Home HomeCharles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)Jeffrey Schultz Critical Companion To John Steinbeck, A Literary Reference To His Life And Work (2005)John Leguizamo Pimps, Hos, Playa Hatas, and All the Rest of My Hollywood Friends (2006)Marsden John Kroniki Ellie 01 Wojna się skończyła, walka wcišż trwaJohn Marsden Kroniki Ellie 1. Wojna się skończyła, walka wcišż trwaKos Kala, Selby John Moc aloha i wiedza hunyForsyth Frederick Negocjator (SCAN dal 809)Psychosis and Spirituality Consolidating the New Paradigm ed by Isabel Clarke 2nd Edn (2010)Eddings DavCrichton Michael Czlowiek terminal
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Najlepszym do tego miejscem będzie chyba ta kuchnia - na zaciekawione spojrzenie Jake'a odpowiedział obojętnym wzruszeniem ramion.- Nie przej­muj się.Coś po prostu zauważyłem w tym magazynie.Prawdopodobnie nic takiego, ale pomyślałem, że trzeba to sprawdzić.- Co zauważyłeś? - naciskał Jake, kiedy szli korytarzem.- Powiem ci, jak rzucimy okiem na ten szkielet.- Nick uchylał się od odpowiedzi.- Tak jak mówiłem, prawdopodobnie to nic takiego.Jake zrozumiał, że dalsze indagowanie nie ma sensu.Kuchnia była olbrzymia, jak w eleganckiej restauracji w centrum mia­sta.Sztućce z nierdzewnej stali błyszczały niczym miniaturowe lustra.Mie­dziane garnki i patelnie zwieszały się z sufitu nad błyszczącym sześciopalnikowym piecem.Biało-czarna szachownica płytek na podłodze lśniła nieskazitelną czystością i Jake złapał się na tym, że stąpa ostrożnie, jakby dopiero co ją umyto.Pomarańczowy worek na zwłoki leżał w prawym rogu, ciśnięty tam z sza­cunkiem i dbałością, jaką okazuje się poduszce.- Co to za dom? - zapytał Jake.- Należy do jakiegoś lekarza, kolegi pana Sinclaira - wyjaśnił Thorne.- Pozwolił nam jakiś czas z niego korzystać.- Gdzie on teraz jest?Nick uśmiechnął się wymownie na to pytanie.Najwyraźniej przerabiali je już z Thorne'em.- Wyjechał - asystent Harry'ego mówił z denerwującym, pobłażliwym uśmieszkiem, jakby reagował na żart, który rozumiał tylko on.Każdy jego ruch zdawał się zaprogramowany tak, by trzymać ludzi na krawędzi wytrzy­małości.Tego człowieka należało się obawiać.- A skażenie? - zapytał Jake.- Nie martw się.- Nick machnął ręką.- Mamy tu kombinezony z saraneksu i respiratory.Nie powinno być problemu.- Nie chodzi o nas, tylko o pomieszczenie.Z tej kuchni ktoś będzie ko­rzystał, na miłość boską.- Nie przejmuj się tym - poradził Thorne.- Potrzebny ci pokój, to go używaj.Nasz gospodarz nie będzie miał nic przeciw temu.Jake i Nick spojrzeli po sobie w milczeniu.- Te rzeczy, które, jak mówiliście, będą potrzebne, są w tamtych pu­dłach.- Thorne wskazał palcem.- Potrzebujecie mnie, czy mogę sobie od­począć?Po jego wyjściu Nick ukląkł, aby otworzyć pudła.- Wygląda na to, że wszystko tu jest.- Z największej paczki wyjął dwa białe kombinezony z kapturami i jeden z nich podał Jake'owi.W pudle zo­stało jeszcze dziesięć.- Boże, wystarczy dla całej armii.Jake przesunął materiał między palcami i spojrzał zaciekawiony na Nicka.- Z czego one są?- Z saraneksu.Widzisz, co się dzieje, jak na jakiś czas tracisz kontakt z zawodem? Ten kombinezon to cudo w przypadku skażenia pyłem.Jake przyjrzał się dokładnie.- W dotyku przypomina pampersy - ocenił, chichocząc.Strzepnął kom­binezon i wsadził jedną nogę w nogawkę.Z trudem przebijał się przez zesztywniałe fałdy.Nagle znieruchomiał.- Thorne!Minęło trochę czasu, zanim drągal nadszedł wolnym krokiem.- Sprawdź, co dałoby się dowiedzieć o Carolyn i Travisie, dobra? Thorne przechylił na bok głowę i oparł pięści na biodrach.- A jak, kurwa mać, wyobrażasz sobie, że mam to zrobić? Może za­dzwonić do FBI i zapytać? - potrząsając z niesmakiem głową, odwrócił się i zniknął za drzwiami.- Kutas! - Jake splunął na podłogę.- Ważniak - zakonkludował Nick.- Ale niech cię to nie rusza.Taki już jest.Strój ochronny w przypadku tak niewielkiego ryzyka skażenia nie był zbyt skomplikowany.Ubieranie się przypominało przygotowania do opera­cji chirurgicznej, z tą różnicą, że zamiast masek założyli respiratory podob­ne do maski tlenowej pilota z dodatkiem przejrzystej osłony z lexanu, która tworzyła próżniową przestrzeń wokół całej twarzy od brwi aż po brodę.Zamiast sztucznego zapasu powietrza respiratory wykorzystywały dwa fil­try w kształcie dysku, które miały eliminować wszelkie niepożądane czą­steczki, zanim dotarłyby do nosa czy ust.Nakryli głowy kapturami i włożyli rękawice z lateksu, po czym pode­szli do blatu przeznaczonego najwyraźniej do rąbania mięsa.Mieli badać zwłoki na powierzchni przeznaczonej do przyrządzania potraw.To niemal świętokradztwo! No, ale cóż robić.Pomarańczowy worek leżał pod fluorescencyjnymi lampkami, które nie dawały tyle światła, ile by sobie Nick wymarzył.Musiały jednak wy­starczyć.Przez pół minuty mozolili się z rozprostowaniem worka, by zna­leźć dostąp do ekspresu.Pomarańczowa warstwa otworzyła się jak obie­rana skórka banana, ujawniając zielony worek, który Jake podniósł na tyle, aby Nick mógł ściągnąć zewnętrzną, pomarańczową powłokę i położyć ją na posadzce.- To teraz powiedz mi - zaczął Jake głosem tłumionym przez respira­tor - cóż to za wielka tajemnica?- Za chwilę się przekonamy - rzucił Nick, unikając wzroku partnera.- O co chodzi?Nick zignorował pytanie, mocując się z jeszcze jednym workiem.Tu, w świetle dostrzegli po raz pierwszy, jak drobny był pył, na działanie któ­rego byli wystawieni: miał konsystencję talku.Jake wziął odrobinę sub­stancji w palce i poczuł rozpacz.Naturalne filtry w organizmie człowieka były bezużyteczne wobec tak drobnych cząsteczek.To, co wdychał Tra­vis, bez trudu powędrowało do najgłębszych pokładów płuc.Można sobie wyobrazić, jakiego spustoszenia dokonało.Jake zamknął oczy i wziął głęboki oddech.Uspokój się - powiedział sobie w duchu, szukając jakiegoś promyka nadziei.- Nie jesteś lekarzem.Przestań się brać za medycynę.Może nie jest aż tak fatalnie, jak sądzisz?Pomieszane kości tworzyły bezładną kupkę na dnie worka.Nick zagłę­bił rękę do łokcia i wyjął je na blat.Podnosił każdy fragment pojedynczo do światła, obracając go w rękawicach, po czym sięgał po kolejny.- Co tam widzisz? - zapytał Jake.Upłynęło już zbyt wiele lat od czasu, gdy uczył się anatomii i fizjologii.Nick nie oderwał oczu od szczątek.- Bardzo zniszczone przez ogień - zaopiniował.- To chyba część krę­gosłupa.Widzisz tę wypukłość? - przesunął po niej palcem.Jake widział wyraźnie.- W porządku, co nam to daje?Nick ponownie zignorował pytanie, sięgając po kolejną kość.- O, jest - powiedział.- Tej właśnie szukałem.- Obrócił w palcach coś w rodzaju wydłużonego V o dość niezwykłych zgrubieniach na krawędziach.Opuścił dłonie na stół, ramiona mu zwisły.Kiedy podniósł głowę, nawet przez lexan Jake widział bruzdy na jego czole.- Co się stało? - zapytał, czując jak serce łomocze mu w piersiach.- Co to jest?Nick podniósł kość do światła.- To żuchwa - powiedział ledwo dosłyszalnie.Jake wziął od niego kość i podniósł ją na wysokość oczu.- Żuchwa? Nie wygląda jak.- tu zrozumiał.Wrzucił kość z powrotem do worka i złapał się za krawędź stołu, żeby nie stracić równowagi.- To pies, Jake - powiedział cicho Nick.- Albo może wilk czy lis.W każ­dym razie to nie jest ludzka kość.Jake zagryzł wargę i zamknął oczy, by nie dopuścić myśli, która toro­wała sobie drogę przez jego umysł.- Pies? Kto by popełnił masowe morderstwo, żeby ukryć śmierć psa? Nick odwrócił wzrok.- Cholera jasna! - krzyknął Jake.- To nie te kości!- Jake.- Nick zbliżył się do przyjaciela, obchodząc stół dookoła.- Posłuchaj.- Odwal się! Przeoczyliśmy ten szkielet.Musi tam być!- Ale go nie ma.- Nick położył mu dłoń ramieniu.Jake odepchnął rękę.- O Boże - załkał.Z gardła wydarł mu się dźwięk, jakiego Nick nigdy nie słyszał.Wzniósł się jak krzyk agonii, odbijając echem od ścian [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •