[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Możesz iść? – spytałem.– Oczywiście.– Odsunął się ode mnie, natychmiast padając na kolana.Podciągnąłem go znów do pozycji pionowej, oparłem sobie na biodrze, zarzuciłem jego rękę na kark i ruszyliśmy przed siebie najszybciej, jak się dało.Jakoś kuśtykał, podskakując i sycząc z bólu.Oddaliliśmy się o parędziesiąt metrów, gdy za plecami usłyszałem szuranie i serce we mnie zamarło.Obejrzałem się i ujrzałem Magnusa, wypadającego na ulicę, oświetlonego jasno płonącymi lampami przy bramie Chryzogonosa.Za nim wypłynęła z ciemności inna sylwetka – olbrzymi Malliusz Glaucja.Przez mgnienie widziałem jego twarz, naznaczoną strużkami krwi, prawie nieludzką.Stanęli na środku ulicy, rozglądając się na wszystkie strony.Pociągnąłem Tirona ku tej samej wierzbie, zza której obserwowaliśmy nadciągający orszak Sulli, sądząc, że w ciemności uda się nam za nią ukryć, ale ten nagły ruch musiał właśnie zwrócić uwagę Magnusa.Usłyszałem okrzyk i tuż potem tupot sandałów.– Wskakuj mi na plecy! – syknąłem do Tirona.Zrozumiał natychmiast i gdy przykucnąłem nieco, podskoczył i objął mnie nogami w biodrach.Przytrzymałem go za ręce i zacząłem biec, zdumiony własną siłą: bez wysiłku sunąłem po gładkich kamieniach.Nabrałem powietrza i zaśmiałem się głośno, pewny, że mogę tak biec całą milę i z każdym krokiem zostawiać Magnusa w tyle.Dochodziły mnie z tyłu ich krzyki, ale słabo.Słyszałem przede wszystkim szum własnej krwi i łomot serca.Nagle, w jednej chwili, wraz z kolejnym oddechem, krótszym od innych, euforia prysła.Każdy następny krok coraz bardziej odbierał mi energię.Pozioma ulica zdawała się nagle wieść pod górę, a potem mięknąć, jakbym brnął przez muł.Zamiast się śmiać, nagle zakaszlałem, z trudem mogłem unosić stopy.Tiro był ciężki jak statua z brązu.Usłyszałem za nami Magnusa i Glaucję; odgłos ich kroków wydawał się tak bliski, że poczułem mrowienie w karku, kuląc się w duchu na myśl o nożu, który za chwilę utkwi mi między łopatkami.Zataczając się, sunąłem wzdłuż muru porośniętego bluszczem.Wkrótce mur się skończył i po lewej ujrzałem dom Cecylii Metelli.Drzwi oświetlała pojedyncza pochodnia; w jej świetle zobaczyłem dwóch strażników pilnujących Sekstusa Roscjusza.Wyskakujący z mroku, ledwo zipiący obywatel z niewolnikiem na barana był zapewne ostatnim widokiem, jakiego mogli oczekiwać znużeni i senni żołnierze.Niezręcznie wyciągnęli miecze, zrywając się na nogi; wyglądali jak spłoszone koty.– Pomóżcie nam! – udało mi się wysapać.– Cecylia Metella nas zna.Gonią nas dwaj mężczyźni.Uliczni zbóje, mordercy!Żołnierze odsunęli się na boki, trzymając miecze w gotowości, ale nie uczynili nic, by mnie zatrzymać, gdy schyliłem się i pozwoliłem Tironowi ześliznąć się na ziemię.Postąpił o krok i z jękiem bezsilnie upadł.Ominąłem go i zacząłem walić pięściami w drzwi.Obejrzałem się i zobaczyłem Magnusa i Glaucję wyłaniających się z mroku i zatrzymujących się raptownie na samej krawędzi kręgu światła pochodni.Nawet uzbrojeni żołnierze cofnęli się na ich widok – Magnus miał rozwiane włosy, naznaczoną blizną twarz i rozszerzone z wściekłości nozdrza, Glaucja zakrwawiony, obaj z nożami w dłoniach.Zabębniłem znowu do drzwi.Magnus wyprostował się, opuścił ostrze i dał znak Glaucji, by uczynił to samo.– Ci dwaj są złodziejami – powiedział, wskazując na mnie.Mimo swego dzikiego wyglądu miał równy, spokojny głos.Nawet nie sapał.– Włamywacze – oświadczył.– Przyłapaliśmy ich na próbie włamania do domu Lucjusza Korneliusza Chryzogonosa.Wydajcie nam ich.Żołnierze wymienili niespokojne spojrzenia.Mieli rozkaz pilnować, by więzień nie opuszczał domu, a nie zapobiegać wchodzeniu innych osób ani strzec porządku publicznego.Nie mieli powodów, by pomagać dwom dzikookim mężczyznom ze sztyletami.Nie mieli też powodu bronić dwóch nieoczekiwanych nocnych gości.Magnus powinien był powiedzieć, że jesteśmy zbiegłymi niewolnikami; to zmusiłoby żołnierzy, jako współobywateli, by nas wydali.Było jednak za późno na zmianę historyjki.Kiedy strażnicy nie odpowiedzieli, Magnus sięgnął za pas i wyciągnął trzos – wyglądał na ciężki.Żołnierze popatrzyli na sakiewkę, na siebie, potem – bez sympatii – na nas.Zacząłem walić w drzwi ze zdwojoną siłą.W końcu otworzyło się w nich małe okienko, przez które wyjrzały wyrachowane oczka eunucha Ahausarusa.Przesunęły się po mnie, przeskoczyły na Tirona, a potem na stojących na ulicy naszych prześladowców.Dyszałem jeszcze ciężko, zbierając oddech, by zacząć wyjaśnienia, ale on i bez tego otworzył drzwi, wpuścił nas do środka i zaryglował je na powrót.Ahausarus odmówił obudzenia swej pani.Nie chciał też pozwolić nam przenocować.Niemożliwe, syknął z wyższością, jak gdyby już obecność w domu Sekstusa Roscjusza z rodziną przynosiła wystarczającą ujmę.Wyraził obawę, że Magnus może wciąż czyhać w zasadzce przed domem, a co gorsza, mógł posłać Glaucję po posiłki.Im wcześniej sobie pójdziemy, tym lepiej.Po kilku minutach pospiesznych negocjacji, na które w głównej mierze złożyły się moje błagania i wyniosłe gesty i spojrzenia eunucha, Ahausarus chętnie zgodził się wyprawić nas z grupą ziewających tragarzy, którzy mieli nieść Tirona w lektyce, oraz kilkoma gladiatorami z osobistej ochrony jego pani.– Koniec z przygodami! – oświadczył surowo Cycero.– To już bezcelowe.Kiedy Cecylia o tym usłyszy jutro rano, będzie okropnie oburzona.Tiro zraniony, a kto wie, jakie jeszcze mogą być reperkusje waszej eskapady! Szpiegować Chryzogonosa w jego własnym domu i to wtedy, gdy przebywa tam Sulla! Mój własny niewolnik i podejrzanej reputacji pomagier.wybacz, Gordianusie, ale taka jest prawda.przyłapani na kręceniu się po prywatnym domu na Palatynie podczas przyjęcia na cześć Sulli! Nietrudno to przedstawić jako zagrożenie bezpieczeństwa państwa, prawda? Co by było, gdyby was schwytali i zawlekli przed Chryzogonosa? Mogli was równie dobrze nazwać zabójcami zamiast złodziejami.Chcesz ujrzeć moją głowę na palu? A wszystko to na nic
[ Pobierz całość w formacie PDF ]