[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwierzęta! cel nienasyconej ciekawości, egzemplifikacje zagadki życia, jakby stwo-rzone po to, by człowiekowi pokazać człowieka, rozkładając jego bogactwo i komplikacjęna tysiąc kalejdoskopowych możliwości, każdą doprowadzoną do jakiegoś paradoksalne-go krańca, do jakiejś wybujałości pełnej charakteru.Nieobciążone splotem egzotycznychinteresów, mącących stosunki międzyludzkie, otwierało się serce pełne sympatii dla ob-cych emanacji wiecznego życia, pełne miłosnej współpracującej ciekawości, która byłazamaskowanym głosem samopoznania.Piesek był aksamitny, ciepły i pulsujący małym, pospiesznym sercem.Miał dwa mięk-kie płatki uszu, niebieskawe, mętne oczka, różowy pyszczek, do którego można było wło-żyć palec bez żadnego niebezpieczeństwa, łapki delikatne i niewinne, z wzruszającą, ró-żową brodaweczką z tyłu, nad stopami przednich nóg.Właził nimi do miski z mlekiem,żarłoczny i niecierpliwy, chłepcący napój różowym języczkiem, ażeby po nasyceniu siępodnieść żałośnie małą mordkę z kroplą mleka na brodzie i wycofać się niedołężnie z ką-pieli mlecznej.Chód jego był niezgrabnym toczeniem się, bokiem na ukos w niezdecydowanym kie-runku, po linii trochę pijanej i chwiejnej.Dominantą jego nastroju była jakaś nieokreślonai zasadnicza żałość, sieroctwo i bezradność - niezdolność do zapełnienia czymś pustki ży-cia pomiędzy sensacjami posiłków.Objawiało się to bezplanowością i niekonsekwencją28ruchów, irracjonalnymi napadami nostalgii z żałosnym skomleniem i niemożnością znale-zienia sobie miejsca.Nawet jeszcze w głębi snu, w którym potrzebę oparcia się i przytu-lenia zaspokajać musiał używając do tego własnej swej osoby, zwiniętej w kłębek drżący- towarzyszyło mu poczucie osamotnienia i bezdomności.Ach, życie - młode i wątłe ży-cie, wypuszczone z zaufanej ciemności, z przytulnego ciepła łona macierzystego w wielkii obcy, świetlany świat, jakże kurczy się ono i cofa, jak wzdraga się zaakceptować tę im-prezę, którą mu proponują - pełne awersji i zniechęcenia!Lecz zwolna mały Nemrod (otrzymał był to dumne i wojownicze imię) zaczyna sma-kować w życiu.Wyłączne opanowanie obrazem macierzystej prajedni ustępuje urokowiwielości.Zwiat zaczyna nań nastawiać pułapki: nieznany a czarujący smak różnych pokarmów,czworobok porannego słońca na podłodze, na którym tak dobrze jest położyć się, ruchywłasnych członków, własne łapki, ogonek, figlarnie wyzywający do zabawy z samym so-bą, pieszczoty ręki ludzkiej, pod którymi zwolna dojrzewa pewna swawolność, wesołośćrozpierająca ciało i rodząca potrzebę zgoła nowych, gwałtownych i ryzykownych ruchów- wszystko to przekupuje, przekonywa i zachęca do przyjęcia, do pogodzenia się z ekspe-rymentem życia.I jeszcze jedno.Nemrod zaczyna rozumieć, że to, co mu się tu podsuwa, mimo pozo-rów nowości jest w gruncie rzeczy czymś, co już było - było wiele razy - nieskończeniewiele razy.Jego ciało poznaje sytuacje, wrażenia i przedmioty.W gruncie rzeczy towszystko nie dziwi go zbytnio.W obliczu każdej nowej sytuacji daje nura w swoją pa-mięć, w głęboką pamięć ciała, i szuka omackiem, gorączkowo - i bywa, że znajduje w so-bie odpowiednią reakcję już gotową: mądrość pokoleń, złożoną w jego plazmie, w jegonerwach.Znajduje jakieś czyny, decyzje, o których sam nie wiedział, że już w nim doj-rzały, że czekały na to, by wyskoczyć.Sceneria jego młodego życia, kuchnia z wonnymi cebrami, ze ścierkami o skompliko-wanej i intrygującej woni, z kłapaniem pantofli Adeli, z jej hałaśliwym krzątaniem się -nie straszy go więcej.Przywykł uważać ją za swoją domenę, zadomowił się w niej i po-czął rozwijać w stosunku do niej niejasne poczucie przynależności, ojczyzny.Chyba że niespodzianie spadał nań kataklizm w postaci szorowania podłogi - obaleniepraw natury, chlusty ciepłego ługu, podmywające wszystkie meble, i grozny szurgotszczotek Adeli.Ale niebezpieczeństwo mija, szczotka uspokojona i nieruchoma leży cicho w kącie,schnąca podłoga pachnie miło mokrym drzewem.Nemrod, przywrócony znowu do swychnormalnych praw i do swobody na terenie własnym, czuje żywą ochotę chwytać zębamistary koc na podłodze i targać nim z całej siły na prawo i lewo.Pacyfikacja żywiołów na-pełnia go niewymowną radością.Wtem staje jak wryty: przed nim, o jakie trzy kroki pieskie, posuwa się czarna maszka-ra, potwór sunący szybko na pręcikach wielu pogmatwanych nóg.Do głębi wstrząśniętyNemrod posuwa wzrokiem za skośnym kursem błyszczącego owada, śledząc w napięciuten płaski, bezgłowy i ślepy kadłub, niesiony niesamowitą ruchliwością pajęczych nóg.Coś w nim na ten widok wzbiera, coś dojrzewa, pęcznieje, czego sam jeszcze nie ro-zumie, niby jakiś gniew albo strach, lecz raczej przyjemny i połączony z dreszczem siły,samopoczucia, agresywności.29I nagle opada na przednie łapki i wyrzuca z siebie głos, jeszcze jemu samemu nie zna-ny, obcy, całkiem niepodobny do zwykłego kwilenia.Wyrzuca go z siebie raz, i jeszcze raz, i jeszcze, cienkim dyszkantem, który się cochwila wykoleja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]