[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W czasie prze-jazdu trudnych jarów i na pochyłościach Lipkowie podtrzymywalisanie powrozami tylko na wysokich równinach, na których wiatrywygładziły skorupę śnieżną, jechali szybko śladem tej karawany,która wraz z Nawiraghem i dwoma uczonymi Anardratami wyru-szyła przedtem z Chreptiowa.Droga była ciężka, nie tak jednakże,jak czasem bywała w tych puszczańskich, pełnych rozpadlin, rzek,strumieni i jarów krainach, więc się cieszyli, że nim zapadnie nocgłęboka, potrafią zdążyć do przepaścistego jaru, na dnie którego366Pan Wołodyjowskileżał Mohilów.Przy tym zanosiło się na długą pogodę.Po rumianejzorzy wstało słońce i wnet w jego promieniach rozbłysły jary, równiei puszcza.Gałęzie drzew zdawały się skrami oblepione; skry Lśniłyna śniegu, aż oczy bolały od blasków.Z wysokich miejsc przez po-lany, jakby przez okna puszczy, wzrok leciał aż hen! ku Multanom,i gubił się na białym i sinawym a zalanym słońcem widnokręgu.Powietrze było suche, razne.W taką pogodę ludzie, zarówno jaki zwierzęta, czują krzepkość i zdrowie; toteż konie parskały okrut-nie po szeregach, wyrzucając z nozdrzy kłęby pary, a Lipkowie,choć mróz szczypał ich po nogach tak, że podkurczali je ustawicz-nie pod chałaty, śpiewali wesoło pieśni.Słońce weszło wreszcie nasam szczyt niebieskiego namiotu i jęło nieco przygrzewać.Basii Ewce aż zbyt ciepło było pod skórami w saniach, więc rozluzniwszywiązania na głowach i odsunąwszy kaptury, ukazały na świat swojeróżowe twarze i poczęły się rozglądać: Baśka po okolicy, a Ewkaza Azją, którego przy saniach nie było.Jechał on w przodzie z tymoddziałkiem Czeremisów, któren rozpatrywał drogę, a w potrzebierozgarniał śniegi.Ewka zaczęła się nawet chmurzyć z tego powodu, lecz paniWołodyjowska, znająca na wylot służbę wojskową, rzekła jej napociechę:- Tacy oni wszyscy.Kiedy służba, to służba! Michalisko moje teżani na mnie spojrzy, kiedy funkcja wojskowa przyjdzie.I zle, żebybyło inaczej, bo jeśli żołnierza kochać, to dobrego.- Ale na popasie on będzie z nami? - pytała Ewka.- Patrz, żebyś go nie miała nadto.Zakonotowałaś, jaki byłradosny, gdy wyjeżdżał.Aż od niego łuna biła.- Widziałam! Bardzo był radosny!- A co dopiero będzie, kiedy pozwoleństwo od pana Nowo-wiejskiego otrzyma!- Oj! co mnie jeszcze czeka! Dziej się wola boża! chociaż sercezamiera we mnie, gdy o ojcu pomyślę.Nuż zakrzyknie, nuż się367Henryk Sienkiewiczzatnie i pozwoleństwa odmówi? Będę się miała potem z pyszna, gdydo domu wrócim.- Wiesz, Ewka, co ja myślę?- A co?- Bo to z Azją nie ma żartów! Brat twój mógłby się siłą sprzeci-wić, ale ojciec twój komendy nie ma.Otóż ja myślę, że jeśli od razusię zatnie, to cię Azja i tak wezmie.- Jakże to?- Ot, po prostu, porwie cię.Mówią, że z nim nie ma żartów.Tuhaj-bejowa krew.Wezmiecie ślub u pierwszego księdza po dro-dze.Gdzie indziej to trzeba zapowiedzi, metryk; pozwoleństwa,ale tu dzikie strony, tu wszystko trocha po tatarsku.Rozjaśniła się twarz Ewki.- Tego się boję! Azja gotów na wszystko, tego się boję! - rzekła.A Baśka, zwróciwszy głowę, popatrzyła na nią bystrzej i naglewybuchła wym dzwięcznym, dziecinnym śmiechem.- Tak ty się tego boisz jako właśnie mysz słoninki! O! znają cię!Ewka, zarumieniona od chłodnego powietrza, zarumieniła się jesz-cze bardziej i odrzekła:- Przekleństwa ojcowskiego bym się bała, a wiem, że Azja gotówna nic nie zważać.- Bądz dobrej myśli - rzekła jej na to Basia.- Prócz mnie maszbrata do pomocy.Prawdziwe amory zawsze postawią na swoim.Powiedział mi to pan Zagłoba wtedy jeszcze, kiedy Michałowi anisię śniło o mnie.I rozgadawszy się poczęły na wyścigi mówić, jednao Azji, druga o swoim ichale.Tak upłynęło parę godzin, póki ka-rawna nie zatrzymała się na pierwszy krótki popas w Jaryszowie.Z miasteczka, zawsze dość nędznego, została po inkursji chłop-skiej jedna tylko karczma, którą odrestaurowano od czasu, jakczęste przechody żołnierskie zysk poczęły obiecywać pewny.Basiai Ewka znalazły w niej przejezdnego kupca ormiańskiego, rodemz Mohilowa, któren wiózł safiany do Kamieńca.Azja chciał go368Pan Wołodyjowskiwyrzucić na dwór wraz z Wołochami i Tatarami, którzy mu towa-rzyszyli, lecz niewiasty pozwoliły mu pozostać i tylko sama strażmusiała się usunąć.Kupiec dowiedziawszy się, że podróżna panijest panią Wołodyjowską, począł bić jej czołem i pod niebiosa mężajej wysławiać, czego słuchała z radością wielką.Na koniec poszedł do wiuków i wróciwszy ofiarował jej czuhubosobliwszych bakalii i małe puzderko pełne wonnej driakwi turec-kiej, wielce przeciw różnym chorobom pomocnej.- To ja przez wdzięczność składam - mówił.- Już my tu wcaleprzedtem z Mohilowa nie śmieli głowy wychylić, tak Azba-bejgrasował i tylu zbójów we wszystkich jarach i po tamtej stroniew odojach siedziało, a teraz droga bezpieczna i targ bezpieczny.Teraz my znowu jezdzim.Niech Bóg pomnoży dni chreptiowskiegokomendanta, a każdy dzień uczyni tak długim, aby wystarczył nadrogę z Mohilowa do Kamieńca, a każdą godzinę dnia niech takżetak przydłuży, by się dniem wydawała.Nasz komendant, pan pisarzpolny, woli w Warszawie siedzieć, a pan komendant chreptiowskisam czuwał i zbójów wymiótł tak, iż teraz milsza im śmierć odDniestru.- To pana Rzewuskiego nie ma w Mohilowie? - pytała Basia.- On tylko wojsko przyprowadził i nie wiem, czyli trzy dni sambawił.Niech wasza wielmożność pozwoli, tu jest suchy winogradw tym czuhubie, a z tego brzegu takowy owoc, którego i w Turcji niema, jeno z Azji z daleka przychodzi, a tam na palmach rośnie.Panapisarza nie ma, a teraz i jazdy wcale nie ma, bo ku Bracławiu wczorajnagle poszła.I tu są daktyle, aby obum waszym wielmożnościombyły na zdrowie.Został tylko pan Gorzeński z piechotą, a jazdawszystka wyszła.- Dziwno mi to, że jazda wszystka wyszła - rzekła Basia spoglą-dając pytającym wzrokiem na Azję.- Poszła, by się konie nie odstały - odpowiedział Tuhaj-bejowicz- teraz spokojnie!369Henryk Sienkiewicz- W mieście mówili, że Dorosz się ruszył niespodzianie - rzekłkupiec.Azja roześmiał się.- A czym będzie konie pasł, śniegiem? - rzekł do Basi.- Pan Gorzeński najlepiej wasze wielmożności objaśni - dodałkupiec
[ Pobierz całość w formacie PDF ]