[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Głosy były stłumione, lecz wyraźnie zdenerwowane.Padały takie słowa, jak “nagły wypadek”, “karetka”, “policja”.Zbliżały się ze trzy lub cztery osoby.Bray szarpnął drzwi na oścież i wypchnął portiera na korytarz.- Teraz! - krzyknął.Kiedy winda zatrzymała się na drugim piętrze, Taleniekow odwrócił się plecami do drzwi.Tym razem widok czarnego płaszcza i szarego kapelusza również nie wywołał niczyjej reakcji, więc ponownie okręcił się, z dłonią na ukrytym w kieszeni pistolecie.Marsylii nie było nigdzie w pobliżu.Przy windzie stały jedynie stoliki na kółkach z resztkami jedzenia i pustymi dzbankami po kawie, której zapach wciąż unosił się w powietrzu - część gości późno jadła śniadanie, więc jeszcze nie zdążono wszystkiego uprzątnąć.Podwójne metalowe drzwi z okrągłymi szybkami wiodły na korytarz.Wasilij podszedł do nich i zerknął przez szybkę po prawej.Zobaczył Marsylię.Postać w grubym, tweedowym garniturze skradała się wzdłuż ściany w stronę odgałęzienia prowadzącego do pokoju 213.Taleniekow spojrzał na zegarek: 12.31.Cztery minuty do szturmu na pokój; mnóstwo czasu, jeśli Scofield nie stracił zimnej krwi.Konieczne było coś dla odwrócenia uwagi; najlepiej ogień.Telefon do recepcji, a potem powłoczka wypchana papierem i gałganami, podpalona i ciśnięta na korytarz.Ciekawe, czy Scofield na to wpadł.Na coś wpadł na pewno.Nad windami dla gości zapaliło się światełko; drzwi rozsunęły się i ze środka wybiegło trzech mężczyzn, dyskutując nerwowo.Pierwszy, wyraźnie zaniepokojony, pędził kierownik; za nim mężczyzna z czarną torbą - lekarz.Trzeci, tęgi, z ponurą miną, krótko ostrzyżony.detektyw hotelowy.Minęli zaskoczonego Marsylię, który na ich widok odwrócił się gwałtownie twarzą do ściany, i pobiegli dalej korytarzem wiodącym do pokoju zajmowanego przez Scofielda.Francuz wyciągnął z kieszeni pistolet.Na końcu prawej odnogi korytarza, pod czerwonym napisem WYJŚCIE, otworzyły się z hukiem ciężkie drzwi.Wyłonił się z nich Praga.Skinął głową do Marsylii.W prawej ręce ściskał potężny pistolet z długą lufą, w lewej coś, co przypominało.granat.Tak, to był granat, w dodatku odbezpieczony! Wygięty kciuk Pragi przytrzymywał łyżkę; zawleczka była wyciągnięta.Jeśli Czech miał jeden granat, miał ich też więcej.Facet lubił nosić przy sobie cały arsenał.Nie przejmował się tym, ile osób załatwi przy okazji, byleby tylko zdołał sprzątnąć Beowulfa Agate.Granat ciśnięty na koniec korytarza, potem skok w rumowisko, zanim opadnie dym i kilka strzałów w każdego, kto się będzie ruszał - w Scofielda, oczywiście, w pierwszej kolejności.Bez względu na to, co Amerykanin planował, był już osaczony.Sieć zaciskała się i nie było z niej wyjścia.Chyba że uda się zatrzymać Pragę, spowodować, by granat wybuchł pod nim.Wasilij wyciągnął z kieszeni grazburię i pchnął metalowe drzwi.Zamierzał zawołać coś do Pragi, kiedy usłyszał krzyk.krzyk przerażonego człowieka.- Muszę się stąd wydostać! Boże, nie mogę! Boże!To, co nastąpiło, było czystym szaleństwem.Na korytarz wybiegło dwóch ludzi w mundurach hotelowych.Jeden skręcił w prawo i wpadł na Pragę; Czech odepchnął go gwałtownie i rąbnął lufą pistoletu, po czym wrzasnął do Marsylii, żeby leciał do pokoju.Marsylia nie był głupi - podobnie jak Amsterdam nie ufał czeskiemu mordercy, tym bardziej, że widział granat, który tamten miał w ręce.Obaj zaczęli wrzeszczeć na siebie.Drzwi windy zamknęły się.Zamknęły się i zgasło nad nimi światełko! A przecież wychodzący z windy mężczyźni zostawili je zablokowane, otwarte!Beowulfowi Agate udało się zbiec.Taleniekow cofnął się pospiesznie za metalowe drzwi; w ogólnym zamieszaniu nikt go nie zauważył.Ale Praga i Marsylia spostrzegli, że winda odjechała, i na pewno skojarzyli to z mężczyzną w wiśniowej kurtce, nie tym co krzyczał, tylko tym drugim, który biegł bez nerwów, bez paniki, wiedząc co robi.i trzymając jakiś pakunek pod pachą.Podobnie jak Wasilij, mordercy utkwili wzrok w oświetlonych numerach nad windą, spodziewając się tak samo jak Rosjanin, że zaraz zapali się litera “P” - znak, że Scofield zjechał na parter.Nie zapaliła się.Zamiast tego pojawiło się “3”.Winda stanęła.Co ten Scofield wyprawiał? Przecież mógł już być na ulicy! Wmieszałby się w tłum i pomknął bezpiecznie w kierunku sobie tylko wiadomej kryjówki.Ale on został tu! Tu, gdzie mordercy! Szaleństwo!Po chwili Wasilij wszystko zrozumiał.Beowulf Agate chciał jeszcze załatwić jego.Spojrzał ponownie przez okrągłą szybkę.Czech powiedział coś podniecony.Nie spuszczając palca z przycisku lewej windy, Marsylia skinął głową i Praga pomknął w kierunku schodów; moment później znikł za drzwiami.Taleniekow ciekaw był, co ustalili.Gdyby szybko zdołał się dowiedzieć, zaoszczędziłoby mu to kilka cennych sekund.Wsunął pistolet do kieszeni i wyskoczył na korytarz; szary jedwabny szalik zakrywał mu dół twarzy, nasunięty głęboko na oczy szary kapelusz jej górną połowę.- Qu'est-ce que vous avez trouve, par hasard? - zawołał.Marsylia był tak przejęty tym, co się działo, że dał się nabrać.Czarny płaszcz, szary jedwabny szalik, szary kapelusz, pytanie zadane z gardłowym akcentem Holendra mówiącego słabo po francusku sprawiły, że wziął Taleniekowa za człowieka, którego widział przez kilka chwil w kawiarni.Zdziwiony, podbiegł do niego, krzycząc w swoim ojczystym języku tak szybko, że Rosjanin ledwo mógł go zrozumieć.- Co tu robisz, u licha? Istny dom wariatów! W pokoju Beowulfa ktoś wrzeszczy, jacyś faceci wyłamują drzwi, on sam prysnął, a Praga.Nagle urwał.Dojrzał twarz mężczyzny i ze zdumienia opadła mu szczęka.Ręka Rosjanina wysunęła się do przodu i zacisnęła na pistolecie w dłoni Francuza; wykręciła go z taką siłą, że Francuz krzyknął z bólu i puścił broń.Taleniekow pchnął go na ścianę i walnął kolanem w krocze, jednocześnie drugą ręką łapiąc go za ucho.- Co Praga? Mów szybko! - Znów rąbnął Francuza kolanem w jądra.- Mów!- Mamy spotkać się na dachu.- Marsylia wydusił przez zaciśnięte z bólu zęby; Taleniekow wciąż wykręcał mu do tyłu rękę.- Sprawdzić piętra i dotrzeć na dach!- Dlaczego?Boże! pomyślał Wasilij.Wiedzą, co jest na dachu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]