[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I tak przyjechali-śmy do Lublina w sobotę wieczór.Ja był rad, że nazajutrz była niedziela, bo w drodze, dojeż-dżając do Lubartowa, spuszczając się z góry na groblę naszelniki pękły i konie nas poniosły.Pan Bartłomiej się śmiał, ale ja okrutnie przeląkłem się i zrobiłem intencją, że jak Pan Bóg37mnie wyratuje z niebezpieczeństwa, przyjechawszy do Lublina nazajutrz pójdę do spowiedzi.Jakoż, lubo nasza bryka przewróciła się na grobli, prawdziwym cudem wstaliśmy wszyscybez szwanku.Ale w niedzielę nie mogłem mojej intencji, tylko przez pół dopełnić, bo książękazał z rana przyjść do siebie, aby pomagać panu chorążemu Radziszewskiemu do tłomacze-nia tego interesu przed panami Hryniewieckim i Kozmianem, co pózniej zostali jeden woje-wodą, drugi kasztelanem lubelskim; oni pierwszymi mecenasami byli w Lublinie, a księciapana przyjacielami.Szczęściem, że książę miał kapelana i ołtarz podróżny z wielkimi przy-wilejami od nuncjusza, bo inaczej byłbym mszą świętą przypiekł.W istocie konferencja podwunastej się skończyła.Ja z panem Bartłomiejem poszedłem do bazylianów i trafiliśmy nasam koniec nabożeństwa.Uprosiłem księdza, aby mnie wyspowiadał, ale pora była tak spóz-niona, że przyjęcie ciała i krwi Pańskiej do jutra odłożyć musiałem.Trybunał w tym roku odbywał się pod laską JW.Chołoniewskiego, starosty kołomyjskie-go, co miał jakąś koligacją z księciem panem, a prezydentem był kanonik Wodzicki, opathebdowski, u którego stołu innego nie było wina, tylko pięćdziesięcioletnie; przez czas urzę-dowania tyle starego wina się wypiło, że pewnie przez niedziel kilka wystarczyłoby parę ka-mieni młyńskich obracać.On to mawiał, że wino przynajmniej jednym rokiem starsze powin-no być od gospodarza.Otóż JW.marszałek tyle miał szacunku dla dostojnego swojego koli-gata, że pierwszy go nawiedził i zaprosił do siebie na obiad, a książę pan przyjął go przedkamienicą, żaląc się, iż go uprzedził; potem z JW.marszałkiem pojechali do przewielebnegoprezydenta i już razem byli do wieczora.A że pan Kozmian zaprosił do siebie na obiad W.chorążego Radziszewskiego i W.Rupejki, cywuna ejragolskiego, co z przyjazni dla księciaurząd marszałka dworu interymalnie sprawował, więc przy mnie, jako plenipotencie, zosta-wało pierwszeństwo nad dworem i u stołu marszałkowskiego byłem gospodarzem.Po obie-dzie poszedłem, aby miasto poznać, a nie bardzo jednak dowierzając panu Bartłomiejowiobiecanego przezeń statku, zaprosiłem go, by mi dotrzymał kompanii.Poszliśmy więc cho-dzić.Ale że niedziela, wszystkie jurysdykcje były pozamykane, a urzędnicy, pacjentowie ipalestra biesiadowali, okrom tego nie mieliśmy znajomych, więc z panem Bartłomiejem po-szliśmy sobie za miasto od gościńca lwowskiego, aby okolicę poznać.Aż tu za miastem, mo-że o półtrzeciasta kroków, kilka było starych lip; za nimi karczma, a przed lipami na brzegugościńca leżał wielki kamień młyński.Pan Bartłomiej odezwał się:- Niezle by było siąść na tym kamieniu pod cieniem i napić się piwka.- Dobrze mówisz.Poczekajże tu na mnie, a ja pójdę do gospody i każę go tu wynieść.Jakożem i tak zrobił, a przy gospodzie zastałem kilkunastu młodzieży do palestry należą-cej, jakem wnosił z pąsowych lubelskich kontuszów.Ja im się ukłonił, oni mnie i wszedłemdo szynku.Opowiedziawszy %7łydowi, czego chcę, on poszedł do lodowni natoczyć garniecświeżego piwa, a ja na niego czekam czytając po oknach różne popisane koncepta; a gdy %7łydprzyszedł, poszliśmy do lip;aż widzę pana Bartłomieja siedzącego na kamieniu, jakem go zostawił, a przy nim ciwszyscy panowie, których zastałem na przyzbie u karczmy.Oni stali kołem przy nim, a on nanich poglądał jak gap.Jużem poznał, że to będą nieprzelewki; przybliżyłem się do niego, a ondo mnie, mazgaja minę zrobiwszy:- Panie Sewerynie dobrodzieju, coś ci panowie do mnie mówią koroniarzowskim języ-kiem, a ja ich nie ze wszystkim rozumiem.Aż jeden z pąsowych panów do mnie:- Waćpanowie może nie wiecie, że to jest młyn palestry, oto kamień, a my kołem.Kto siętego kamienia dotyka, musi wyjść z niego abo mąką, abo krupami.Waćpanów dwóch: po-wiedzcie, którego mamy zmieć, a którego skrupić?Ja im:- Moi panowie, już ja za stary, abyście wy ze mnie żartowali, ale Bóg świadek, że jutro dokomunii przystępuję; a po wtóre, będąc tu za interesem księcia Radziwiłła, wojewody wileń-38skiego, w którego orszaku przybyłem, nie mogę sobą rozrządzać przed końcem jego sprawy.A oto jest dworzanin księcia, pan Bartłomiej Chodzko, sędzię upiekł.Bądzcie więc panowiełaskawi a puśćcie nas spokojnie.Między nimi był, jakem się dowiedział potem, dependent pana Kozmiana nazwiskiemCzarkowski, z Bracławskiego, który wiedział o interesie księcia i że jego mecenas nim siętrudni.Ten się odezwał:- Panowie koledzy, to jest umocowany księcia, a że nie dotykał się kamienia, nie mamyprawa go mleć; ale pan sędzię, że na nim usiadł, od tego wykręcić się nie może.- Jakże mleć mnie macie, kiedyście mnie nie ze swego spichrza dostali?- Kiedyś ty dotknął naszego kamienia, toś już z naszego spichlerza.- A jakże wy mnie mleć będziecie?- Słuchaj no, bracie, czy ty karabelę nosisz tylko dla ozdoby?- A dla ozdoby.- To my ciebie wyuczym, jak się z nią masz obchodzić.Wstawaj i dobywaj szabli!- A kiedy mi dobrze na tym kamieniu.Czy byście nie woleli piwska się napić, ode mnieodczepić się, a mleć którego z waszych, bo zboże litewskie dobrze osuszona i twarde.- To obaczymy - odezwał się jeden - czy twardsze od naszego.Ja jestem marszałkiem koła,zatem ze mną trzeba zaczynać.- A kiedy ja się asindzieja boję.Wolę przeprosić niż bić się.- Nie, nic z tego nie będzie.Wychodz, bo inaczej, ilu nas jest, płazować ciebie będziem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]