[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zrobimy tak: stajanie stąd, wiem to, droga przechodzi przez mostek na strudze.Buko nie mylił się.Droga faktycznie wiodła przez mostek, pod którym, w wąskim, lecz głębokim jarze płynęła ukryta w gąszczu olszyn struga, głośno szumiąc na szypotach.Śpiewały wilgi, zajadle walił w pień dzięcioł.- Nie mogę w to uwierzyć - powiedział Reynevan, skryty za jałowcami.- Nie mogę uwierzyć.Zostałem zbójcą.Czekam w zasadzce.- Bądź cicho - mruknął Szarlej.- Jadą.Buko von Krossig splunął w garść, ujął topór, zamknął zasłonę armetu.- Czuj duch - zaburczał jak z głębi garnka.- Hubercik? Gotowyś?- Gotowym, panie.- Wszyscy wiedzą, co robić? Hagenau?- Wiem, wiem.Wśród prześwitującej zza jaworów jasnej brzeziny po przeciwnej stronie jaru zamigotały kolory, zalśniły zbroje.Doleciał śpiew.Śpiewają Dum iuventus floruit, rozpoznał Reynevan.Pieśń do słów Piotra z Blois.Też to śpiewaliśmy w Pradze.- Wesoło im, psubratom - mruknął Tassilo de Tresckow.- Też się weselę, gdy kogoś złupię - odburknął Buko.- Hubercik! Czuj duch! Rychtuj kuszę!Śpiew ucichł, urwał się nagle.Przy mostku pojawił się pachołek w kapturze, dzierżący sulicę w poprzek siodła.Za nim wyjechało trzech następnych, ci nosili kolczugi i żelazne opachy, na głowach mieli łebki, a na plecach kusze.Wszyscy wolno wjechali na mostek.Za nimi zjawili się dwaj rycerze opancerzeni cap d’pied, nawet z kopiami osadzonymi w uchwytach u strzemion.Jeden miał na tarczy czerwony stopień w polu srebrnym.- Kauffung - mruknął znowu Tassilo.- Ki diabeł?O most załomotały podkute kopyta, wjechali nań następni trzej rycerze.Za nimi, zaprzężona w parę mierzynków, wjechała obita bordowym suknem pałubowata kolebka.Skarbniczek, eskortowany przez kolejnych kuszników w łebkach i kapalinach.- Czekać - mruczał Buko.- Jeszcze.Niech kolebka ino zjedzie z mostu.Jeszcze.Teraz!Szczęknęła cięciwa, zasyczał bełt.Koń pod jednym z kopijników stanął dęba, rżąc dziko, zwalił się, obalając zarazem jednego ze strzelców.- Teraz! - ryknął Buko, podrywając konia.- Na nich! Bij!Reynevan uderzył konia piętami, wydarł się z jałowców.Za nim skoczył Szarlej.Przed mostem kotłowało się już, trwała walka - to na ariergardę orszaku uderzyli z prawa Rymbaba i Wittram, z lewa Weyrach i Woldan z Osin.Lasem niósł się wrzask, kwik koni, szczęk, brzęk, łomot żelaza o żelazo.Buko von Krossig cięciem topora obalił wraz z koniem pachołka z sulicą, uderzeniem na odlew rozwalił głowę usiłującemu napiąć kuszę kusznikowi.Przelatującego obok Reynevana obryzgały krew i mózg.Buko wykręcił się w kulbace, stanął w strzemionach, ciął potężnie, topór roztrzaskał naramiennik i niemal odrąbał bark rycerza ze stopniem Kauffungów na tarczy.Obok przemknął w pełnym cwale Tassilo de Tresckow, szerokim ciosem miecza zwalając z konia giermka w brygantynie.Drogę zastawił mu pancerny w błękitno-białym lentnerze, ścięli się ze szczękiem stali.Reynevan dopadł kolebki.Woźnica z niedowierzaniem patrzył na sterczący mu z pachwiny wbity aż po lotki bełt.Szarlej doskoczył z drugiej strony, mocnym pchnięciem strącił go z kozła.- Wskakuj! - krzyknął.- I poganiaj konie!- Uważaj!Szarlej nurknął pod końską szyję, gdyby spóźnił się z tym o sekundę, byłby nadziany na kopię, z którą szarżował z mostu rycerz w pełnej zbroi, z czarno-złotą szachownicą na tarczy.Rycerz staranował konia Szarleja, rzucił kopię, chwycił zawieszony na temblaku buzdygan, ale kropnąć nim demeryta w ciemię już nie zdążył.Nadjeżdżający cwałem Notker Weyrach palnął go po saladzie morgensternem, aż się rozległo.Rycerz zachwiał się w siodle, Weyrach odwinął się i palnął go po raz drugi, w środek naplecznika, tak potężnie, że kolce żelaznej kuli wbiły się w blachę, uwięzły.Weyrach puścił trzonek, dobył miecza.- Poganiaj! - ryknął do Reynevana, który tymczasem wlazł już na kozioł.- Jazda! Jazda!Z mostu rozległ się dziki kwik, ogier w barwnym kropierzu strzaskał tam balustradę, razem z jeźdźcem runął do jaru.Reynevan krzyknął co mocy w płucach, chlasnął zaprzęg lejcami, mierzyny wyrwały do przodu, skarbniczek zakolebał się, podskoczył, z wewnątrz, spod szczelnej opony, dobiegł ku wielkiemu zdumieniu Reynevana przeraźliwy pisk.Nie było jednak czasu na dziwienie się.Konie szły galopem, musiał nieźle się starać, by nie spaść z podskakującej mu pod zadkiem deski.Wokół wciąż wrzał zacięty bój, rozlegał się wrzask i szczęk oręża.Z prawej wyskoczył cwałem ciężkozbrojny bez hełmu, schylił się, usiłując chwycić za szory zaprzęgu.Tassilo de Tresckow zajechał go i ciął mieczem.Krew spryskała bok mierzynka.- Pogaaaniaaaj!Z lewej pojawił się Samson, zbrojny tylko w leszczynową witkę, oręż, jak się pokazało, całkiem adekwatny do sytuacji.Zacięte po zadach mierzynki poszły w taki cwał, że Reynevana wręcz wcisnęło w oparcie kozła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]