[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Yossarian mógł przybiec do szpitala, kiedy tylko zechciał, z powodu swojej wątroby i z powodu oczu; lekarze nie potrafili wydać orzeczenia co do jego wątroby i nie mogli zajrzeć mu w oczy, kiedy im mówił, że mu dolega wątroba.Yossarian czuł się w szpitalu dobrze, dopóki na oddziale nie pojawiał się ktoś naprawdę bardzo chory.Jego system nerwowy był na tyle odporny, że pozwalał mu przeżyć czyjąś grypę lub malarię z całkowitym spokojem.Potrafił przejść czyjąś operację usunięcia migdałów, nie wpadając w depresję pooperacyjną, mógł nawet wytrzymać czyjąś rupturę lub hemoroidy za cenę lekkich tylko mdłości i obrzydzenia.Ale to było wszystko, co mógł znieść bez szkody dla zdrowia.Wszystko powyżej tej granicy zmuszało go do ucieczki.W szpitalu mógł się wylegiwać, jako że niczego więcej tam od niego nie oczekiwano.Oczekiwano jedynie, żeby umarł albo wyzdrowiał, a ponieważ czuł się od początku doskonale, powrót do zdrowia przychodził mu bez trudu.W szpitalu było lepiej niż nad Bolonią albo nad Awinionem z Huple'em i Dobbsem przy sterach i ze Snowdenem umierającym w tyle samolotu.Zazwyczaj w szpitalu było znacznie mniej chorych niż gdzie indziej, zwłaszcza mniej tu było ciężko chorych.Śmiertelność w szpitalu była znacznie niższa niż poza nim i była to śmiertelność znacznie zdrowsza,gdyż znacznie mniej ludzi umierało tu bez potrzeby.Ludzie ze szpitala znacznie lepiej znali się na umieraniu i robili to o wiele porządniej i schludniej.W szpitalu też nie zdołano podporządkować sobie śmierci, ale przynajmniej zmuszono ją do przestrzegania pewnych zasad.Nauczono ją manier.Nie sposób jej było nie wpuszczać, ale jak długo znajdowała się na terenie szpitala, musiała zachowywać się, jak przystało damie.Ludzie oddawali tu ducha subtelnie i gustownie.Nie było tu nic z tej grubiańskiej, odpychającej ostentacji w umieraniu, tak powszechnej poza murami szpitala.Ludzie nie wybuchali w powietrzu jak Kraft albo jak nieboszczyk z namiotu Yossariana, nie ginęli jak Snowden, który w środku lata zamarzł w ogonie samolotu, ujawniwszy swój sekret Yossarianowi.— Zimno mi — jęczał Snowden.— Zimno mi.— Cicho, cicho — starał się go uspokoić Yossarian.— Cicho, cicho.Ludzie nie rozpływali się niesamowicie w chmurze jak Clevinger.Nie rozrywali się na krwawe strzępy.Nie tonęli, nie padali rażeni piorunem, zmiażdżeni przez maszyny ani przysypani lawinami.Nie umierali zastrzeleni podczas napadów, uduszeni przez gwałcicieli, zasztyletowani w spelunkach, zarąbani siekierą przez rodziców lub dzieci czy jeszcze inaczej z dopustu Bożego.Nikt nie dławił się na śmierć.Jak przystało na dżentelmenów, wykrwawiali się na stole operacyjnym albo gaśli bez słowa pod namiotem tlenowym.Nie było tu nic z tej przewrotnej zabawy, tego a-kuku-jestem, a-kuku-nie-ma-mnie, cieszącej się takim wzięciem poza szpitalem.Nie było powodzi ani głodów.Dzieci nie dusiły się w kołyskach ani w lodówkach, nie wpadały pod ciężarówki.Nikogo nie katowano na śmierć.Ludzie nie wsadzali głów do piecyków gazowych, nie rzucali się pod pociągi i nie walili się z okien hoteli jak tłumoki, fiut! z przyśpieszeniem szesnastu stóp na sekundę kwadrat, lądując na chodniku z obrzydliwym plaśnięciem i umierając obrzydliwie na oczach wszystkich, jak worek lodów truskawkowych z włosami, ociekając krwią, z nienaturalnie wykręconymi różowymi palcami u nóg.Zważywszy to wszystko Yossarian często wolał być w szpitalu, mimo że miało to również swoje minusy.Obsługa bywała nadgorliwa, regulamin, gdyby go przestrzegać, zbyt surowy, a kierownictwo zbyt wścibskie.Ponieważ trafiali się też prawdziwi chorzy, nie zawsze można było liczyć na towarzystwo wesołych młodych ludzi i rozrywki nie zawsze były najwyższej klasy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]