[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ogilvy zatrzymał go jednym spojrzeniem.- Lewiatan się nie zatrzyma! - głos mu drżał z podniecenia.- Ma pan rozkaz zatrzymać się, ze względu na bezpieczeństwo! Ogilvy spojrzał przez szybę.Na jego twarzy zagościł sarkastyczny uśmiech.- Pan, drogi panie, znajduje się w tej chwili na wodach terytorialnych Muscatu i Omanu - powiedział krótko.- Troszkę pan się zagalopował, drogi panie!- Jeśli nie zatrzyma się pan teraz - odparł Irańczyk - to wejdziemy na pański pokład na naszych wodach terytorialnych i przeprowadzimy kontrolę ekologiczną.Gwarantuję panu, kapitanie, że zajmie nam wiele dni skontrolowanie tak wielkiego statku.- To jest zwyczajny szantaż! - wykrzyknął Ogilvy.- Wszystko dla pańskiego dobra.- Coś panu powiem, młody człowieku.Tylko ja wiem, co jest najlepsze dla mojego dobra.A teraz niech pan zabiera swój helikopter z mojego pokładu.- Ogilvy odszedł od oficera i pochylił się nad ekranem radaru.Irańczyk poszedł za nim.- Ostrzegam pana, kapitanie, przetrzymamy pana przez kilka tygodni.Ogilvy podniósł głowę znad ekranu i wyprostował się.Twarz miał białą ze złości.Trzepnął pięścią w konsoletę.- Nie jestem żółtkiem na dziesięciotysięczniku sprzed połowy stulecia.To jest Lewiatan.A ja jestem kapitan Cedryk Ogilvy.I kiedy zawiadomię świat, że pan odważa się unieruchomić mój statek, to będzie pan żałował, że mnie w ogóle poznał.Irańczyk otworzył usta, ale Ogilvy mu przerwał.- Wy, z waszymi blaszanymi nowiutkimi zabawkami na wodzie, staliście się ostatnio zupełnie bezczelni i wspólnota żeglugowa na świecie zaczyna mieć was dość.- To są nasze wody! - wrzasnął w odpowiedzi Irańczyk.Obaj mężczyźni patrzyli na siebie jak rozjuszone zwierzęta szykujące się do walki.Nie byli świadomi obecności sternika, drugiego oficera, kandydata oficerskiego i stewarda z tacką i zastawą do herbaty.Na odbiorniku ultrakrótkich fal zapaliło się światełko.Drugi oficer zgłosił się i obrócił do kapitana Ogilvy: - To do tego oficera.Irańczyk wyciągnął rękę po słuchawkę.Ogilvy przyzwolił ruchem głowy i Drugi wręczył słuchawkę.Irańczyk słuchał.Zacisnął usta i oddał słuchawkę.- Miał pan rację, kapitanie.- Wiem.Irańczyk uśmiechnął się sardonicznie.Zdjął przeciwsłoneczne okulary, ujawniając nie opalone kręgi dokoła oczu.- Pilot helikoptera z Aramco zauważył jacht Hardina w Zatoce Perskiej, sześćdziesiąt mil na wschód od Dżazirat Halul.Helikopter zawisł na wysokości czubka masztu kilkanaście metrów za sterburtą.Pilot - niezbyt wyraźnie widoczny w przezroczystej kopułce z pleksiglasu - podnosił w obu dłoniach błyszczący przedmiot i Hardin, porażony nagłym pojawieniem się maszyny, był przekonany, że za chwilę padnie strzał.Zmuszając się do myślenia i działania, skoczył na równe nogi i zaczął wymachiwać, jakby prosił o pomoc.I wtedy zorientował się, że pilot trzyma w rękach lornetkę i że nie jest to helikopter wojskowy, lecz cywilny.Radość była krótkotrwała.Helikopter zaczął okrążać Łabędzia i wówczas Hardin dostrzegł nazwę "Aramco" na ogonie.A więc przedsiębiorstwa naftowe też na niego polowały.Woda pod wielkimi skrzydłami pieniła się i gotowała.Ich szum przerodził się nagle w szczekliwy terkot, przezroczysty nos maszyny obrócił się na południe i helikopter odleciał.Hardin patrzył za nim, aż zamienił się w czarny punkt na horyzoncie.Gorące powietrze owiewało mu plecy.Gdy się obrócił, zrozumiał, dlaczego pilot tak szybko uciekł.Ponury ciemny cień z białymi jak śnieg zębiskami: cały horyzont zapełniony przez szkwał.Czarne chmury pędziły spienione, rozbestwiające się morze.Hardin czuł pęd powietrza, które po prostu parzyło.Nie miał czym oddychać, serce zaczęło mu walić.Mroczne strugi i skłębione masy chmur wyrwały się nagle do przodu, przed linię postępującego szkwału, jakby miały stanowić lansjerskie czoło natarcia.Kolejne uderzenie wiatru było zimne.W magiczny sposób zniknął żar, zastąpiony grobowym chłodem.Olinowanie Łabędzia zaczęło grać.Hardin pośpiesznie zasunął główną i środkową klapę luków, następnie opuścił klapę dziobową wyciągnąwszy przedtem fok sztormowy.Założył go na forsztag i podniósł.Był w połowie drogi do steru, kiedy potężne uderzenie powietrza wydęło żagiel sztormowy jak balon, a wszystkie liny jęknęły.Łabędź usiłował dokonać zwrotu z wiatrem, ale natarcie szkwału było szybsze i jacht mocno się przechylił.Hardin zeskoczył z daszku, lecz zaplątał się w linę i uderzył we wspornik linek bezpieczeństwa i ześliznął się.Uchwycił mocno wspornik i kopał nogami w wodę, szukając jakiegoś oparcia.Od uderzenia czuł w głowie szum.Rozpornice masztowe pochyliły się nisko nad posiekanymi drobno falami.Sterownica obracała się jak szalona, a jej chromowane szprychy tworzyły srebrne migotliwe koło.Hardin wciągnął się na pokład między linkami bezpieczeństwa i wgramolił z trudem do kokpitu, gdzie szybko podporządkował sobie ster i zabezpieczył latający koniec szota.Łabędź wyprostował się i pomknął z wiatrem, przebijając się przez morze pełne metrowych fal.Pędził na południe po pokiereszowanej powierzchni, która jeszcze przed kilkoma minutami była gładka jak blat stołu.W pokład zaczął nagle walić grad z hałaśliwością wielu karabinów maszynowych.Hardin pochylony nad sterem osłaniał twarz, modląc się w duchu, aby szkwał trwał tak długo, by jacht zdołał się oddalić od miejsca, w którym odkrył go helikopter.Tego ranka wiele razy czytał locję.Przeglądał strony dotyczące Zatoki Perskiej.Nie mając map, usiłował stworzyć sobie obraz morza i lądu z zawartych w locji ostrożnie sformułowanych opisów i ostrzeżeń.Przed nim, na południe, znajdowała się Wielka Perłowa Ławica, obszar mielizn, wysepek, skalnych występów, silnych prądów pływowych, koralowych raf.Obszar ten obejmował poważną część południowego sektora Zatoki Perskiej i od zachodu ograniczał go Półwysep Katarski, od wschodu zaś płaski brzeg Arabii.Dżazirat Halul, port docelowy Lewiatana, znajdował się pięćdziesiąt mil od Kataru na północno-zachodnim skraju Wielkiej Perłowej Ławicy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]