Home HomeChmielowski Benedykt Nowe AtenyChmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)chmielowski benedykt nowe ateny (3)Trollope Joanna Najlepsi przyjacieleJ.Chmielewska 2 Wielki diamentJ.Chmielewska 1 Wielki diamentDarwin Karol AutobiografiaHoss Rudolf AutobiografiaBacigalupi PaoloDav
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • styleman.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .— Słuchaj, już ci naprawdę znalazłam NAJinteligentniejszego — zawiadomiła mnie przez telefon.— Nie powiedziałam, o co chodzi, ale jesteś z nim umówiona na jutro…Pojechałam, przedstawiłam się, usiadłam przy okrągłym stoliku z korpulentnym facetem i powiedziałam:— Proszę pana, rzecz w tym, że ja bym chciała szmuglować do Danii narkotyki, najlepiej w artykułach spożywczych, szynka w puszkach albo coś w tym rodzaju.Nie wiem, jak się ten handel odbywa.Facet cofnął się lekko razem z fotelem.— Ale proszę pani… To zabronione!— Oczywiście — zgodziłam się.— Toteż właśnie dlatego intratne.Facet cofnął się bardziej i ujrzałam jego spłoszony rzut oka na telefon.Gdybyśmy znajdowali się w Polsce, już by dzwonił do milicji, w Danii nie wiedział pewnie, gdzie dzwonić, numer telefonu pana Jersilda miałam akurat ja, a nie on.Połapałam się, że coś tu nie gra, i wyjaśniłam, że ja te rzeczy piszę, a nie popełniam.Dałam mu paszport, legitymację ZaiKS–u, legitymację SARP–u, którą jeszcze wtedy miałam, prawo jazdy, nie pomogło.Oznajmił, że po pierwsze on handluje artykułami przemysłowymi i na spożywczych się nie zna, a po drugie nie ma czasu.Zerwał się z fotela i uciekł.Nazajutrz zadzwonił do Joanny–Anity z ciężką pretensją, że nasyła na niego jakieś prowokatorki, on się stanowczo odcina i nie chce mieć z tym nic wspólnego.Najinteligentniejszy pracownik Polskiej Izby Handlu Zagranicznego…! Nic dziwnego, że na handlu zagranicznym wychodziliśmy jak Zabłocki na mydle…Od razu pójdę dalej.Prawie natychmiast po powrocie do Polski, wciąż pisząc Krokodyla, o ulubionej godzinie, mianowicie o wpół do drugiej w nocy, zadzwoniłam do Komendy Głównej i poprosiłam o połączenie z oficerem dyżurnym, ale nie byle jakim, tylko takim od przemytu.Proszę bardzo, połączono mnie.— Proszę pana — rzekłam znów bez wstępów — chciałabym przeszmuglować przez granicę zwłoki i mam nadzieję, że pan mi w tym pomoże.— Służę pani uprzejmie — odparł z galanterią facet z drugiej strony.— Problem tylko w tym, w jakim stanie te zwłoki, świeże czy takie trochę przechodzone?— Żadne przechodzone, skąd znowu! — zapewniałam go.— Świeżutkie, jak żywe!Odbyliśmy całą rozmowę, w której udzielił mi mnóstwa bezcennych rad i informacji.Na zakończenie przyznałam się, że piszę książki.— A to ja się tego, proszę pani, od początku domyśliłem — rzekł z wyraźnym rozweseleniem pan oficer dyżurny.No i co? Tam oficjalny przedstawiciel kraju, a tu zwyczajny milicjant.Kogo mam kochać? I kto tu robi za ćwoka…?Mieszkanie u fru Skifter miało wielką zaletę dodatkową, mianowicie lokalizację.Z pracy z reguły wychodziłam późno, przeważnie jako ostatnia, z trzech powodów, po pierwsze przychodziłam też jako ostatnia, po drugie było dużo roboty, po trzecie odwalałam tę robotę radośnie i chętnie zostawałam dłużej, bo chciałam więcej zarobić.Zakupy robiłam raz na tydzień, w piątek, w pozostałe dni bowiem za wcześnie zamykano sklepy.Rajskie życie natomiast miałam od wiosny do jesieni, kiedy działało Tivoli, ponieważ, jak mówiłam, mieszkałam akurat naprzeciwko bocznego wyjścia, po drugiej stronie ulicy.Pomijam już fajerwerki, które mogłam oglądać z okna trzy razy w tygodniu, ale Tivoli otwarte było do północy i wracając z biura, miałam szansę się pożywić.Wchodziłam główną bramą, przechodziłam przez całość, nabywałam pół kurczaka albo brzoskwinię rozmiarów dyni, zatrzymywałam się przy automatach i życie wydawało się piękne.Nikt na mnie w domu nie czekał, nie pytał, gdzie byłam, nie denerwował się moim spóźnieniem, nie truł, że wracam za późno, nie awanturował się, nie zawracał głowy…Mało jest piękniejszych doznań niż świadomość, że nikt na mnie nie czeka, jestem wolna i mogę robić, co mi się spodoba…Zapomniałam napisać, że kolejne pierogi od mojej matki, a także kiełbasę, dostałam jeszcze w lecie, z okazji przypłynięcia „Batorego”.Udawała się nim do Kanady matka Elżbiety, żony Stefana, mojego kuzyna.Odpowiednio wcześniej przyszedł od mojej matki list z beztroskim komunikatem, iż pani Marysia jedzie do Kanady na dwa miesiące, ale wszyscy wiedzą, że ona już nie wróci, zostanie tam na zawsze.— No tak — powiedziałam wtedy melancholijnie.— Raz wreszcie będzie wiadomo, dlaczego komuś odebrali paszport!Pani Marysia pojechała, co było niezbitym dowodem na niedbalstwo cenzury.Potwierdziło się moje prywatne mniemanie, że jednak nie wszystko czytają.Spotkałam się z nią w porcie, zeszła ze statku, inni pasażerowie również, nikt ich nie pilnował, mogli robić, co chcieli, i zwiedzać miasto.Odwykłam trochę od własnych rodaków i nieco mnie ogłuszyli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •