[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Diana zamieniła go w jelenia i został rozszarpany przez własne psy. Nie rozumiem, co to ma wspólnego z.Cullen nabrał głęboko powietrza. Czy byłeś kiedyś na Płaskowyżu Centralnym? zapytał cicho, ale wy-raznie. Tak, no tak, oczywiście byłeś.Pamiętam, musieliście tam przymusowolądować ty i Seena w drodze powrotnej do Fire Point po urlopie na wybrzeżu.Byliście w tarapatach, baliście się dzikich zwierząt i wtedy Seena nabrała wstrętudo tego płaskowyżu.Tak było, prawda? A więc wiesz, jakie to dziwne, strasz-ne, tajemnicze miejsce, odizolowane od reszty planety i nawet nildory niechętnietam chodzą.No dobrze.Ja zacząłem odbywać tam wędrówki w jakiś rok lub dwapo zrzeczeniu się przez nas praw.Tam był mój azyl.Interesowały mnie zwierzę-ta żyjące na płaskowyżu, owady, rośliny, wszystko.Nawet powietrze miało tamspecjalny smak było słodkie i czyste.Odbyłem parę podróży na płaskowyż.Zbierałem tam różne okazy.Przywiozłem Seenie parę dziwolągów, które jej sięspodobały i polubiła je, nim zdała sobie sprawę, że pochodzą z płaskowyżu.I takstopniowo pomogłem jej pokonać irracjonalny strach i niechęć.Zaczęliśmy bywaćtam razem, czasem również z Kurtzem.Na stacji przy Wodospadach Shangri-lajest sporo okazów flory i fauny z płaskowyżu, może zauważyłeś, co? Zgromadzi-liśmy je wspólnie.Płaskowyż stał się dla mnie takim samym miejscem, jak każdeinne: nic nadprzyrodzonego, nic niesamowitego, po prostu dzikie ostępy.Były tookolice, w które udawałem się, kiedy czułem się wewnętrznie rozbity, wyczerpanyczy zniechęcony.102Jakiś rok temu, może mniej niż rok kontynuował udałem się na pła-skowyż, Kurtz wrócił właśnie po ponownych narodzinach i Seena była straszniezgnębiona tym, co się z nim stało.Chciałem ofiarować jej jakiś prezent, jakieśstworzenie, które by ją ucieszyło.Tym razem wybrałem się bardziej na południo-wy zachód od miejsca, gdzie zwykle lądowałem, tam gdzie łączą się dwierzeki.Nigdy tam jeszcze nie byłem.Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy,były kompletnie poobgryzane krzewy.Nildory! Mnóstwo nildorów! Ogromny ob-szar, cały wypasiony! Bardzo mnie to zaciekawiło.Czasem widywałem jakiegośsamotnego nildora na płaskowyżu, ale nigdy nie widziałem całego stada.Zaczą-łem iść wzdłuż tej linii zniszczenia.Biegła coraz dalej i dalej przez las niczymblizna połamane gałęzie, stratowane jak zwykle poszycie.Zapadła noc, rozbi-łem obozowisko i wydawało mi się, że z ciemności dochodzi odgłos bębnienia.To było głupie: przecież nildory nie używają bębnów.Po chwili zdałem sobiesprawę, że słyszę jak tańczą, jak tupią i właśnie to dudnienie niosło się po lesie.Dochodziły też inne dzwięki: jakieś piski, beczenie, ryki przerażonych zwierząt.Musiałem zobaczyć, co się dzieje.Zwinąłem więc obóz i zacząłem się skradaćprzez dżunglę.Hałas stawał się coraz głośniejszy, aż wreszcie dotarłem do skrajulasu i sawanny ciągnącej się w dół ku rzece.Tu, na otwartej przestrzeni, znajdo-wało się chyba z pięćset nildorów.Na niebie świeciły trzy księżyce i wszystkodobrze widziałem.Gundy, czy dasz wiarę, że one się wymalowały!? Jak dzikusy!Wyglądały na jakieś koszmarne zjawy.Na polanie były trzy zagłębienia, jakbysadzawki.Jedna wypełniona jakimś czerwonym mułem, a dwie gałęziami, li-śćmi i jagodami, które nildory tak stratowały, że wyciekł z nich barwny sok w jednej był czarny, a w drugiej siny.Obserwowałem, jak nildory wchodziłydo tych zagłębień i tarzały się; najpierw w tym czerwonym mule i wyłaziły zupeł-nie szkarłatne, a potem nabierały trąbą barwnika z drugich sadzawek i malowałysię w pasy czarne i niebieskie.Barbarzyński widok! Kiedy już się udekorowały,zaczynały biec, dosłownie pędziły, na miejsce, gdzie odbywały się tańce i zarazzaczynały tupać w rytmie na cztery wiesz, tak: bum, bum, bum, bum.Ale terazbyło to nieskończenie bardziej dzikie i przerażające niż zwykle armia nildo-rów na ścieżce wojennej.Tupały mocno nogami, kiwały wielkimi łbami, pod-nosiły trąby, ryczały, ryły kłami ziemię, skakały, śpiewały i wachlowały uszami.Przerażające, Gundy, wierz mi.I te ich wymalowane cielska oświetlone blaskiemksiężyców. Nie wychodząc z gęstego lasu opowiadał dalej chory przesunąłemsię bardziej na zachód, żeby mieć lepszy widok.Dalej, za tańczącymi, zobaczy-łem coś jeszcze bardziej zadziwiającego.Przestrzeń większa trzy albo cztery razyod tej całej wioski ogrodzona była balami.Nildory same nie były w stanie tegowykonać mogły powyrywać drzewa i poprzenosić je trąbami, ale potrzebowałypomocy sulidorów, żeby je odpowiednio poukładać i zrobić z nich płot.Wewnątrzzagrody znajdowały się zwierzęta żyjące na płaskowyżu.Setki zwierząt różnych103gatunków i wielkości: ogromne, z szyjami jak żyrafy, i podobnie do nosorożców,i płochliwe jak gazele, i jeszcze dziesiątki innych, jakich jeszcze nigdy nie wi-działem.Wszystkie stłoczone razem.Z pewnością myśliwi-sulidory musieli zadnia przetrząsnąć zarośla i zgonić całą tę menażerię.Zwierzęta były niespokoj-ne i przerażone.Ja również.Skuliłem się w ciemnościach i czekałem.Wreszcietańczące nildory rozpoczęły obrzędy rytualne.Zaczęły coś wykrzykiwać i w koń-cu zorientowałem się, o co chodzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]