[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyszedł jednakw towarzystwie innego pana, który prawie nic nie mówił, tyle żeprzywitał się i pożegnał z panią po francusku.Dlategopomyślałem, że to cudzoziemiec, choć i u nas wiele osóbczęściej po francusku niż po polsku mówi.– Coś jeszcze? Przypomnijcie sobie.– No, zdziwiło mnie trochę ich zachowanie.Bardzo grzecznibyli, nie powiem, elegancko odziani, ale bardzo się rozglądali,choć starali się to robić ukradkiem.Ale mnie się widziało, żenajchętniej to sami by przetrząsnęli cały dom, czy czegoś nieznajdą.I nie wiem, czy naprawdę im o te farmazońskiepamiątki chodziło, czy też o coś całkiem innego.Możesprawdzali, czy coś warto tu ukraść?– Wielu rabusiów tak robi, że najpierw teren rozpoznaje –zgodził się radca.– Żeby potem czasu nie tracić, tylko zabieraćrzeczy wcześniej upatrzone i zmykać.– Właśnie tak samo sobie pomyślałem! – stwierdziłzadowolony z siebie kamerdyner.– Że oni tacy gładcy,szykownie ubrani, ale niezbyt dobrze im z oczu patrzy.No i takpodejrzanie się rozglądają.A pani miała przecież sporo cennychrzeczy, także biżuterię i gotówkę… Chociaż nie, gotówkęw banku raczej trzymała.W domu nie było dużo, chyba żeakurat wypadał dzień wypłat dla służby i regulowaniarachunków.Pani oszczędna była, nie lubiła niepotrzebniegrosza wydawać, za to miło jej było pieniądz dostawać.Dlategowidziałem, że chętnie by im jakieś niepotrzebne gratysprzedała, lecz nie miała nic po tych, jak im tam, farmazonachczy masonach.Tfu, diabelskie nasienie!Jezierski zignorował święte oburzenie kamerdynera i niewdając się w dyskusję o naturze tajnego bractwa, drążył wątekbliższy jego śledztwu, w którym trup padał prawdziwy.On musiał złapać mordercę, bez względu na motywy jegodziałania czy przynależność do jakichś stowarzyszeń.Wielejednak wskazywało na to, że wszystko dziwnie jakoś kręci sięwokół masonerii.Tak czy inaczej, agent specjalny nie zamierzałteraz zajmować się jej oceną.– Może jednak przejrzycie rzeczy w domu i sprawdzicie, czynic nie zginęło? Mogli ukraść przedmiot, który nie stał nawierzchu lub coś, co nie rzucało się w oczy, jakiś drobiazg.Coś,co dla was i pani było nieważnym drobiazgiem, ale dla nichmogło być z jakichś względów cenne.– Dobrze, ekscelencjo.Ale co do biżuterii czy innych takichrzeczy, to ja nie bardzo wiem, co pani miała.Może pokojówkabardziej… Ale lepiej, jak pan z jej prawnikiem porozmawiaalbo bankierem…– Tym się nie kłopoczcie.Czy wdowa miała jakąś rodzinę,którą można by zawiadomić? Kogoś, kto po niej dziedziczy?– Nie wiem, ekscelencjo.Rodziny bliskiej już nie miała,wszyscy pomarli.Są gdzieś pewnie jacyś dalecy krewni jej, czyteż świętej pamięci pana Radziejowskiego, ale nie w Kaliszu.I nie wiem, czy dziedziczą.– A wiecie może, czy pani testament spisała?– To akurat wiem, ekscelencjo, bośmy wraz z kucharką zaświadków służyli.Oboje podpisywaliśmy, ale zapisów nieznamy, bo testament pan Garszyński zakrył czystą kartką,zostawiając tylko miejsce na nasze podpisy.Pani podpisała jużwcześniej.– Pan Garszyński? Czy to nie on miał odkupić od paniRadziejowskiej kufer i jakieś książki? Tak mówił doktorWilczewski.– Ten sam, ekscelencjo.– Czy to wartościowe rzeczy?– Nie sądzę, ekscelencjo.Kufer stał na strychu od lat.Był tujuż, gdy pan Radziejowski dom kupił.Pan przeglądał jegozawartość, ale powiedział, że nic ciekawego tam nie znalazł,trochę zwykłych rupieci i starych książek.Ale nie żadnych tamnadzwyczajnych, tylko zwykłe, zniszczone książki.Nawet ich doswojej biblioteki nie wziął.A nie, przepraszam, wziął jedną albodwie.Nie pamiętam dokładnie, to dawno było.Muszą tu gdzieśbyć – wskazał na szafy biblioteczne.– Pan Garszyński teżpowiedział, że na strychu nic cennego nie ma, a jego pomocnikbiblioteczny, co z nim przyszedł, to potwierdził.Ja myślę, żeradcy żal się zrobiło naszej pani, bo taka była rozczarowana,więc postanowił kupić od niej te rupiecie.Oni się bardzo lubiliz panią, dawno się znali.Radca był jeszcze przyjacielem świętejpamięci pana Radziejowskiego, który mu pieczę nad jejmajątkiem powierzył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]