Home HomeChmielowski Benedykt Nowe AtenyChmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)chmielowski benedykt nowe ateny (3)Trollope Joanna Najlepsi przyjacieleJ.Chmielewska 2 Wielki diamentJ.Chmielewska 1 Wielki diamentJoanna.Chmielewska. .Ksiazka.Poniekad.Kucharska.PL.PDF.eBook.(osloskop.net)Chmielewska Joanna Lesio (www.ksiazki4u.prv.pl)Chmielewska Joanna Dwie glowy i jedna nogaGrisham John Malowany Dom (SCAN dal 1066)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tgshydraulik.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Po rzeczy pojadę później, tak przed wieczorem.— Może być.Obiad zaraz zrobię, kotlety mielone będą.— O, to ja przedtem za nic w świecie nie wyjdę.Może pani sobie myśleć, że jestem źle wychowany, trudno, niech będę.ale tego, co pani gotuje, nie wyrzeknę się dobrowolnie.W życiu nic tak dobrego nie jadłem.Nie wiem, jak pani to robi, nie znam się.ale tu wszyscy maja racje, że pani się marnuje, dla całej ludzkości powinna pani te rzeczy przyrządzać, a nie tylko dla paru osób, książki kucharskie powinna pani pisać!— A.no właśnie — przyznała pani Bogusia z lekkim roztargnieniem, od razu doznając skojarzenia.— A gdzie to pan Zygmuś?— Nie wiem.— Lata i coś załatwia — odezwała się wreszcie Elżbieta.— Chyba się uparł przy tych przyjęciach i restauracjach, możliwe, że mu się uda…— A to powinien może i mnie zapytać, czy się zgodzę…Karpiowski ciągle siedział w milczeniu, dziwnie jakoś i z szaloną uwagą przyglądając się pani domu, Tadziowi i własnej córce.W oczach pojawiła mu się tkliwość.Zarówno Tadzio, jak i Elżbieta trochę zdrętwieli wewnętrznie, święcie i zgodnie przekonani, że lada moment wyrwie się z czymś niestosownym, bo wyraźnie pęczniała w nim jakaś obca siła.Wyrwał się, ale z zadziwiającym sensem.— No.to do roboty! — zakrzyknął znienacka dziarsko i szurnął krzesłem.— Drzwiczki, deski… Zaczynamy!Zważywszy mielone kotlety, pani Bogusia musiała ugrzęznąć w kuchni, po dziesięciu minutach zatem zostali wreszcie sami, na piętrze, przy komórce z pierzem.Karpiowski osobiście wystawił głowę przez poręcz klatki schodowej, upewnił się, że przeciwniczka już zeszła, po czym odwrócił się do córki i otworzył ramiona.— Elżuniu, dziecko moje, córeczko…!— Jezus kochany, tato, co ci się stało?! — przeraziła się Elżbieta, poddając się uściskom.— No dobrze, jestem dobrą córką, ale dlaczego tak nagle…?!Karpiowski puścił ją i jął ściskać Tadzia.— Tadziu, chłopcze drogi, ja cię przecież znam od urodzenia! Tu…! Jeszcze twoi dziadkowie żyli, u sąsiadów, gnojem cię przysypali, sam cię za nogę wyciągałem…— Dlaczego gnojem? — zainteresował się zaskoczony Tadzio.— Bo to przecież była pieczarkarnia! Przywieźli nawóz pod pieczarki, a ty bawiłeś się z psami, kości mieliście zagrzebane, psy umiały odnaleźć, a ty nie bardzo… Moje dzieci, wszystko pamiętam! Nagle mi się przypomniało, jak grom z jasnego nieba, tam.w tym pokoju twojego ojca, to był mój przyjaciel najlepszy, ja tu przecież od dzieciństwa bywałem…— Boże wielki, jedyny — powiedziała Elżbieta i usiadła na schodach, bo ze wzruszenia ugięły się pod nią nogi.Tadzio zdołał się wydrzeć z objęć Karpiowskiego.— No proszę, dobrze zgadłem! Od razu widziałem, że coś się panu stało i tylko drżałem, żeby pan czego nie chlapnął! No i co? Jak w tamtym pokoju, to chyba i z tą teczką coś…?— Nie coś, a wszystko.Jestem pewien, że ją schował w szafie!— Cholera.Znów ta baba zabrała klucz… No nic, róbmy tu coś.ja się dzisiaj sprowadzę…— A według tego, co Agatka widziała, ona musi tam być! — wykrzyknęła Elżbieta, odzyskując siły i zrywając się ze stopnia.Praca przy drzwiczkach do pierza zawrzała, wszystkim bowiem wydało się.że bez zasług pani Bogusia Tadzia do domu nie przyjmie.O czających się w nocy bandytach zapomnieli kompletnie, przypomniał im się za to krawat Karpiowskiego.wciąż tkwiący w odkurzaczu.Elżbieta skorzystała z sytuacji, jawnie przytargała na górę przyrząd, niezbędny dla usuwania trocin i kłaczków puchu, mimo najwyższej ostrożności uparcie polatujących w powietrzu.Rozkręciła go gorączkowo, worek w środku okazał się dokładnie zapchany kompromitującą masą, nie ryzykowała usuwania tego w domu, popędziła do ogrodu.Tamże przy wyciąganiu garderoby ojca zastała ją Agatka.Rozpoznała rzecz jako krawat.— To tatusia? — spytała podejrzliwie.— No wiesz…! — oburzyła się Elżbieta.— Tatusia, ale nie twojego, tylko mojego.Wyobrażasz sobie, że tyle czasu twoja matka nie czyściłaby odkurzacza?— Nie wiem.A nie, wiem.Czyściła.To skąd tam się wziął krawat pana Henryka?Elżbieta westchnęła ciężko.Nieprzyzwoicie było oszukiwać niewinne dziecko.— Zdjął, powiesił na poręczy schodów i wciągnęło, zanim się zdążyliśmy obejrzeć.Ale i tak już musiałam zmienić worek, sama widzisz.— No widzę.Bardzo się dziwię.— Dlaczego? — zdumiała się Elżbieta.— Bo mamusia zapakowała w poduszkę.Sama widziałam.A z poduszek nic nie leci.To dlatego tu tego tyle?Teraz dopiero Elżbieta wyraźnie pojęła, że stosunki z Agatką wymagają znacznie większej dyplomacji niż wszelkie kontakty z jej mamusią.Żadne lody, żadne czekoladki, żadne najwspanialsze nawet przysmaki świata nie zmienia charakteru upiornie wścibskiej dziewczynki, nie mającej w okresie wakacyjnym absolutnie nic do roboty.Z miejsca postanowiła nie ukrywać zakłopotania.— Bo wiesz… Nie wiem, jak ci to powiedzieć, nie chciałabym być niegrzeczna.Tam, rozumiesz, tylko jedna torba poszła w poduszkę, a reszta została.To papierowe torby… One są zleżałe i nie tak znowu idealnie szczelne, odetchnąć przy nich nie można, bo zaraz się puch podnosi…— A tu są i pióra.— Pióra też [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •