkał się po pokładach, mesach i korytarzach; którego nie widziano śpiącego lub uśmiechniętego.W tej sekundzie Carrington pojął, jaką mękę przeżywał ten prosty, uczciwy człowiek.- Słuchaj, Petersen! - błagał.- Nie warto o tym mówić.Przyrzekam, nikomu nie powiem! Petersen, proszę!- Lepiej już tak - stłumiony głos zabrzmiał jakby z ulgą.- Nie należy zabijać ludzi.To przeszkadza w życiu.Wiem.Proszę, to jest ważne! Niech pan powie kapitanowi: Petersen przeprasza i wstydzi się.Robię to dla mojego kapitana!Bez ostrzeżenia łom wypadł z rąk Carringtona.Pokrywa zatrzasnęła się.Jeszcze przez minutę w sterówce dźwięczały uderzenia.Wreszcie umilkły.Tylko woda szumiała obmywając burty i skrzypiało koło sterowe.Czysty, miękki głos dźwięczał ponad szumem wentylatorów, ponad zawodzeniem motorów elektrycznych, ponad pluskiem fal za burtami.Nawet bezduszne głośniki nie mogły naruszyć tego piękna.Był to ulubiony wynalazek Vallery'ego: gdy tylko można było nie przestrzegać bezwzględnej ciszy, nadawał przez radiowęzeł muzykę z płyt, aby szybciej mijały długie, ciężkie godziny.Repertuar składał się niezmiennie z muzyki klasycznej - jak to się często i głupio mówi - z utworów popularnych kompozytorów klasycznych.Bach, Beethoven, Czajkowski, Lehar, Verdi, Delius - byli najbardziej lubiani.Załoga „Ulissesa" nigdy nie miała dość tej muzyki.„Niezwykłe!" „Niemożliwe!".Nietrudno wyobrazić sobie uwagi ludzi, którzy pod jeden strychulec równają smak muzyczny szeregowych marynarzy z powszechnymi pojęciami o ich moralności i etyce.Lecz tacy ludzie na pewno nie mają pojęcia, jaka skupiona, kościelna cisza panowała w wielkim hangarze lotniczym w Scapa Flow, gdy Jehudi Menuhin cudownym smyczkiem wyczarowywał ze strun melodie, odrywał tysiące ludzi od brutalnej rzeczywistości i przenosił do cudownej krainy muzyki.W tej chwili śpiewała kobieta, właściwie dziewczynka: Deanne Durbin.Śpiewała Światła domu rodzinnego - najbardziej tęskną ze wszystkich pieśni.Ludzie między pokładami, obok huczących maszyn i na mrozie, i ci skurczeni przy działach słuchali uroczego głosu, co z zaciemnionego okrętu ulatywał w śnieżycę.Biegli myślami ku własnym domom.Nagle pieśń urwała się w pół nuty.- Uwaga! Uwaga! - zahuczały głośniki.- Mówi komandor! Głęboki głos brzmiał ponuro i jakby z wahaniem.Przykuł uwagę całej załogi.- Mam dla was złe nowiny - Turner mówił wolno i cicho.- Z żalem.- urwał i ciągnął jeszcze wolniej: - Dowódca „Ulissesa", kontradmirał Vallery, zmarł przed pięcioma minutami.Głośnik trzeszczał przez chwilę, lecz odezwał się ponownie:- Zmarł na mostku, w swoim fotelu.Wiedział, że umiera.Nie myślcie, że cierpiał.Kazał mi.kazał mi podziękować wam za waszą postawę i zaufanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]