[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potknął się w kałuży świńskich szczyn, zostawił w niej swój kapelusz i zniknął za rogiem.Kora zachichotała i odwróciła się.- Nieźle - powiedziała Goda.Siedziała w skórzanym fotel.- Jednak masz język w gębie.- Spojrzała na Ziniquela i uśmiechnęła się prowokująco.Drugi twórca stał w drzwiach z założonymi rękami, a twarz miał ciemną od powstrzymywanej furii.Ciało Beau zniknęło.Zostały tylko plamy i odór.I pusta strzykawka.I chłód, bijący ze środka podłogi.Głos Gody był pełen oczekiwania:- Koro, wyjdź ze światła.A teraz spójrz na podłogę.Kora zerknęła na miejsce, gdzie ciągle widziała Beau w jego ostatnich chwilach.I on tam był.Mrugnęła.Był jak rzeźba z przezroczystego szkła, wyciągnięty na plecach zjedna stopą sztywno uniesioną, jak ludzka bańka mydlana.Dlaczego go od razu nie zauważyła? Rzucał cień, co prawda nieco rozmyty, ale równie realny jak jej własny.Podeszła do niego i dotknęła kryształowych włosów.Zimno poraziło ją na moment.Nie było nic więcej.Żadnych uczuć, podobnych tym, którymi promieniowały duchy u Belstema Summera.Umarł wyczerpany, wypalony.- Ona go widzi, Zin! - Pyszniła się Goda.- Możesz się wykrzywiać, to nic nie pomoże!Kora oderwała oczy od delikatnej figury.Popatrzyła skonfudowana na twórców.- Jest taki zimny, ale nie czuję nic innego.Tylko wyczerpanie.Dlaczego?- Nowy duch przepełniony jest tym, co czuł w chwili śmierci - odparła Goda.- Twórcy zadają im nie tylko ból, ale też napełniają je uczuciami.To nasz najbardziej strzeżony sekret.Świat postrzega duchy jako hołd dla zmarłych, a dla nas są tylko dziełami sztuki.Teraz, kiedy to wiesz, musisz tu zostać.Nie możesz odejść.Twarz Ziniquela była mroczna jak zachmurzone niebo, ramiona skrzyżowane na piersi.- Cóż za metody, Godo! Straszyć ją!- Ziniquelu, dlaczego jesteś zły? - zapytała Kora.Odpowiedziała jej Goda, głosem świeżym jakby dopiero co wstała z łóżka:- Bo ciągle jest dzieckiem i nie potrafi tego ukryć.Jest zbyt młody, aby wziąć sobie ucznia, szczególnie tak obiecującego jak ty, a ja pilnie potrzebuję kogoś, kto nauczy się i przejmie moją sztukę.Zdecydowałam się zażądać ciebie.Mam prawo.Niezależnie od tego, kim jestem, jestem leż mistrzynią i mam pewne przywileje.Będzie nam razem dobrze, Koro.- Kiwnęła palcem.- Chodź tutaj.Oszołomiona, Kora okrążyła centrum chłodu na podłodze.- Siadaj.Usłuchała, drżąc na myśl o gniewie Ziniquela.Goda z wysiłkiem potrząsnęła głową.- Dzięki bogom.Miałam tylko jednego ucznia, a on mnie opuścił.To był najgorszy dzień w moim życiu.Ten zaś jest najlepszy, a dopiero świta.- Przestań - wybuchnął Ziniquel.- Jak śmiesz to wykorzystywać! Ona była moja, Godo!- To nie ja dałam się ogłupić przebraniem nie lepszym od mojego! Nie sądzę, aby tak naiwny mężczyzna mógł mieć jakiegokolwiek ucznia, Ziniquelu!Kora wstrzymała oddech i czekała na odpowiedź.Ziniquel jednak od wrócił się na pięcie i wybiegł z pokóju.Trzasnęły drzwi.Goda zaśmiała się perliście.- Koro, kochanie.- Zacisnęła palce na rękawie dziewczyny.- Chcę sobie przypomnieć, jaka byłam, kiedy miałam ucznia.Chcę się ponownie stać tamtą kobietą, bo myślę, że jest lepsza od tej.Czy wybaczysz mi, jeśli od czasu do czasu stanę się jednak mistrzynią, która tak naprawdę już nie zasługuje na swoją pozycję, ale trzyma się jej kurczowo?- Dlaczego.dlaczego Ziniquel był taki zły?- Bo go znieważyłam w twojej obecności.I przyznaję, nie zadawałam sobie ostatnio trudu, aby się z nim dogadać.Ale z tobą będzie inaczej.- Czekaj! - spanikowała Kora.- Na nic się nie zgodziłam! A jeśli nie.Głos Gody stwardniał:- Nawet nie myśl o tym, aby odejść bez mojej zgody.Oprócz tego, że wyjawiłam ci moje sekrety, masz krew na rękach.Pomogłaś nam stworzyć ducha.Nigdy nie zmyjesz tej krwi, a ja wszędzie cię odnajdę.Kora czuła drapanie w gardle.- Jeśli chcesz mnie zastraszyć, nic z tego.Mam krew na rękach od dziewiątego roku życia.Jeśli zechciałabym odejść, nie powstrzymałoby mnie to.- Ach - mruknęła Goda po chwili.Zapadła cisza.Kora z zadowoleniem zauważyła, że starsza kobieta nie wiedziała, co odpowiedzieć.Udało się zachwiać jej pewność siebie.- Dobrze.Chcesz być moją uczennicą, czy nie?- Kpisz sobie ze mnie - rzekła gorzko.- Nie mogę odmówić.- Poczuła się straszliwie samotna, tysiące mil od Beaulieu, bez pomocy.- Nie mam dokąd pójść.Byłabym głupia, odrzucając propozycję.A.- przebłysk perwersyjnej dumy -.głupia na pewno nie jestem.- Nie - zgodziła się Goda.- Nie jesteś.Słońce lśniło na duchu Beau, rażąc oczy błyskami zieleni, fioletu i pomarańczu.Kora chciała płakać.Tak bardzo chciała, by wrócił!- Dobrze - powiedziała Goda i zamilkła.Kora się nie odezwała.- Muszę wstać z tego fotela.Potrzebuję jedzenia.I myślę, że ty też nic nie jadłaś przez ostatni dzień.Jesteś wieśniaczką, więc pewnie umiesz gotować.- Kora przytaknęła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]