Home HomeRoberts Nora Marzenia 02 Odnalezione marzeniaRoberts Nora Marzenia 03 Spełnione marzeniaRoberts Nora Marzenia 01 Smiale marzeniaChristopher J. O'Leary, Robert A. Straits, Stephen A. Wandner Job Training Policy In The United States (2004)John Grisham FirmaCook Robin ToksynaDavJan Parandowski MitologiaChmielewska Joanna Wielki diament T 1 (2)Gordon R. Dickson Smoczy rycerz T1
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sprzedamnadjeziorem.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Diana zamieniła go w jelenia i został rozszarpany przez własne psy. Nie rozumiem, co to ma wspólnego z.Cullen nabrał głęboko powietrza. Czy byłeś kiedyś na Płaskowyżu Centralnym?  zapytał cicho, ale wy-raznie. Tak, no tak, oczywiście byłeś.Pamiętam, musieliście tam przymusowolądować  ty i Seena w drodze powrotnej do Fire Point po urlopie na wybrzeżu.Byliście w tarapatach, baliście się dzikich zwierząt i wtedy Seena nabrała wstrętudo tego płaskowyżu.Tak było, prawda? A więc wiesz, jakie to dziwne, strasz-ne, tajemnicze miejsce, odizolowane od reszty planety i nawet nildory niechętnietam chodzą.No dobrze.Ja zacząłem odbywać tam wędrówki w jakiś rok lub dwapo zrzeczeniu się przez nas praw.Tam był mój azyl.Interesowały mnie zwierzę-ta żyjące na płaskowyżu, owady, rośliny, wszystko.Nawet powietrze miało tamspecjalny smak  było słodkie i czyste.Odbyłem parę podróży na płaskowyż.Zbierałem tam różne okazy.Przywiozłem Seenie parę dziwolągów, które jej sięspodobały i polubiła je, nim zdała sobie sprawę, że pochodzą z płaskowyżu.I takstopniowo pomogłem jej pokonać irracjonalny strach i niechęć.Zaczęliśmy bywaćtam razem, czasem również z Kurtzem.Na stacji przy Wodospadach Shangri-lajest sporo okazów flory i fauny z płaskowyżu, może zauważyłeś, co? Zgromadzi-liśmy je wspólnie.Płaskowyż stał się dla mnie takim samym miejscem, jak każdeinne: nic nadprzyrodzonego, nic niesamowitego, po prostu dzikie ostępy.Były tookolice, w które udawałem się, kiedy czułem się wewnętrznie rozbity, wyczerpanyczy zniechęcony.102 Jakiś rok temu, może mniej niż rok  kontynuował  udałem się na pła-skowyż, Kurtz wrócił właśnie po ponownych narodzinach i Seena była straszniezgnębiona tym, co się z nim stało.Chciałem ofiarować jej jakiś prezent, jakieśstworzenie, które by ją ucieszyło.Tym razem wybrałem się bardziej na południo-wy  zachód od miejsca, gdzie zwykle lądowałem, tam gdzie łączą się dwierzeki.Nigdy tam jeszcze nie byłem.Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy,były kompletnie poobgryzane krzewy.Nildory! Mnóstwo nildorów! Ogromny ob-szar, cały wypasiony! Bardzo mnie to zaciekawiło.Czasem widywałem jakiegośsamotnego nildora na płaskowyżu, ale nigdy nie widziałem całego stada.Zaczą-łem iść wzdłuż tej linii zniszczenia.Biegła coraz dalej i dalej przez las niczymblizna  połamane gałęzie, stratowane jak zwykle poszycie.Zapadła noc, rozbi-łem obozowisko i wydawało mi się, że z ciemności dochodzi odgłos bębnienia.To było głupie: przecież nildory nie używają bębnów.Po chwili zdałem sobiesprawę, że słyszę jak tańczą, jak tupią i właśnie to dudnienie niosło się po lesie.Dochodziły też inne dzwięki: jakieś piski, beczenie, ryki przerażonych zwierząt.Musiałem zobaczyć, co się dzieje.Zwinąłem więc obóz i zacząłem się skradaćprzez dżunglę.Hałas stawał się coraz głośniejszy, aż wreszcie dotarłem do skrajulasu i sawanny ciągnącej się w dół ku rzece.Tu, na otwartej przestrzeni, znajdo-wało się chyba z pięćset nildorów.Na niebie świeciły trzy księżyce i wszystkodobrze widziałem.Gundy, czy dasz wiarę, że one się wymalowały!? Jak dzikusy!Wyglądały na jakieś koszmarne zjawy.Na polanie były trzy zagłębienia, jakbysadzawki.Jedna wypełniona jakimś czerwonym mułem, a dwie  gałęziami, li-śćmi i jagodami, które nildory tak stratowały, że wyciekł z nich barwny sok w jednej był czarny, a w drugiej  siny.Obserwowałem, jak nildory wchodziłydo tych zagłębień i tarzały się; najpierw w tym czerwonym mule i wyłaziły zupeł-nie szkarłatne, a potem nabierały trąbą barwnika z drugich sadzawek i malowałysię w pasy czarne i niebieskie.Barbarzyński widok! Kiedy już się udekorowały,zaczynały biec, dosłownie pędziły, na miejsce, gdzie odbywały się tańce i zarazzaczynały tupać w rytmie na cztery  wiesz, tak: bum, bum, bum, bum.Ale terazbyło to nieskończenie bardziej dzikie i przerażające niż zwykle  armia nildo-rów na ścieżce wojennej.Tupały mocno nogami, kiwały wielkimi łbami, pod-nosiły trąby, ryczały, ryły kłami ziemię, skakały, śpiewały i wachlowały uszami.Przerażające, Gundy, wierz mi.I te ich wymalowane cielska oświetlone blaskiemksiężyców. Nie wychodząc z gęstego lasu  opowiadał dalej chory  przesunąłemsię bardziej na zachód, żeby mieć lepszy widok.Dalej, za tańczącymi, zobaczy-łem coś jeszcze bardziej zadziwiającego.Przestrzeń większa trzy albo cztery razyod tej całej wioski ogrodzona była balami.Nildory same nie były w stanie tegowykonać  mogły powyrywać drzewa i poprzenosić je trąbami, ale potrzebowałypomocy sulidorów, żeby je odpowiednio poukładać i zrobić z nich płot.Wewnątrzzagrody znajdowały się zwierzęta żyjące na płaskowyżu.Setki zwierząt różnych103 gatunków i wielkości: ogromne, z szyjami jak żyrafy, i podobnie do nosorożców,i płochliwe jak gazele, i jeszcze dziesiątki innych, jakich jeszcze nigdy nie wi-działem.Wszystkie stłoczone razem.Z pewnością myśliwi-sulidory musieli zadnia przetrząsnąć zarośla i zgonić całą tę menażerię.Zwierzęta były niespokoj-ne i przerażone.Ja również.Skuliłem się w ciemnościach i czekałem.Wreszcietańczące nildory rozpoczęły obrzędy rytualne.Zaczęły coś wykrzykiwać i w koń-cu zorientowałem się, o co chodzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •