Home HomeSienkiewicz Henryk Ogniem i mieczem 9789185805372Sienkiewicz Henryk Potop tom 2 9789185805709Henryk Sienkiewicz ogniemimieczem t1Henryk Sienkiewicz ogniemimieczem t2Henryk Sienkiewicz Ogniem i mieczemSienkiewicz H. ogniem i mieczem tom 1Howatch Susan Bogaci są różni 01 Bogaci są różniKossakowska Maja Lidia Siewca Wiatru.WHITEDzieciATMca matematyka Edyta Gruszczyk KolczyA,,skaTolkien J.R.R Powrót króla (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • konstruktor.keep.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Szyja jej ipiersi drgały, jakby łkanie chciało się gwałtem wyrwać na zewnątrz.Czuła przecie, że ją ko-cham nad wszystko, że na taką miłość nie natrafia się co dzień i że to mógłby być skarbszczęścia na całe życie.Ale po chwili przemogła się i twarz jej stała się pogodną.Widać w niej było tylko rezy-gnację i wielką dobroć. Już zgoda będzie między nami, nieprawda?  spytała. Tak jest!  odrzekłem. I raz na zawsze? Co ja ci odpowiem, mój ty aniele! Ty wiesz najlepiej, co się we mnie dzieje.Jej znów zaszły oczy mgłą, ale znów się przemogła. Dobrze już!  rzekła  to ty jesteś dobry. Ja?  zawołałem ze szczerym oburzeniem  czy ty wiesz, że gdybyś wczoraj nie była na-gle zasłabła, to ja byłbym sobie.Ale nie dokończyłem.Zrozumiałem nagle, że byłoby niegodziwością z mojej strony wyzy-skiwać ją przez strach i grozbę.To nie była droga dla mnie.Ogarnął mnie wstyd tym większy,że ona zaniepokoiła się zaraz i spojrzawszy na mnie bacznie, spytała: Co ty chciałeś powiedzieć? Chciałem powiedzieć coś, co byłoby niegodne mnie i co zresztą nie ma już dziś znacze-nia. Nie, Leonie, ja chcę wiedzieć koniecznie: inaczej nie będę miała chwili spokoju.Wiatr zsunął jej promyk włosów na czoło  więc ja wstałem i począłem go z lekka układaćna powrót na jej główce z taką troskliwością, jakbym był jej matką, i rzekłem: Anielko kochana, nie każ mi mówić tego, czegom mówić nie powinien.Jeżeli zaś chodzio twój spokój, daję ci słowo, że nie potrzebujesz mieć na przyszłość żadnych obaw.Ona podniosła ku mnie oczy. Dajesz mi na to słowo? Najwyrazniej i najsolenniej.Co tam się troi w tej główce kochanej!Dalszą rozmowę przerwał nam listonosz, który oddał całą paczkę listów.Były do Kromic-kiego ze Wschodu, do Anielki od Zniatyńskich (poznałem jego rękę na kopercie) i do mnie odKlary.Poczciwa Klara pisała niewiele o sobie, natomiast dopytywała się bardzo szczegółowoo mnie.Powiedziałem Anielce, że mam od niej list, wskutek czego Anielka, chcąc widoczniestworzyć zupełną pogodę między nami, zaczęła mnie nią prześladować.Ja oddałem jej pięk-nym za nadobne mówiąc, że Zniatyński stracił jakoś w ostatnich czasach głowę.Przez chwilęśmieliśmy się oboje i żartowali.Dusza ludzka jest jak pszczoła, która szuka słodyczy nawetna gorzkich kwiatach.Najnieszczęśliwszy człowiek stara się wycisnąć choć odrobinę szczę-ścia nawet z własnej męki, i by to uczynić, chwyta za lada cień, za lada pozór.Czasem myślę,że ta niepohamowana potrzeba jest dowodem, iż nam się jeszcze coś należy po śmierci.Je-stem przekonany, że pesymizm wymyślono także gwoli tej potrzeby, dla pociechy, jaką mo-gło sprawić ujęcie ogólnej niedoli w filozoficzną formułę.Było to zaspokojeniem dążenia doświadomości i prawdy, szczęście zaś nie jest niczym innym, tylko szeregiem zaspokojeń.A może też miłość jest tak ogromnym zródłem szczęścia, że  nawet najciemniejsza jeszcze jest przetkana promieniami; dość, że taki promyk dziś zaświecił nam obojgu.Nie spo-157 dziewałem się już tego.Nie spodziewałem się również, żeby człowiek, który w pragnieniachswoich nie ma granic i pożąda wszystkiego, mógł w prawdziwej biedzie poprzestawać prawiena niczym.Ale miałem tego przykład na sobie.Zaledwie ukończyliśmy czytać nasze listy, gdy pani Celina, która już chodzi o własnejmocy, ukazała się we drzwiach niosąc stołeczek pod nogi dla Anielki. Ach, mamo!  rzekła zgorszona Anielka  czy to się godzi? A małoś to ty się nawysługiwała mnie, jak byłam chora?  odpowiedziała pani Celina.Lecz ja wyjąłem z jej rąk taburecik i klęknąwszy przed Anielką, czekałem dopóty, dopókinie postawiła na nim swych nóżek  i to tylko, żem przez sekundę u nich klęczał, napełniłomnie szczęściem na cały dzień.Tak jest! Człowiek bardzo a bardzo biedny żyje okruszynamii zbierając je uśmiecha się jeszcze z wdzięcznością  przez łzy.6 lipca.Posiadam serce kalekie, ale zdolne do kochania.Teraz dopiero rozumiem Zniatyńskiego.Gdybym nie był człowiekiem zwichniętym, niezrównoważonym, zatrutym przez sceptycyzm,krytykę samego siebie i krytykę tej krytyki, gdyby moja miłość była prawidłową i prawą, był-bym znalazł w Anielce mój życiowy dogmat, za którym przyszłyby i inne.Ale nie wiem.może ja właśnie nie umiałbym inaczej kochać, jak krzywo, może w tym mianowicie leżymoja nieudolność życiowa, dość, że to, co powinno się było stać moim zdrowiem i zbawie-niem, stało się śmiertelną chorobą i potępieniem.Dziwna rzecz, jak dalece nie brakło miostrzeżeń.Zdawać by się mogło, iż ludzie przewidywali, co mnie spotka.Toż ja sobie ciągleprzypominam, że Zniatyński napisał mi jeszcze wówczas, gdy byłem w Pegli u Davisów, na-stępne słowa:  Z życia musi coś wyrosnąć: baczże, żeby nie wyrosło coś takiego, co by sięstało nieszczęściem dla ciebie i twoich bliskich [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •