[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wiem, co z tego wyniknie, ale właśnie na to czekamy.Jednak cokolwiek się stanie, nie mam pojęcia, co stanie się z tobą.Mój komandor, mój najlepszy przyjaciel nie żyje.Miał pewne plany, które już nigdy nie zostaną zrealizowane.Nigdy nie wzbudzały one mojego zachwytu.Niemniej jednak był on wielkim człowiekiem i być może mógłbym mu jeszcze pomóc, nawet po jego śmierci.A ciebie powinienem zabić, ponieważ byłeś śmiertelnie niebezpieczny.Jednak cokolwiek.- Prawdopodobnie zasługuję na wszystko, co mnie spotka.- Lecz teraz widzę, że byłeś po prostu manipulowany.I to zarówno przez przypadki, jak i przez pasożytniczy, autonomiczny kompleks o paranormalnych możliwościach.- Gładko powiedziane.- Specjaliści od paranormalnych zdolności nachodzili mnie przez większą część mego życia.Jestem empatującym telekinetystą - cokolwiek to, u diabła, znaczy.Potrafię za pomocą siły umysłu przesuwać obiekty i potrafię sprawić, by niektóre obiekty wywoływały u ludzi specyficzne uczucia.Odłóżmy terminologię na bok.Nie potępiam cię.Byłeś po prostu używany, a ja także byłem jednym z tych, którzy mieli w tym swój udział.Powiedz mi, czego teraz chcesz.- Czego? Sam nie wiem.Umrzeć? Nie.Raczej odejść.Gdzieś daleko, w jakieś odizolowane miejsce.W tej chwili tego właśnie pragnę najbardziej.Nie byłem sobą przez tak długi czas, że ponownie chciałbym przyzwyczaić się do tego uczucia.Tak, chciałbym odjeść.-.Właśnie skończył.Ona nie jest już rozbawiona.Mówi coś ze złością.Grozi mu.Lecz ta rzecz w jej umyśle jest teraz bardzo blisko powierzchni.Jest to rzecz podobna do tej, którą wyczuwałem po raz pierwszy, gdy znajdowała się jeszcze w von Hymacku.Teraz on mówi o tej rzeczy, wymienia jakieś imię.Chyba Shimbo.Ona unosi pistolet.Otaczająca ich szarość rozdarta została nagłym błyskiem.Zagrzmiało.Morwin zerwał się na równe nogi.- Shind! Co się stało?- Co?.- zaczął von Hymack, rozglądając się dookoła z niepokojem.Morwin osunął się z wolna na ziemię.Zagrzmiało ponownie, tym razem dudniący dźwięk wydawał się trwać i trwać.- Pomiędzy nich uderzył piorun - włączył się Shind.- Rzuciła broń, a on kopnął ją na bok.W tej chwili on nie jest już tylko sobą.Umysły ich obojga są jedynie opakowaniami.Są w pewien sposób pokrewni sobie i zachodzi pomiędzy nimi wymiana dziwnej energii.Wydaje mi się, że jeszcze raz nalega, aby odeszła.Ona broni się twierdząc, że to dla niej krzywdzące.Czuję jednak, że się boi.On replikuje.Ona coś robi.Teraz on jest zły.Ponownie mówi jej.by odeszła.Ona zaczyna się kłócić.Przerywa jej pytając, czy zechciałaby zamienić rozmowę na pojedynek.Grzmot niespodziewanie ucichł.Wiatr zamarł, a deszcz przestał padać.Zawieś/ona w powietrzu mgła stała się nieruchoma.- Nic nie wyczuwam - powiedział Shind.- Zupełnie, jakby zamienili się w parę posągów.- Shind, gdzie teraz jesteś? Fizycznie?- Jestem całkiem niedaleko od nich.Idę w ich - stronę od chwili, kiedy otrząsnąłem się z szoku.Miałem nadzieję, iż będzie tam coś, co mógłbym zrobić.W tej chwili jest to już tylko kwestia ciekawości.Znajduję się w odległości zaledwie ćwierć mili od was.- Czy wchodziłeś ostatnio w umysł von Hymacka?- Tak.Jest wciąż w stanie depresji.Bezbronny.Co z nim teraz zrobimy?- Poszukiwacze podchodzą coraz bliżej.Proponuję, byśmy po prostu pozwolili im go odnaleźć.- Sądzisz, te go skrzywdzą?- Trudno powiedzieć.Grupa, którą wyczuwam, podchodzi do tych poszukiwań chłodno i beznamiętnie, chociaż jest w niej kilku niezrównoważonych.Poczekaj! Ponownie się poruszają! Ona podnosi ramię i zaczyna mówić.On także zaczyna gestykulować i powtarza za nią wszystko, cokolwiek ona powie.Teraz.Miał wrażenie, że eksplodujące w ognistym rozbłysku niebo spada prosto na niego.Grzmot pioruna był silniejszy od wszystkiego, co słyszał w życiu.Gdy powróciły rozdygotane zmysły, stwierdził, że pada deszcz, a z przygryzionych warg spływa krew.- Co to było.Shind? - zapytał.Odpowiedziała mu cisza.Odwrócił się w stronę von Hymacka.- Heidel, zbliżają się ku nam grupy poszukiwawcze - powiedział.- Chcą cię odnaleźć, by położyć kres epidemiom.- Nie będzie już żadnych epidemii.Czuję, że się zmieniam.Już nie stanowię dla nikogo niebezpieczeństwa.- Ponieważ na razie tylko ty jesteś o tym przekonany, bez wątpienia będą chcieli cię pojmać.Sądzę, że doktor Pels ma wiele wspólnego z tymi poszukiwaniami.Z pewnością będzie chciał poddać cię kwarantannie i przebadać.Być może izolacja taka byłaby dla ciebie najlepsza.- Najlepsza?- Myślę o tych ludziach, którzy cię szukają.Być może niektórzy z nich stracili krewnych, przyjaciół.- Chyba masz rację.Masz jeszcze jakieś sugestie prócz tej?- Jeszcze nie.Gdybyśmy tylko wiedzieli.- Wydaje mi się, że sprawa została już rozstrzygnięta - oświadczył Shind.- W jaki sposób?- Tego nie wiem.Oboje są nieprzytomni.- Czy są ranni?- Wydaje się, że to forma psychicznego szoku, więc nie mogę być pewny.Być może powinieneś tu przyjść.Jackara może cię potrzebować.- Masz rację.Jak mam cię odnaleźć?- Otwórz umysł i pozwól, bym cię prowadził.- Tylko nie prowadź zbyt szybko.Heidel ledwo trzyma się na nogach.- Do czego go potrzebujemy?- Do niczego.On potrzebuje nas.- Dobrze więc.Chodź.- Ruszamy, Heidel - powiedział głośno.- Już czas.Wstali i okrywając się wspólnie jednym poncho, ruszyli poprzez mgłę i deszcz przed siebie.Po dotarciu na miejsce Morwin ujrzał Shinda stojącego nieruchomo obok klęczącego Sandowa.Mężczyzna trzymał Jackarę za rękę, drugim ramieniem opasując jej plecy.- Czy wszystko z nią w porządku? - zapytał z niepokojem Morwin.Sandow spojrzał na Shinda, a dopiero potem na Morwina.- Fizycznie tak - odparł.Morwin puścił von Hymacka, który opadł ciężko na skałę.- Daj to temu człowiekowi - powiedział Sandow.- Co takiego?- Cygaro.Marzy o nim.- Ach, tak.Jak poważnie.- Obaj mamy dostęp do jej myśli - oświadczył Shind.- Ponownie stała się dzieckiem, tym razem odrobinę szczęśliwszym.- Ale jak to jest poważne?- Spróbuj się przekonać, czy cię rozpozna.- Jackara? - zapytał.- Jak się czujesz? To ja, John.Czy wszystko w porządku?Odwróciła głowę i spojrzała prosto na niego.Potem uśmiechnęła się.- Jak się czujesz? - ponowił pytanie.- Przeżyła szok - powiedział Shind.Wyciągnął dłoń.Dziewczyna odwróciła wzrok.- To ja, John.Poczekaj!Sięgnął do kieszeni i wyjął garść monet.Podrzucił je w górę.Zawirowały, utworzyły elipsę i tuż przed dziewczyną zaczęły tańczyć, poruszając się coraz szybciej i szybciej.Podniosła wzrok i przez chwilę wpatrywała się w nie bez słowa.Uśmiechnęła się.Poczuł, jak pomiędzy jego ściągniętymi brwiami zaczynają się zbierać kropelki potu.- Czy to rekord? - zapytała nagle dziewczyna.Monety zadrżały i spadły na ziemię.- Nie wiem, nie liczyłem.Ale chyba tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]