[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.93Nietrudno mu było nie zauważyć innych cech wielkomiejskiego życia.Odczasu do czasu napotykał bezdomnych starców, śpiących czy to w bramach, czyna kratach zamykających wyloty instalacji wentylacyjnych, którędy wydostawałosię nagrzane powietrze.Spod ich kurtek, z rękawów i nogawek, wystawały strzę-py gazet używanych powszechnie jako materiał izolacyjny.W większości spo-czywali twarzą do ściany, jakby chcieli w ten sposób zapewnić sobie choć odro-binę intymności.Byli wszędzie, nawet przed frontonami ekskluzywnych hoteli ireprezentacyjnych biurowców- miejskie wyrzutki, których czas użyteczności jużminął, znaczące teraz o wiele mniej niż to, czego w życiu dokonali.Przebiegł Piccadilly, minął Haymarket oraz Trafalgar Square i skręcił w Whi-tehall.Budynki rządowe zawsze robiły na nim przygnębiające wrażenie.Postrze-gał je jako więzienia podzielone na równiutkie cele, gdzie w każdej klitce znaj-dował się sejf, a w każdym sejfie pancerna kasetka, w której przechowywanodokumenty i listy, rozkazy i raporty, sprawozdania i memoranda, szczegółowoopisujące, jak powinien być skonstruowany ten świat.Tyle że świat nie miał otym pojęcia.Jedynie strażnicy trzymający pieczę nad tymi sejfami korzystali zprzywileju poznania tajemnicy.Wymieniali się między sobą, targowali, wykradalinajwiększe sekrety, bez przerwy gromadząc to, co do nich nie należało.Z ka-miennymi twarzami licytowali i blefowali, dopóki nie zeżarła ich starość.Ciągleusiłowali naprawiać maszynerię napędową świata bez względu na to, czy światspał, brał ślub, uczestniczył w ceremonii pogrzebowej, sprzedawał bądz kupował,zaganiał krowy z pastwiska, wybierał się do kina, czy też ślęczał nad wieczornymwydaniem gazety w pobliskim pubie.To ślepa uliczka, pomyślał teraz, prowadzidonikąd.Na rzece także nie było żadnego ruchu.Przypływ znacznie podniósł poziomwody, a wzdłuż nabrzeży hulał przenikliwy wiatr.Refleksy świateł tańczyły nazmarszczonej powierzchni Tamizy.Guerney skierował się na wschód, do centrummiasta, czując, że rytm biegu zaczyna go pochłaniać bez reszty, a początkowezmęczenie szybko ustępuje.Biegł do czasu, aż wszystkie nieskładne myśli ulecia-ły mu z głowy - dopiero wtedy, mniej więcej po czterdziestu pięciu minutach,zawrócił w kierunku hotelu.Nie zwracał już uwagi na wszechobecny, monotonnyszum miasta, podświadomie dostroił się do niego niczym do gigantycznego zasi-lacza, z którego czerpał energię.94Goniec hotelowy dostarczył przesyłkę do jego pokoju kilka minut po szóstej.Wracając, Guerney przekazał w recepcji, że oczekuje pilnej wiadomości i prosi ojej niezwłoczne doręczenie.W kopercie znalazł fotografię z polaroida oraz małąkartkę papieru, na której pod adresem przy Cheyne Walk zapisano godzinę:20.00.Nie zdziwiło go to specjalnie.Zdjęcie przedstawiało Davida Paschiniegosiedzącego sztywno na zwykłym, drewnianym krześle, patrzącego prosto wobiektyw i trzymającego w rękach rozpostarty egzemplarz Timesa.Trzeba byto sprawdzić, pomyślał, ale nie miał większych wątpliwości, że chodzi o dzisiej-sze poranne wydanie gazety.Chłopak miał kamienny wyraz twarzy, przypominałkogoś przypadkiem wyłowionego z tłumu przez fotografa.Z jego miny nie dałosię nawet wyczytać zaniepokojenia.Guerney podszedł do telefonu i poprosił recepcjonistę o odłożenie dla niegoegzemplarza porannego wydania Timesa.Pózniej przez dziesięć minut rozma-wiał z Cesare Paschinim, w końcu wybrał domowy numer Caroline Rance, czeka-jącej w Woodstock.Domyślił się po brzmieniu jej głosu, że jest lekko wstawiona.- To wcale nie oznacza, że David zostanie wkrótce uwolniony - rzekł z naci-skiem, by nie robić kobiecie złudnych nadziei.- Najpierw będą musieli spraw-dzić, czy żądana suma wpłynęła na konto.- Ale pan będzie miał okazję się z nim zobaczyć, porozmawiać? - zapytałaszybko, wyraznie podniecona.Chyba mimo wszystko zbyt wiele sobie obiecywa-ła po tej pierwszej konkretnej rozmowie z porywaczami.- Na pewno go tam nie będzie - odparł stanowczo, chcąc uciąć w zarodkuwszelkie dalsze spekulacje.- Jestem dogłębnie przekonany, że nie zobaczę Davi-da.Urwał, szykując już w myślach odpowiedz na pytanie: to po co w ogóle orga-nizowane jest to wieczorne spotkanie? Ale w słuchawce dość długo panowałacisza.- Więc on z pewnością żyje? - spytała w końcu Caroline, już po raz trzeci wciągu tej rozmowy.- Otrzymał pan niezbity dowód, że David żyje?- Tak, otrzymałem.95Opowiedział jej dość szczegółowo o fotografii, domyślając się, że właśnie tonajbardziej chce usłyszeć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]