[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zachowywała się jak szalona.Najbardziej mi to przypominało psychozę maniakalną – widziałem coś podobnego podczas stażu.Gdybym wierzył w czary, powiedziałbym, że jest opętana.– Opętana?– Uważam, że ta młoda kobieta cierpi na poważne zaburzenia psychiczne i wymaga pomocy lekarskiej.Im szybciej, tym lepiej.Proszę do mnie zadzwonić, jeżeli będzie się pan z nią widział.Mówiąc między nami, powinien pan ją namówić do zgłoszenia się do psychiatry.I tak miałem dość kłopotów, żeby zapobiec wezwaniu policji.Pielęgniarka, którą uderzyła, chce wnieść skargę.Zdołałem ją jakoś uspokoić, ale w całym oddziale nadal panuje zamęt.Da mi pan znać, kiedy się czegoś dowie?– Tak.Dziękuję za telefon.– Bryson usiadł obok pani Rutledge.– Słyszałaś?– Piąte przez dziesiąte.Sam znowu uznała, że nie podda się aborcji?– Nie ona, Rosie.– Przeganiał dłonią włosy.– Ono.Płód.– Płód?– Głupiec ze mnie – potrząsnął głową Bryson.– Wiedzieliśmy, że jest zdolny kontrolować jej zachowanie.Powinienem się domyślić, że do tego dojdzie.– Niech pan się nie obwinia.Skąd miał pan wiedzieć, że zdarzy się to tak szybko?– Dlaczego sądziłem, że płód pozwoli się zabić? Dlatego, że do tej pory zachowywał się względnie spokojnie? Przecież sama mi powiedziała, co może się stać, a ja jej nie posłuchałem.Cholerny stwór, myśli i działa na własną rękę.– Skąd mógł wiedzieć, że Samantha podda się aborcji?– Nie zapominaj, że to medyczny geniusz.Jeżeli potrafi wpływać na jej myśli, prawdopodobnie umie je też odczytywać.Jestem pewien, że wie, kiedy Sam jest głodna albo zmęczona, a nawet kiedy zamierza puścić wiatry.Wiedział też na pewno cholernie dobrze, że Sam uznała, iż nie życzy go sobie dłużej na pokładzie.Wstał i skierował się do drzwi.– Co pan teraz zrobi?– Najpierw muszę odnaleźć Sam.Pojechał do jej mieszkania.Zaparkował, szybko wszedł po schodach i nacisnął dzwonek.Ku jego zaskoczeniu otworzyła natychmiast.Wyraz jej twarzy uświadomił Brysonowi, że stało się coś złego.Znikły niepewność, lęk, pełne udręki spojrzenie.Zastąpił je godny Madonny wyraz błogiego zadowolenia.Sam promieniowała wręcz namacalną aurą radości i pogody.Postronnemu obserwatorowi mogłaby się wydać szczęśliwą kobietą w ciąży.Pocałowała Brysona w policzek.– Witaj, kochanie – powiedziała, ujęła go za rękę i posadziła na kanapie.Bryson rozejrzał się po pokoju.Panował w nim idealny porządek, wszystko było na swoim miejscu.Czyżby ginekolog się pomylił?– Co się stało w szpitalu, Sam?– Nic – odparła, kładąc mu głowę na ramieniu.– Zadzwonił do mnie twój lekarz.Szukał cię.Powiedział, że narobiłaś kłopotów.– Nie było żadnych kłopotów.Nigdy.– A aborcja?– Byłam idiotką, prawda? – Uśmiechnęła się przepraszająco.– Nie wiem, co mnie napadło.Nie uważasz, że musiałam zwariować, żeby chcieć skrzywdzić własne dziecko? – Pogładziła się czule po brzuchu.– Leżałam na stole operacyjnym i nagle pomyślałam: co ja tutaj robię? Poprosiłam więc lekarza, żeby zaniechał robienia zabiegu.Zgodził się, i to wszystko.Doktor Pritchard to miły człowiek, bardzo go lubię.Przybiegłam do domu, wiesz? Tak długo mnie tu nie było.Czuję się wspaniale.Kiedy biegłam, doszłam do wniosku, że musiałam na jakiś czas postradać zmysły.To się zdarza, prawda? Po prostu coś w człowieku pęka.Rzeczywiście, chyba tak się stało, pomyślał, patrząc na nią z czułością.Starał się pozbyć ogarniającego go współczucia.Przyglądał się badawczo pełnemu zadowolenia spojrzeniu jej zamglonych, ukrywających prawdę oczu, przypominających ścięte lodem kałuże.Samantha, którą znał i kochał, kryła się gdzieś głęboko, zniewolona przez obcy wpływ.W miarę wzrostu płodu zanikała jej niezależność.– I co teraz, Sam? Co zamierzasz?– Nie ma powodu, żebyśmy przerwali testy, prawda? Możemy prowadzić je tak jak dawniej.Dokończę badania nad somnaparem i zacznę następne.Codziennie wieczorem możesz też prowadzić testy na mnie.– Już z nimi skończyłem.– Nie, nie skończyłeś! – uparła się.– Możemy dowiedzieć się o wiele więcej.– My? Już się dowiedziałem tego, na czym mi zależało.– Nic nie wiesz! – Zerwała się na równe nogi, zacisnęła pięści i rozgniewana zaczęła krzyczeć.– Jak śmiesz twierdzić, że możesz teraz przestać! – Odwróciła się do niego plecami.– Sam.Podeszła do drzwi, otworzyła je i kazała mu wyjść.– Będę w laboratorium o czwartej – powiedziała już bardziej zrównoważonym głosem.Tylko spokojnie, pomyślał.Dobrze rozegraj swoje karty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]