[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cóż z tego,kiedy Zuzanna konsekwentnie odrzucała wszelkie sugestie, życzliwe porady, powtarzając, że niekażdy człowiek w tym mieście musi robić biznesy i pomnażać fortunę, pozostaje jeszcze wieleinnych rzeczy do zrobienia, jak na przykład nauczanie w szkole, czemu ona postanowiła oddać siębez reszty.Było to znacznie szlachetniejsze i pożyteczniejsze niż produkcja kremów dlapodstarzałych pań.Artur tłumaczył jej, że jedno drugiemu nie przeszkadza, może inwestować lubustawić męża we własnym interesie, ale Karol z kolei wolał służbę w komitetach parafialnych,przewodzenie grupom modlitewnym, pisanie do katolickich pism, perspektywa pracy we własnejfirmie mierziła go.Artur miał dla nich kilka świetnych pomysłów, jak na przykład otworzeniemyjni samochodowej, usług pośrednictwa pracy za granicą, handlu nieruchomościami czyprowadzenie restauracji oraz sklepu z winami.Artur od zawsze tryskał koncepcjami, miałniespożytą energię, zawsze, jak tylko zwąchał jakiś dobry interes, przychodził najpierw do siostryi szwagra z propozycją.Oczywiście, w miarę ich możliwości, bo do większych spraw, jak choćbysprowadzanie wina z Nowej Zelandii i Australii czy produkowanie opakowań na swoje kremy,dobierał sobie bardziej przedsiębiorczych partnerów.Interesy szły mu dobrze, jego siostra żyłana bardzo przeciętnym poziomie, manifestując wręcz swoją ubogość.Czerpała jakąś przedziwnąsatysfakcję z faktu, że jej się nie wiedzie, a jej brat wszystko, czego dotknie, zamienia w złoto.Obnosiła tę swoją niezaradność finansową niczym trofeum, napominając otoczenie, że nie trzebawielkich pieniędzy, żeby być szczęśliwym.Historia z synem Artura, Emilem, była jej koronnymargumentem, choć rozmyślnie nigdy po niego nie sięgała.Ale co niewypowiedziane, jakimśsposobem nabierało jeszcze większej mocy, aby na koniec podsunąć wszystkim zainteresowanymmyśl, że może to, co stało się z Emilem, ma jakiś związek z posiadanym majątkiem? Może tokara? Może przywołanie do porządku? Ostrzeżenie? Zarówno Zuzanna, jak i Karol, lubiliwszystko tłumaczyć wyrokami boskimi.Nie wiadomo jednak, jak przetłumaczyli sobie fakt, żeich córka, jak sama Zuzanna ujęła, puściła się z Murzynem.Nie wyglądało to na akt łaski, ajeśli kara, to za co? Przecież żyli tak przykładnie!Awantura między moimi dziećmi przygasła.Artur wytrzezwiał i natychmiast sięuspokoił, Zuzanna odłożyła torebkę, zabrała się do porządkowania po obiedzie.Karol wyszedł nabalkon, rozsiadł się na moim wiklinowym tronie, przeglądając wiadomości w swoim telefoniekomórkowym.Taki krajobraz bo bitwie zastała Agnieszka, powracając ze spaceru.Jacek niósłwielką wiązankę dekoracyjnych słoneczników, musieli się spotkać po drodze. Całkiem niedaleko są tu pola, fajne zagajniki, pozwoliliśmy sobie skubnąć parę roślin.Piękne? Agnieszka nalewała wody do wazonu, Jacek stał niezdecydowany pośrodku pokoju.Nie mogliśmy się oprzeć.Jak to śpiewał Bajor? Słonecznikowa kresko krzywa, złota Van Goghaperspektywo, ogrzej mnie! A wy co? Zawieszenie broni? Tato, co tak siedzisz? A nic, nic. Artur uśmiechnął się sztucznie. Zadzwonię po taksówkę.Czas do domu. Do domu? Agnieszka złapała go za słowo. Dom, tatuś miał życzenie porzucić.Zuzanna z satysfakcją kiwnęła głową, ale się nie odezwała.Jacek zaproponował, żeodwiezie go pod wskazany adres, natomiast Agnieszkę do ich domu rodzinnego, na co obydwojeprzystali.Uratował niezręczną sytuację.Nie miałam okazji porozmawiać z nim o wrażeniach z wakacji w Soczi, wleciał do mniena minutkę się przywitać, zaraz pojechał dalej, odwiedzić Agatę.Ciekawa byłam jego relacji zpodróży, wizyty u siostry, musieliśmy to odłożyć ze względu na niedzielny obiad rocznicowy.Gdyby Waldemar żył, spokojem i opanowaniem opamiętałby swoje dzieci, rozbroiłbybombę, która w jednym i drugim głośno tykała, ja byłam na to za głupia.Teraz wszyscy narazwychodzili z mojego mieszkania.Zuzanna trzymała się ramienia Karola, Jacek z Agnieszkązamykali pochód.Całowaliśmy się w przedpokoju, wszyscy ze wstydem w oczach muskali mniena odchodnym.I dobrze, powinni się byli wstydzić takiego zachowania w rocznicę śmierci ichojca.Mieliśmy go wspominać, tęsknić za nim, oglądać fotografie, skończyło się na słownympoliczkowaniu pomiędzy rodzeństwem.Było jeszcze jasno, kiedy wyszli.Z przyjemnościąusadowiłam się na balkonie, oddychając ciepłym, letnim powietrzem.Na podwórku bawiły siędorastające szybko dzieci, wnuki sąsiadów przez nikogo nie nadzorowane, surowo nienapominane.U Gierkowej również było cicho i głucho, mogłam sobie spokojnie posiedzieć,porozmyślać, z wysokości czwartego piętra pooglądać mały świat osiedlowy.Pies pani Florek,puszczony samopas, załatwiał się pod drzewem.Nikt jego kupy nie miał zamiaru sprzątnąć, ale zpewnością któreś z dzieci w to gówienko prędzej czy pózniej wdepnie.Dwie sąsiadki z klatkiobok usadowiły się na ławeczce, zaplotły ramiona na wielkich piersiach, stykając się głowami,obgadywały inne sąsiadki.Z mowy ciała wynikało, że są bardzo zdegustowane, stanowczo niepodoba im się to czy tamto, w każdym razie, one by sobie nigdy nie pozwoliły, tak nie można, coza skandal, patrz pani, jakie to draństwo.Poczułam ogromne zmęczenie, chyba pierwszy razpostanowiłam przysnąć sobie na balkonie.Nie miałam ani uncji siły, aby wstać, dokonaćwieczornej toalety, przebrać się w koszulę nocną, pogasić światła i położyć się do łóżka.Zasypiałam.Słyszałam krzykliwy dziewczęcy głos, dochodzący z dołu: Spierdalaj do Basi, co w burdelu światło gasi!A potem chłopięcą odpowiedz, równie donośną. Wal się na cycki, wieśniaro!Jaka wulgarna ta dzisiejsza młodzież, co z nich wyrośnie?ROZDZIAA xivNie mieszkałam już w Warszawie, kiedy ostatecznie rozsypało się małżeństwo Poli iAndrzeja.Gdzieś tak na początku lat sześćdziesiątych, przestali być formalnie mężem i żoną, alenie pamiętam dokładnej daty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]