Home HomeMACLEAN TABORAlistair Maclean Szatanski Wirus poprawiony v 1 (2)Alistair Maclean Szatanski Wirus poprawionyAlistair Maclean Lalka na lancuchu 1 z 2 (2)Alistair Maclean Pociag SmierciAlistair Maclean Pociag Smierci (3)Alistair Maclean Lalka na lancuchu 2 z 2 (2)Alistair Maclean Szatanski Wirus 2 z 2Peter Charles Hoffer The Brave New World, A History of Early America Second Edition (2006)Roberts Nora Marzenia 03 Spełnione marzenia
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tlumiki.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- Poruczniku Nicholls.on jest dobrym oficerem, może nawet wybitnym oficerem.Ważne jest jednak to, że jest prawdziwym dżentelmenem, powtarzam: dżentelmenem, najwspanialszym, jakiego spotkałem w życiu, jaki kiedykolwiek przemierzał tę plugawą, zapomnianą przez Boga ziemię.To nie ja ani ty.Jego nie można porównywać z nikim.Jest samotnikiem, lecz nigdy nie jest samotny.Towarzyszą mu tacy ludzie, jak Piotr Będą, jak święty Franciszek z Asyżu.- Roześmiał się.- Warte śmiechu, że mówi to taki bezbożnik jak ja.Powiesz, że bluźnię, ale wierz mi, prawda nie jest bluźnierstwem.A to jest prawda.Nicholls milczał ze skamieniałą twarzą.- Śmierć, sława, nieśmiertelność - srogo mówił dalej Brooks.- Tak mówiłeś? Śmierć? - uśmiechnął się i znów potrząsnął głową.- Dla Richarda Vallery'ego śmierć nie istnieje.Sława? Pewnie, każdy jej pragnie.Wszyscy chcemy być sławni.Lecz żadna „London Gazette"[40] czy Pałace Buckinghamskie na całym świecie nie zapewnią mu tej sławy, której on pragnie.Kapitan Vallery nie jest dzieckiem, a tylko dzieci bawią się zabawkami.Jeśli chodzi o nieśmiertelność - roześmiał się i już bez cienia urazy położył dłoń na ramieniu Nichollsa.- Spytam cię o jedno, Johnny: czy nie byłoby idiotyzmem pragnąć czegoś, co już się posiada?Nicholls nie odpowiedział.Milczenie przeciągało się, stawało się coraz głębsze.Szum wentylatorów jakby wzrósł.Wreszcie Brooks odchrząknął i znacząco zerknął na butelkę z „lizolem".Nicholls napełnił i podał szklaneczki.Brooks dostrzegł jego oczy i nagle poczuł żal.Jak to powiedział Cuningham podczas inwazji Krety?.Nie należy doprowadzać ludzi do pewnego stanu? Oklepane, ale prawdziwe.Słuszne nawet w stosunku do takich ludzi jak Nicholls.- Brooks zastanawiał się, jakie osobiste piekło przeżył ten chłopak dziś rano.Zbierał poszarpane, porozrywane kawałki ciał, które przed chwilą były żywymi ludźmi.A jako dowódca grupy i lekarz musiał je oglądać, sprawdzać każdą zranioną cząstkę.Nicholls przemówił cichym głosem.- Jeszcze krok, a znajdę się w rynsztoku.Nie wiem, co mówię.Nie wiem, dlaczego tak mówiłem.Przepraszam.- Ja również - szczerze odpowiedział Brooks.- Rozpuściłem gębę.Naprawdę przepraszam.Podniósł szklankę i z lubością patrzył na jej zawartość.- Za naszych wrogów, Johnny, za ich upadek i niepowodzenie.A nie zapomnij o admirale Starrze.- Jednym haustem wychylił szklaneczkę, usiadł i patrzył uważnie na Nichollsa.- Uważam, że powinieneś usłyszeć coś jeszcze, Johnny.Czy wiesz, dlaczego Vallery nie zawraca konwoju? - Na jego twarzy zaigrał uśmiech.- Nie dlatego, że za nami roi się tyle tych przeklętych łodzi podwodnych, tak samo jak przed nami, a tak jest na pewno.Zapalił nowego papierosa i ciągnął:- Dziś rano kapitan nadał radiogram do Londynu.Wyraził w nim swoją dobrze przemyślaną opinię, że FR 77 jest skazany na zagładę, zanim osiągnie Przylądek Północny.Tych właśnie słów użył i trudno byłoby to powiedzieć bardziej wyraźnie.Prosił, by pozwolono mu zmienić trasę bardziej na północ, zamiast iść wprost na Przylądek.Żałuję, że nie było dziś zachodu słońca - dodał z odcieniem humoru - chciałbym go jeszcze raz zobaczyć.- Tak, tak - niecierpliwił się Nicholls.- A jaka była odpowiedź?- Co? A.odpowiedź! Vallery oczekiwał natychmiastowej.- Brooks otrząsnął się.- Czekał na nią cztery godziny.- Znów zrobił grymas, który miał być uśmiechem.- Szykuje się coś wielkiego, coś na olbrzymią skalę.To może być jakaś większa inwazja.O tym ani mru-mru, Johnny.- Oczywiście.- Nie mam pojęcia, co to może być.Niewykluczone, że utworzą długo oczekiwany Drugi Front.Cokolwiek by było, główna flota jest niezbędna do osiągnięcia powodzenia.Lecz ma ona związane ręce przez „Tirpitza".Wydano więc rozkazy: zniszczyć „Tirpitza".Zniszczyć za wszelką cenę!- Brooks uśmiechnął się, lecz twarz jego pozostawała kamienna.- Grube z nas ryby, bardzo ważni ludzie.Jesteśmy najsmakowitszą, największą przynętą, na którą z kolei chcą złowić najsmakowitszego, największego szczupaka w tej wojnie.Obawiam się jednak, że pułapka ma jednak trochę zardzewiałe zawiasy.Rozkaz przysłali: Pierwszy Lord Admiralicji i.Starr.Decyzję powzięto na szczeblu rządowym.Idziemy na wschód.Na wschód!- Za wszelką cenę, znaczy za naszą cenę.- cicho stwierdził Nicholls.- Zapisano nas po stronie strat.- Masz rację - przyznał Brooks.Nad głową zatrzeszczał głośnik.Brooks jęknął.- Niech to diabli.Zaczyna się od nowa.Zaczekał, aż umilknie sygnał alarmu wieczornego.Nicholls zerwał się i chciał wybiec, lecz Brooks zatrzymał go.- Ciebie to nie dotyczy.Jeszcze nie.Mówiłem, że będziesz potrzebny szyprowi na mostku.Dziesięć minut po ogłoszeniu alarmu.- Co? Na mostku? Po kiego diabła?- Twój język staje się zbyt wulgarny, jak na młodego oficera - uroczyście strofował Brooks.- Jakie wrażenie zrobili na tobie ludzie z grupy pogrzebowej? - spytał ni z tego, ni z owego.- Pracowałeś z nimi cały ranek.Nie zmienili się?Nicholls zamrugał zdziwiony.- Myślę, że nie - zawahał się.- To śmieszne, wydali się lepsi niż przed paru dniami.Lecz.hm.teraz są w takim stanie jak w Scapa.Żywe trupy.Tylko trochę gorsze.Ledwie powłóczą nogami - pokręcił głową.- Pięciu, sześciu do jednych noszy.Potykali się i przewracali o byle co.Zasypiali stojąc.Mąciło się im w oczach.Byli zbyt zmęczeni, żeby patrzeć, co jest na drodze.Brooks przytaknął.- Wiem, Johnny, wiem.Widziałem ich.- Nie było w nich iskry buntu, nie zauważyłem żadnych kwasów- mówił zakłopotany.Z trudem próbował zebrać niewyraźne, rozproszone w myślach wrażenia i ułożyć je w jakąś jedną, uporządkowaną całość.- W tej chwili nie mają już ani sił, ani energii, aby wszczynać bunt.Chociaż.myślę, że chodzi nie tylko o to.W kabinie radiolokacji mruczeli między sobą: „Ten szczęściarz miał lekką śmierć" i inne podobne rzeczy.Albo też: „Stary Giles wysiadł z fotela na dobre".Do tego proszę sobie wyobrazić ich gesty.Lecz gadali bez dowcipów, nawet bez takich, no wie pan.- kiwał głową.- Po prostu nie wiem, panie komandorze.Są apatyczni, zobojętniali, bez iskierki nadziei.Wszystko jedno, jak to nazwać.ja mówię, że skończeni.Brooks popatrzył na niego przez chwilę i łagodnie dodał:- Tak byś powiedział? - zdziwił się.- A może i masz rację, Johnny.Ale - dodał szybko - wal na górę.Kapitan będzie robił inspekcję okrętu.- Co? - zdumiał się Nicholls.- Podczas alarmu? Opuści mostek dowódcy?- Właśnie!- Ale, ale.jak może? To jest bez precedensu!- On też jest bez precedensu.Cały wieczór próbowałem ci to wytłumaczyć.- To dla niego samobójstwo! - ostro protestował Nicholls.- To samo i ja twierdzę - ponuro przytaknął Brooks.- Mówiąc fachowo.już umiera.Powinien był już umrzeć.Jeden Bóg wie, jaka siła trzyma go na nogach.Zapewniam cię, że nie plazma ani lekarstwa.Namawiałem go, aby zabrał cię z sobą.Lepiej idź.Nie powinien czekać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •