Home HomeAndrzej Ziemianski Pomnik Cesarzowej Achai t1Andrzej Ziemiański Pomnik Cesarzowej Achai t2Historycy Cesarstwa Rzymskiego Zywoty CesarzyRyszard Cierniński Kaszubski werblistaKapuscinski Ryszard ImperiumRyszard Kapuœciński HebanTrocki Lew Moje życieDeaver Jeffery Kolekcjoner kosciCallan Book 4 [Stage 7 & 8] (5)Eco Umberto Imie Rozy
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • us5.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .I pan nasz na to wszystkopatrzy.Czy pan dziwi się? Wątpię.Pan kiedyś też był częściąstugębnej magmy.Czy nie musiał podsuwać twarzy, aby led-wie w wieku dwudziestu czterech lat zostać następcą tronu?A konkurencję miał piekielną! Cały zastęp wytrawnych nota-bli zabiegał o koronę.Ale oni spieszyli się, jeden przed dru-gim, skakali sobie do gardeł rozdygotani, niecierpliwi, żebyjuż, już tron! Najosobliwszy pan umiał czekać.A to jest zdol-ność arcyważna.Bez tej umiejętności czekania, cierpliwej, anawet pokornej zgody na to, że szansa może pojawić się dopie-ro po latach, nie ma polityka.Dostojny pan czekał dziesięć lat, aby zdobyć następstwo tronu, a potem czternaście lat, aby zo-stać cesarzem.W sumie - blisko ćwierć wieku ostrożnych, aleenergicznych zabiegów o koronę.Mówię - ostrożnych, gdyżpana cechowała skrytość, dyskrecja i mikzenie.Znał pałac,wiedział, że każda ściana ma uszy, że spoza kotar wyłaniająsię uważnie obserwujące go spojrzenia.Więc musiał być prze-biegły i chytry.Przede wszystkim nie wolno było przedwcze-śnie odsłonić się, okazać pazernej pożądliwości władzy, bo tonatychmiast jednoczy konkurentów i podrywa ich do walki.uderzą i zniszczą tego, który wysunął się do przodu.Nie, la-tami trzeba iść w szeregu bacząc, aby nikt nie wysforował się,i czujnie wyczekiwać momentu.W roku trzydziestym ta graprzyniosła panu koronę, którą zachował przez następne czter-dzieści cztery lata.Kiedy pokazałem koledze to, co piszę o Hajle Sella-sje - a raczej rzecz o dworze cesarskim i jego upadku opowie-dziane przez tych, którzy zaludniali salony, urzędy i koryta-rze pałacu - ten zapytał, czy odwiedzałem sam ukrywającychsię ludzi.Sam? To nie byłoby możliwe! Biały człowiek, obco-krajowiec - nikt z nich nie wpuściłby mnie za próg bez moc-nych rekomendacji.A już w żadnym wypadku nikt nie chciał-by się zwierzać (w ogóle Etiopczyków trudno nakłonić do zwie-rzeń, potrafią mikzeć jak Chińczycy).Skąd wiedziałbym, gdzieich szukać, gdzie są, kim byli, co mogli powiedzieć?Nie, nie byłem sam, miałem przewodnika.Teraz, kiedy już nie żyje, mogę powiedzieć, jak sięnazywał: Teferra Gebrewold.Przyjechałem do Addis Abebyw połowie maja 1963.Za kilka dni mieli się tu zebrać prezy-denci niepodległej Afryki i cesarz przygotowywał miasto dotego spotkania.Addis Abeba była wtedy dużą, kilkusettysięcznąwsią położoną na wzgórzach, wśród gajów eukaliptusowych.Na trawnikach przy głównej ulicy Churchill Road pasły sięstada krów i kóz, a samochody musiały przystawać, kiedy ko-czownicy przeganiali przez jezdnię gromady spłoszonych wiel-błądów.Padał deszcz i w bocznych uliczkach wozy buksowaływ kleistym, brunatnym błocie, grzęznąc coraz bardziej i two-rzą! w końcu kolumny zatopionych, unieruchomionych aut.Cesarz rozumiał, że stolica Afryki musi wyglądać zna-cznie okazalej, i polecił wybudować kilka nowoczesnych gma-chów oraz uporządkować najważniejsze ulice.Niestety, budo-wy wlokły się w nieskończoność i kiedy oglądałem stojące wróżnych punktach miasta rusztowania i pracujących tam lu-dzi, przypomniała mi się scena, którą opisał Evelyn Waugh,kiedy w roku 1930 przyjechał do Addis Abeby obejrzeć koro-nację cesarza:"Wydawało się, że dopiero teraz przystąpiono do bu-dowy miasta.Na każdym rogu stały na pół ukończone budyn-ki.Niektóre już porzucono, przy innych pracowały gromadyoberwanych tubylców.Pewnego popołudnia widziałem dwu-dziestu lub trzydziestu takich ludzi, którzy pod kierunkiemmajstra Ormianina usuwali stosy gruzu i kamieni zalegającedziedziniec przed główmym wjazdem do pałacu.Praca polegałana tym, że musieli oni napełnić gruzem drewniane nosyyki i na-stępnie opróżnić je na usypisku znajdującym się pięćdziesiątjardów dalej.Majster krążył między ludzmi trzymając w rę-kach długi kij.Jeżeli musiał na chwilę odejść, wszystko na-tychmiast ustawało.Nie oznaczało to, że ludzie zaczynali sia-dać, rozmawiać, rozkładać się na ziemi, nie, oni po prostu za-mierali w tym miejscu, w którym znajdowali się, nieruchomie-li jak krowy na pastwisku, czasem zapadali w letarg trzymającw rękach jedną cegłę.Wreszcie zjawiał się majster i wówczasznowu zaczynali poruszać się, ale bardzo ospale, jak postaciena zwolnionym filmie.Kiedy tłukł ich kijem, nie wzywali po-mocy, nie protestowali, tylko nieco przyspieszali swoje ruchy.Ciosy ustawały i wtedy wracali do powolnego tempa, a gdymajster ponownie odchodził, natychmiast nieruchomieli i za-mierali".Tym razem wielki ruch panował przy głównych uli- cach.Skrajem ulic toczyły się gigantyczne spychacze burzącnajbliżej stojące lepianki, już opustoszałe, bo poprzedniego dniapolicja wypędziła ich mieszkańców z miasta.Następnie bryga-dy murarzy budowały wysoki mur, aby zasłonić nim pozosta-łe lepianki.Inne brygady pomalowały mur w narodowe wzory.Miasto pachniało świeżym betonem i farbą, stygnącym asfal-tem i wonią palmowych liści, którymi ozdobiono bramy powi-talne.Z okazji spotkania prezydentów cesarz wydał impo-nujące przyjęcie.Na to przyjęcie specjalne samoloty przywio-zły z Europy wina i kawiory.Za sumę 25 tysięcy dolarówsprowadzono z Hollywood Miriam Makebę, aby na zakończenieuczty odśpiewała przywódcom pieśni płemienia Zulu.Zapro-szono ponad trzy tysiące osób podzielonych hierarchicznie nakilka kategorii wyższych i niższych, każdej kategoryy odpo-wiadał inny kolor zaproszenia i przydzielone było inne menu.Przyjęcie odbywało się w starym pałacu cesarza.Go-ście szli wśród długich szpalerów gwardyy cesarskiej uzbrojo-nej w szable i halabardy.Oświetleni reflektorami trębacze gra-li na szczytach wież hejnał cesarski.Na krużgankach trupyteatralne odgrywały historyczne sceny z życia zmarłych ce-sarzy.Z balkonów dziewczęta w strojach ludowych obsypy-wały gości kwiatami.Niebo wybuchało pióropuszami sztucz-nych ogni.Kiedy już na Wielkiej Sali goście zasiedli za stoła-mi, zagrały fanfary i wszedł cesarz mając po prawej ręce Na-sera.Tworzyli niezwykłą parę: Naser wysoki, masywny, wła-dczy mężczyzna, z głową wysuniętą do przodu, z uśmiechemosadzonym na szerokich szczękach i obok drobna, nawet wąt-ła i już latami rozchwiana postać Hajle Sellasjego, jego szczu-pła, wyrazista twarz, duże, połyskujące, przenikliwe oczy.Zanimi wkroczyli parami pozostali przywódcy.Sala powstała,wszyscy bili brawo.Rozległy się owacje na cześć jedności i ce-sarza.Potem zaczęła się właściwa uczta.Jeden ciemnoskórykelner przypadał na czterech gości (kelnerom z przejęcia i zde-nerwowania wszystko leciało z rąk).Zastawa była srebrna, wdawnym stylu hararskim, na tych stołach leżało kilka ton ko-sztownych, antycznych sreber.Niektórzy chowali sztućce pokieszeniach, ten brał łyżkę, inny - widelec.Spiętrzone góry mięsa i owoców, ryb i serów wzno-siły się na stołach.wielokondygnacyjne torty ociekały słod-kim i barwnym lukrem.Wytworne wina rozsiewały kolorowyblask, orzezwiający zapach.Muzyka grała, a strojni trefnisiefikali kozły ku radości rozbawionych biesiadników.Czas mi-jał wśród rozmów, śmiechu i konsumpcji.Fajnie było.W czasie tej imprezy musiałem poszukać spokojnegomiejsca, a nie wiedziałem, gdzie ono jest.Wyszedłem z Wiel-kiej Sali bocznymi drzwiami na dwór.była ciemna noc, siąpiłdrobny deszcz, majowy, ale chłodny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •