[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jak szybko potrafią płynąć twoje statki, uciekając przede mną, gdy woda zamarznie wokół nich?Znowu się roześmiał, tym razem jednak poważniej, groźniej.- Jaką ochronę może znaleźć ktokolwiek przed Akarem Kessellem?Cassius i czarnoksiężnik patrzyli na siebie niewzruszenie.Mag zaledwie wypowiedział słowa, lecz Cassius słyszał go wyraźnie.- Jaką ochronę?* * * * *Na wodach Maer Dualdon Kemp powstrzymywał swoją wściekłość, patrząc na miasto skąpane w płomieniach.Poczerniałe od sadzy twarze patrzyły na płonące ruiny w pełnym przerażenia niedowierzaniu, wykrzykując niemożliwe już teraz zaprzeczenia i otwarcie płacząc za utraconymi przyjaciółmi i rodzinami.Lecz, podobnie jak Cassius, Kemp zmienił swą rozpacz w rządny odwetu gniew.Gdy tylko dowiedział się o oddziale goblinów, który odłączył się w marszu na Bremen, wysłał swój najszybszy statek, aby ostrzec ludność tego odległego miasta i poinformować ją o wydarzeniach po drugiej stronie jeziora.Potem wysłał drugi statek do Lonelywood z prośbą o żywność i opatrunki i, może, po zaproszenie do portu.Mimo oczywistych różnic, burmistrzowie dziesięciu miast byli do siebie pod wieloma względami podobni.Tak jak Agorwal, który był szczęśliwy mogąc poświęcić wszystko dla dobra ludu i Jensin Brent, który nie chciał poddać się rozpaczy, Kemp z Targos zbierał swych ludzi do kontruderzenia.Jeszcze nie wiedział, w jaki sposób tego dokona, lecz wiedział, że w wojnie z czarnoksiężnikiem nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.Stojący na murach Bryn Shander Cassius wiedział to samo.25ErrtuDrizzt wypełzł ze swej kryjówki, gdy zaczęły gasnąć ostatnie promienie zachodzącego słońca.Przeszukał południowy horyzont i znów był przerażony.Potrzebował spoczynku, lecz nie mógł oprzeć się poczuciu winy, gdy zobaczył płonące miasto Targos, poczuł się jakby zaniechał swego obowiązku świadczenia o cierpieniach bezsilnych ofiar Kessella.Jednak drow nie próżnował nawet podczas godzin transu medytacyjnego, zwanego przez elfów snem.Powędrował znów do podziemnego świata swych dawnych wspomnień w poszukiwaniu pewnego szczególnego uczucia, aury potężnej obecności, którą kiedyś odczuwał.Mimo, że nie zbliżył się minionej nocy na tyle, aby dobrze przyjrzeć się demonowi, coś w tym stworze potrąciło znajomą nutę jego najstarszych wspomnień.Rozpościerająca się wokół nienaturalna emanacja, otaczała stwory z niższych planów, gdy wkraczały one do świata materialnego, aura, którą ciemne elfy bardziej niż inne rasy rozumiały i rozpoznawały.Nie tylko typ demona, lecz ta poszczególna jednostka znana była Drizztowi.Służył jego ludowi w Menzoberranzanie przez wiele lat.- Errtu - wyszeptał, gdy przeszukał swoje sny.Drizzt znał prawdziwe imię demona.Powinien go przywołać.* * * * *Poszukiwanie odpowiedniego miejsca, w którym mógł przywołać demona, zabrało Drizztowi ponad godzinę, kilka dalszych zabrało mu przygotowanie pola.Jego celem było pozbawienie Errtu przewagi - w szczególności rozmiaru i zdolności lotu - na ile tylko był zdolny, choć był prawie pewien, że ich spotkanie nie zakończy się walką.Ludzie, którzy znali drowa, uważali go za odważnego, czasami nawet lekkomyślnego, lecz takim był względem śmiertelnych przeciwników, którzy mogli odskoczyć od kłującego bólu jego furkoczących ostrzy.Demony, a szczególnie rozmiarów i siły Errtu, stanowiły inne zagadnienie.Wiele razy w młodości Drizzt był świadkiem wściekłości takich potworów.Widział zwalone budynki, twarde kamienie starte przez wielkie, szponiaste ręce.Widział potężnych ludzkich wojowników, zadających potworom ciosy, które powaliłyby ogra, a później przekonujących się w śmiertelnym przerażeniu, że ich broń była bezużyteczna przeciwko tak potężnym istotom z niższych planów.Jego lud był w lepszym położeniu w stosunku do demonów, zachowujących pewną dozę respektu dla niego.Demony często sprzymierzały się z drowami na równych prawach, lub nawet służyły ciemnym elfom otwarcie, gdyż były świadome potężnej broni i magii, którymi władały drowy.Lecz to było dawno, w podziemnym świecie, gdzie dziwne emanacje unikalnych formacji skalnych błogosławiły metale używane przez rzemieślników drowów, tajemniczymi i magicznymi właściwościami.Drizzt nie miał żadnej broni pochodzącej z jego ojczyzny, gdyż jej dziwna magia nie mogła ostać się przy świetle dziennym; chociaż trzymał ją ostrożnie, chroniąc ją od słońca, gdy wyszedł na powierzchnię wkrótce stała się bezużyteczna.Wątpił aby broń, którą miał przy sobie była zdolna do uczynienia krzywdy Errtu.Nawet gdyby tak było, demony rozmiarów Errtu nie mogły zostać naprawdę zniszczone poza swym naturalnym planem.Gdyby doszło do wymiany ciosów, Drizzt mógł mieć najwyżej nadzieję na wygnanie stwora z Planu Materialnego na sto lat.Nie miał zamiaru walczyć.Jednak musiał próbować uczynić coś przeciw czarnoksiężnikowi, który zagrażał miastom.Jego celem było teraz dowiedzenie się czegoś, co mogło wskazać na jakąś słabość czarnoksiężnika, a jego metodą był podstęp i maskowanie się, w nadziei, że Errtu pamięta wystarczająco dużo o ciemnych elfach, aby uwierzyć w jego historię, lecz nie tak dużo, aby zedrzeć delikatną warstwę, która powinna ją spajać.Miejsce, które wybrał na spotkanie, było osłonioną dolinką odległą o kilka jardów od czoła urwiska.Strzępiasty dach, utworzony przez zbiegające się ściany, pokrywał połowę powierzchni, druga połowa otwierała się w niebo, lecz całe to miejsce leżało za zboczem góry, zaraz za wysokimi ścianami, zabezpieczone przed widokiem z Cryshal-Tirith.Teraz Drizzt pracował sztyletem, wydrapując na ścianach i podłodze przed miejscem, na którym siedział runy odwracające niebezpieczeństwo.Myślowe wyobrażenie tych magicznych symboli było już niewyraźne po tylu latach i wiedział, że ich kształty dalekie są od doskonałości.Stwierdził jednak, że potrzebuje każdego możliwego zabezpieczenia, jakie mogą one zaoferować na wypadek, jeśli Errtu wystąpiłby przeciw niemu.Gdy skończył, usiadł w zadaszonej części ze skrzyżowanymi nogami i wyciągnął małą statuetkę, którą nosił w plecaku.Guenhwyvar powinna być dobrym testem dla jego odwracających niebezpieczeństwo napisów.Wielki kot odpowiedział na wezwanie.Ukazał się po drugiej stronie zacisza, jego bystre oczy przeszukiwały teren w poszukiwaniu możliwego niebezpieczeństwa, które mogłoby zagrażać jego panu.Potem, nie poczuwszy nic, zwrócił pytające spojrzenie na Drizzta.- Chodź do mnie - zawołał Drizzt kiwając ręką.Kot ruszył ku niemu i nagle zatrzymał się, jakby wszedł na ścianę.Drizzt westchnął z ulgą gdy zobaczył, że jego runy posiadają jakąś moc.Jego przekonanie wzrosło znacznie, gdy stwierdził, że Errtu powinien popchnąć runy do ich ostatnich granic - i prawdopodobnie poza nie.Guenhwyvar zwiesiła głowę próbując zrozumieć co ją powstrzymuje.Opór w istocie nie był zbyt silny, lecz sprzeczne sygnały od jej pana, wzywające ją, a jednocześnie odpychające ją, zupełnie zbiły z tropu kota.Postanowiła zebrać swe siły i przejść przez chwiejną barierę, lecz wydawało się, że jego pan jest zadowolony z tego, że się zatrzymała.Usiadła więc i czekała.Drizzt zajęty był badaniem okolicy, poszukując najlepszego miejsca, z którego Guenhwyvar mogłaby wyskoczyć i zaskoczyć demona.Głęboka półka skalna na jednej z wysokich ścian, tuż poza częścią zbiegającą się w dach, wydawała się zapewniać najlepszą kryjówkę.Wysłał kota na tę pozycję i poinstruował go, żeby nie atakował dopóty, dopóki nie da znaku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]