[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Upuszczając zgasłego papierosa, sięgnęła po pudełeczko.Przeczytała wydrukowany czarnymi literami przepis.- Ale, Peter - powiedziała - żebym nie wiem jak była chora, przecież nie mogłabym tego zażyć.Kto by się opiekował Jennifer?- Wszyscy zachorują - zwrócił jej uwagę.- Każda żywa istota.Psy i koty, i małe dzieci.wszyscy.Ja też.I ty też, Jennifer też.Oczy jej się rozszerzyły.- Jennifer zachoruje na tę jakąś.cholerę?- Niestety, kochanie.Wszyscy.Powieki jej opadły.- Bestialstwo! - wykrzyknęła.- Na moim życiu specjalnie mi nie zależy.Ale to.to po prostu podłość.Próbował ją pocieszyć.- Koniec wszystkiego dla nas wszystkich - tłumaczył.- My utracimy większość tych lat, których tak oczekiwaliśmy.Jennifer utraci wszystkie lata.Ale dla niej to wcale nie musi być bolesne.Kiedy stanie się beznadziejnie, będziesz mogła jej to ułatwić.Trzeba tylko trochę odwagi z twojej strony, a odważna byłaś zawsze.Powiem ci, co masz zrobić, jeżeli ja nie zdążę wrócić.Wyciągnął drugie czerwone pudełeczko z kieszeni i zaczął to wyjaśniać Mary.Patrzyła na niego z coraz większą wrogością.- Pozwól, że nazwę rzeczy po imieniu - zirytowała się nagle.- Uczysz mnie, co mam zrobić, żeby Jennifer zabić.Wiedział, że rozpęta się awantura, musiał jednak stawić jej czoło.- Tak jest - powiedział.- W razie konieczności masz to zrobić.Wpadła w gniew.- Tyś chyba zwariował! - wrzasnęła.- Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła, choćby nawet ona bardzo cierpiała.Pielęgnowałabym ją do samego końca.Tyś absolutnie zwariował! Cała rzecz w tym, że ty jej nie kochasz! Nigdy jej nie kochałeś! Ona zawsze była plagą dla ciebie.No, a dla mnie plagą nie jest.To ty jesteś plagą! I teraz już dochodzisz do tego, że usiłujesz mnie namówić, żebym ją zamordowała.- Blada ze wściekłości zerwała się na równe nogi.- Powiedz jeszcze jedno słowo, a ciebie zamorduję.Po raz pierwszy widział Mary w takim rozjątrzeniu.Wstał.- Jak sobie życzysz - rzekł znużony.- Nie musisz z tych rzeczy korzystać, jeżeli nie chcesz.Z pasją mówiła dalej:- W tym na pewno kryje się jakiś podstęp.Chodzi ci o to, żebym zamordowała Jennifer, a potem popełniła samobójstwo.Wtedy byłbyś wolny, mógłbyś pójść do innej kobiety.Nie spodziewał się, że ona aż tak zareaguje.- Nie bądź idiotką, do cholery - powiedział ostro.- Jeżeli tu będę, sam połknę tę tabletkę.Jeżeli nie będę, jeżeli będziesz musiała zdać się wyłącznie na siebie, to tylko dlatego, że przedtem stracę życie.Tylko pomyśl o tym i spróbuj to sobie wbić w tę zakutą głowę.Przedtem stracę życie.Wpatrywała się w niego gniewnie i milczała.- O jeszcze jednym powinnaś pomyśleć.Jennifer może żyć dłużej niż ty.- Podniósł w ręce pierwsze czerwone pudełeczko.- To wyrzuć do śmietnika, wolna wola.Walcz tak długo, jak tylko zdołasz wytrzymać, walcz do samej śmierci.Ale Jennifer może jeszcze żyć potem.Może żyć jeszcze przez długie dnie i płakać, i wymiotować na siebie w łóżeczku, leżeć w swoich kupkach, kiedy ty będziesz martwa na podłodze przy niej, i nie przyjdzie nikt, żeby jej pomóc.W końcu, oczywiście, ona też umrze.Chcesz, żeby umarła w taki sposób? Ja w każdym razie nie chcę.- Odwrócił się od niej.- Tylko o tym pomyśl i nie bądź taką cholerną idiotką.Stała w milczeniu.Przez chwilę wydawało mu się, że bezwładna upadnie, ale teraz on z kolei był rozgniewany i nawet nie chciał jej podtrzymać.- To są czasy, kiedy po prostu trzeba zdobyć się na bodaj trochę odwagi i spojrzeć prawdzie w oczy - powiedział.Odwróciła się i wybiegła z pokoju na górę do sypialni, skąd wkrótce usłyszał jej szlochy.Nie poszedł do niej.Nalał sobie whisky z wodą sodową i tak ustawił leżak, żeby z werandy patrzeć w dalekie morze."Te cholerne kobiety żyją jak pod kloszem - myślał - nie potrafią nosa wychylić poza świat własnych sentymentalnych rojeń.Gdyby uznawały rzeczywistość, mogłyby pomóc mężczyznom, pomóc im ogromnie.Ale kiedy czepiają się swego urojonego świata, są po prostu jakimś piekielnym kamieniem młyńskim u szyi".Po trzeciej porcji whisky około północy zdecydował się pójść do sypialni.Mary już leżała i światło było zgaszone; rozebrał się po ciemku, żeby jej nie obudzić.Leżała tyłem do niego; położył się też tyłem do niej i zasnął dzięki tej whisky prawie natychmiast.Około drugiej nad ranem obudziły go jej szlochy.Wyciągnął rękę, nie wiedząc, jak ją pocieszyć.Przytuliła się do niego rozszlochana.- Och, Peter, tak mi przykro, że byłam taka głupia.O czerwonych pudełeczkach już nie mówili, ale nazajutrz Peter wsunął je w głąb apteczki w łazience, gdzie nie rzucały się w sposób nieprzyjemny w oczy, gdzie jednak Mary nie mogłaby ich nie znaleźć.W każdym z pudełeczek zostawił małą kartkę z wyjaśnieniem, że to tylko namiastka, więc ona musi zgłosić się do pana Goldie.I na każdej z tych kartek zapewnił ją o swojej miłości myśląc, że gdy Mary będzie te zapewnienia czytała, kto wie, może jego już dawno między żywymi nie będzie.Ładna letnia pogoda utrzymywała się i w marcu.Nikt więcej z załogi "Skorpiona" nie zachorował na odrę i prace przy tym okręcie podwodnym w stoczni posuwały się naprzód tym szybciej, że stoczniowcy niewiele mieli innej roboty.Peter Holmes ściął drugie drzewo, porąbał je i ułożył polana w kilka stert, żeby dobrze wyschły na opał w następnym roku, po czym zaczął wykopywać pniaki zgodnie z planem założenia warzywnika.John Osborne wreszcie zapuścił silnik swego Ferrari i wyjechał nim z garażu.Ruch motorowy wcale nie był w tym czasie zakazany.I tak za żadne już pieniądze nie dałoby się kupić benzyny ze względu na jej oficjalny brak w kraju; rezerwy dla lekarzy i szpitali wyczerpały się zupełnie.A jednak od czasu do czasu samochody jeździły.Każdy automobilista miał ukryte w garażu bądź jakimś sobie tylko wiadomym schowku bańki z benzyną, zakupione w pierwszej chwili popłochu na rynku, i sięgał do tych zapasów w wyjątkowo rozpaczliwej potrzebie.Ferrari Johna Osborne'a na jezdni nie wywołał żadnej akcji ze strony policji nawet wtedy, gdy John bezwiednie przydeptując nie znany mu jeszcze akcelerator, pomknął ulicą Bourke w samym sercu miasta z szybkością osiemdziesięciu pięciu mil na drugim biegu.Dopóki nie przejechał nikogo, policjanci uważali, że to drobiazg nie wart aż takiej fatygi, jak pociąganie go do odpowiedzialności.Nikt przejechany nie został, ale sam John Osborne bardzo się przeraził.Jechał do South Gippsland pod małym miasteczkiem Tooradin, gdzie był prywatny tor wyścigowy - własność klubu entuzjastów sportu automobilowego.Trzy mile długości miał ów krąg szerokiej szosy z asfaltu prowadzącej donikąd i zamkniętej dla ruchu publicznego.Poza jednym tylko długim odcinkiem prostym droga wciąż wiła się i ostro zakręcała.Wyścigi jeszcze tam organizowano, chociaż widzów z powodu trudności z dojazdem przyciągały one niewielu.Skąd ci zapaleńcy brali na to benzynę, pozostawało troskliwie strzeżoną tajemnicą, czy też szeregiem tajemnic, bo każdy z nich najwyraźniej miał swoje własne składy, nie inaczej niż John Osborne, który przechowywał osiem bębnów specjalnego paliwa w ogrodzie matki.Raz po raz John Osborne jeździł swym Ferrari do tego klubu, najpierw, żeby trenować, później, żeby uczestniczyć w wyścigach, na bardzo krótki zresztą dystans, bo musiał oszczędzać paliwo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]