[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Panna Salomea puściła ptaszę z ręki.Przyuczonydo siadania na jej poduszce, Pupinetti przyfrunął do wezgłowia nieznajomego intruza, zasiadłna poręczy, otrząsnął się, sprostował pióra.Zaśpiewał najradośniejszą, najpromienniejszą zeswych piosenek.Chory uśmiechnął się znowu.Zapomniał o męce życia i z rozkoszą słuchał.13A bas la calotte.! (franc.) dosłownie: precz z krymką, piuską; stąd zwrot znaczy: precz z klerem!315Kilka następnych nocy upłynęło spokojnie.Nikt nie nachodził opuszczonego dworzyszcza.Chory powstaniec spał po całych dniach i nocach w gorączce.Nie wiadomo było, czyprzyczyną tej gorączki są rany, czy jaka inna wewnętrzna choroba.Opuchnięcie okazmniejszyło się bardzo i czarna barwa podskórnych zacieków poczęła ustępować.Ukazały siępowieki i zdrowa między nimi zrenica, która dobrze widziała.Założono tedy rozdarciepodocznej rany szarpią i obwiązano znowu policzek.Gdy ślady ciosów i stłuczeń znikały,wyłaniała się spod opuchlizny twarz jak gdyby inna.Odmiennie zarysował się kościsty,kształtny nos, białością zajaśniało nad czarnymi brwiami rozumne czoło.Najszybciej goiłysię rany na głowie.Dawno nie strzyżone włosy, które panna Salomea co pewien czas myła irozczesywała, zdawały się same jak szarpie kurować blizny zaschłe, choć jeszcze wciążczerwone.Najgorzej było z postrzałem w biodrze.Ranny nie mógł wykonać najzwyklejszegoruchu ani gestu bez kąsającej wciąż męczarni.Kula opuszczała się, widocznie, międzyścięgnami i żyłami, bo ból wychodził z miejsc coraz niżej w udzie ułożonych.Rana ta byławciąż otwarta i gnoiła się w sposób odrażający.Nie pomagało mycie jej i ciągłeoczyszczanie.Pewnej nocy obudził pielęgniarkę rumor do drzwi i okien, ale odmienny, nie od Ryfkipochodzący.Ktoś kołatał wielokrotnie i natarczywie.Burzono się także do okien częściniezamieszkanej i do drzwi od ogrodu.Szczepan, natychmiast zbudzony, nie mógł jużwynieść chorego na dwór, gdyż całe obejście było, widać, otoczone.Po ciemku tedy wzięliobydwoje z panną Salomeą biedaka na ręce razem z pościelą, wynieśli co tchu do salonuDominika i złożyli w jednej z pustych kadzi.Ledwie zdążyli tego dokonać, gdy łoskotdosięgnął najwyższego stopnia.Skoro drzwi zostały otwarte, okazało się, na szczęście, że bylito rodacy.Mały szczątek oddziału, odbity z partii Kurowskiego po straszliwej klęsce miechowskiej14,uchodząc dubeltowymi marszami pośród kolumn rosyjskich dowodzonych przezCzernickiego i Ostrowskiego błąkając się po lasach, ostępach i wądołach dniem i nocąścigany trafił po ciemku na Niezdoły.Wskutek ucieczki dwu z kolei dowódców oddziałek byłbez zwierzchnika.Składał się z ludzi zgłodniałych, przeziębłych, zdrożonych do ostatka ibezprzykładnie rozbitych na duchu.Nie były to już fizyliery, nie kosyniery nawet nie drągaliery , tak pospolite w powstaniu lecz ludzie niemal bezbronni.Ledwie weszli poddach, natychmiast padli pokotem na ziemię i poczęli chrapać jak na komendę.Kilku z nich wzięło się do szukania we dworze jadła i wódki.Zrewidowali spiżarnię,kuchnię i pokoje, ale nic nie znalezli.Przy tych poszukiwaniach musiała asystować panna14Klęska miechowska zorganizowany nad granicą galicyjską duży oddział powstańczy pod dowództwemApolinarego Kurowskiego, opuściwszy zagrożony Ojców dla połączenia się z partią Langiewicza, uderzył 17lutego na Miechów.Zdziesiątkowany morderczym ogniem przygotowanej do obrony załogi rosyjskiej uległ wtoku dalszej bitwy ciężkiej porażce.32Salomea.Gdy przetrząśnięto wszystkie faski i skrzynie nie znajdując nic zgoła, zrozpaczeni izgłodniali poczęli grozić.Jeden z nich wyrwał zza pasa pistolet i w rozbestwieniu sięgającymgranic obłędu przystawił otwór lufy do czoła młodej gospodyni.Wytrzymała z obojętnością diabelstwo jego wzroku i czekała na strzał.Biedny okrutniknie odrywał pistoletu i nie wiedział, co dalej robić.Stał z tą bronią skierowaną międzycudne oczy panny i bladł coraz bardziej. Czemuż pan nie strzelasz? spytała. Dwa razy nie pytać! Więc albo pan strzelaj, albo szukajcie sobie dalej, bo szkoda czasu na komedie. Gdzie kasza?Kaszy jest trochę, ale ta jest niezbędnie potrzebna dla tych, co tu są, i dla jednego rannego. Gdzie ta kasza? Zobaczymy zaraz.Najprzód schowaj pan pistolet, który powinien być wymierzony wstronę wroga, a nie między oczy bezbronnych kobiet po spiżarniach. Milczeć! Gdzie kasza?Szczepan, który stał tuż za plecami panny Salomei, wmieszał się do rozmowy. Tej kaszy jest mało i kaszą się partia nie pożywi.Przyniosę ziemniaków. Gdzie są te ziemniaki? Jest ich ta jeszcze miareczka w kopcu. Ile tego? Mówię, że będzie ćwiartka, może się uzgarnia z pół korca. Przemarznięte? Niekoniecznie, bo były dobrze okryte. Gdzie to jest? A gdzie jest, to jest.Sam przyniosę.Jak wszyscy pójdą brać, to ino rozdepcą ipomaszczą.Wszystkiego, co ta jest, nie zjecie. Zjemy tyle, ile nam się zechce! A przyjdą inne, czym ich żywić? Niech glinę żrą! Znowu pistolce do łba będą przystawiać. Dziadu przeklęty, lepiej milcz! wrzasnął zgłodniały powstaniec.Chwycił starca za kołnierz i potrząsał nim do woli.Ale Szczepan szarpnął się śmiało raz idrugi.Wydarł swe ramię z garści tamtego.Panna Salomea przyszła mu z pomocą.Odtrąciłasilnie napastnika.Ten patrzał na nią wzrokiem najbezwzględniej zdziczałym, który nicdobrego nie wróżył.Czuła w oczach jego bezrozumną wściekłość.Lada chwila mógłpodnieść pistolet i wypalić.W celu rozweselenia go zaczęła wszystko w żart obracać achcąc skierować jego pasję w inne łożysko, opowiedziała anegdotę o kucharzu. Widzi pan mówiła że on ma na przedzie zęby wybite. Ja mu je do reszty wybiję! Niechże pan posłucha, zanim resztę tych starych zębów wybrać, historii o tamtych,których już nie ma. Co mię tam jego zęby obchodzą! O, ładnie tak traktować konwersację z kobietami! Konwersację.To niech pani mówi, jeśli jest co ważnego. A kiedy pan nie słucha.Jakże tu mówić? Ale słucham, tylko że pani nie słyszy, jak we mnie głód wniebogłosy wrzeszczy. No, to niedługa historia i głód posłucha.Widzi pan, było tak.Jak ten nasz staruszek byłjeszcze młody, służył tutaj w tym samym dworze przy kucharzu za popychadło.Ani sięobejrzał, jak go do wojska zawołali.%7łal mu się zrobiło tej kuchni, rondli i sosów przed33wojaczką strach dwadzieścia pięć lat pod karabinem to nie żarty! Przyszedł sołtys brać godo superrewizji15.Nasz kuchcik uskoczył za węgieł dworu, wziął kamień z ziemi i wytłukłnim sobie dwa przednie zęby, jak to pan wie, niezbędne do odgryzania ładunków przyskałkowym karabinie.Sołtys go za kark, postronkiem wiązać, a ten się w głos śmieje ipokazuje zakrwawioną dziurę na przedzie szczęki. No i cóż z tego? Nic, tylko taki morał, że szarpać o byle co nie mamy potrzeby! A on tu niejedno jeszczespłatał w tym rodzaju
[ Pobierz całość w formacie PDF ]