[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niektóre leżały blisko siebie, niektóre o dzień lubdwa drogi.Wszystkie były otoczone wysokim częstokołem dlaochrony od lwów i tak spowite w pnącze, że nawet z bliskawyglądały jak kępy dziewiczego lasu.Dopiero z dymówwznoszących się w pośrodku można było zmiarkować, że tammieszkają ludzie.Karawanę przyjmowano wszędzie mniej więcej takjak we wsi M Ruy, to jest z początku z trwogą i nieufnie, a następniez podziwem, zdumieniem i czcią.Raz tylko zdarzyło się, że cała266wioska na widok słonia, Saby, koni i białych ludzi uciekła dopobliskiego lasu, tak że nie było z kim rozmówić się.Jednakże anijedna włócznia nie została przeciw podróżnikom wymierzona.Murzyni bowiem, póki mahometanizm nie wypełni ich dusznienawiścią do niewiernych i okrucieństwem, są raczej bojazliwi iłagodni.Najczęściej bywało więc tak, że Kali zjadał kawałekmiejscowego króla, miejscowy król kawałek Kalego, po czymstosunki układały się jak najprzyjazniej, a dobremu Mzimu składanowszędy dowody hołdu i bogobojności pod postacią kur, jaj i miodu,wydobywanego z klocków drzewa zawieszonych za pomocą sznurówpalmowych na gałęziach wielkich drzew. Pan wielki , władcasłonia, piorunów i wężów ognistych, wzbudzał przeważnie strach,który jednak rychło zmieniał się we wdzięczność, gdy przekonywanosię, że hojność jego dorównywa potędze.Tam gdzie wioski byłybliższe, przybycie nadzwyczajnych podróżnych oznajmiała jednadrugiej za pomocą bicia w bębny, Murzyni bowiem potrafią wszystkoza pomocą bębnienia wypowiedzieć.Zdarzało się też, że cała ludnośćwylegała na ich spotkanie, usposobiona z góry jak najprzyjazniej.W jednej wsi liczącej do tysiąca głów miejscowy władca, którybył w jednej osobie czarownikiem i królem, zgodził się na pokazanieim wielkiego fetysza , którego otaczała nadzwyczajna cześć ibojazń, tak że do hebanowej, pokrytej skórą nosorożca kapliczkiludzie nie śmieli się zbliżać i ofiary składali w odległościpięćdziesięciu kroków.Król opowiadał o tym fetyszu, że spadłniedawno z księżyca, że był biały i że miał ogon.Staś oznajmił, że toon właśnie wysłał go na rozkaz dobrego Mzimu i mówiąc tak nierozminął się bynajmniej z prawdą, gdyż pokazało się, że wielkifetysz był po prostu jednym z latawców puszczonych z GóryLindego.Oboje z Nel ucieszyli się myślą, że inne mogły przyodpowiednim wietrze zalecieć jeszcze dalej, i postanowili puszczać jez wyżyn w dalszym ciągu.Staś zmajstrował i puścił jeden zaraz tegosamego wieczoru, co ostatecznie przekonało Murzynów, że i dobreMzimu, i biały pan przybyli na ziemię także z księżyca i że sąbóstwami, którym dość pokornie służyć nie można.Ale więcej od tych oznak pokory i hołdu uradowała Stasiawiadomość, że Bassa-Narok leży o kilkanaście tylko dni drogi i żemieszkańcy tej wsi, w której obecnie się zatrzymali, otrzymujączasem z tamtych stron sól w zamian za wino z palm dum.Królmiejscowy słyszał nawet o Fumbie jako o władcy ludzi zwanych267 Doko Kali potwierdził, że dalsi sąsiedzi tak nazywają Wa-himówi Samburu.Mniej pocieszające były wieści, że nad brzegami wielkiejwody wre wojna i że trzeba iść do Bassa-Narok przez niezmierniedzikie góry i strome wąwozy, pełne drapieżnych zwierząt.Ale zdrapieżnych zwierząt Staś niewiele już sobie robił, a góry, choćbynajdziksze, wolał od niskich równin, na których czyha napodróżników febra.Z dobrą więc otuchą wyruszyli w dalszą drogę.Za ową ludnąwsią spotkali już tylko jedną osadę, bardzo lichą i zawieszoną jakgniazda na skraju urwiska.Potem zaczęło się podgórze, poprzecinanez rzadka głębokimi rozpadlinami.Na wschodzie wznosił się mrocznyłańcuch szczytów, który z dala wydawał się prawie zupełnie czarny.Była to nieznana kraina, do której właśnie szli nie wiedząc, co ichtam może spotkać, zanim dojdą do dzierżaw Fumby.Na halach, któreprzechodzili, nie brakło drzew, ale z wyjątkiem sterczących samotniesmokowców i akacyj stały one kępami, tworząc jakby małe gaje.Podróżnicy zatrzymywali się wśród tych kęp dla posiłku i wywczasuoraz dla obfitego cienia.Wśród drzew roiło się ptactwo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]