[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wsparła głowę na kółku, opuściła ręce i zapatrzyła się przed się, w swoją dolę nieszczęsną, w gorzkąbezmoc swoją, i długo, długo tak trwała, ino kiedy niekiedy spod sinych powiek wysuła łza jaka paląca ipadała na wełnę, i zamarzała tam w krwawy różaniec boleści.Ale nazajutrz wstała spokojniejsza nieco, bo i jakże, miała to czas na turbowanie jak jaka dziedziczka!Może tak jest, jak młynarz powiadał, a może i nie jest! Opuści to ręce, płakać będzie i wyrzekać, kiejwszystko na jej głowie, i dzieci, i gospodarstwo, i bieda cała! Kto temu zaradzi jak nie ona? Tylkopomodliła się gorąco przed Matką Bolesną i żeby Pan Jezus odmienił, to się ochfiarowała iść na zwiesnędo Częstochowy, na trzy msze dać i kiedyś, jak się zapomoże, zanieść cały kamień wosku do kościoła,na światło przed wielki ołtarz.Ulżyło jej bardzo, jakby się wyspowiadała i ten Sakrament święty wzięła, że ostro zabrała się doprzędzenia, tylko dzień, chociaż był słoneczny i jasny, dłużył się jej niepomiernie i rozbierała ją troska oAntka.Przyszedł dopiero wieczorem, na samą kolację, ale był taki zbiedzony, zmarnowany i cichy, a tak sięwitał poczciwie, dzieciom bułek przyniósł, że prawie zapomniała o podejrzeniach, a gdy jeszcze urznąłsieczki i pomagał jej przy obrządku, jak mógł, rozczuliła się tak głęboko, że i wypowiedzieć trudno.Nie mówił tylko, gdzie był i co robił, juścić nie śmiała o to pytać.Po kolacji przyszedł Stach, jak był często zaglądał, choć mu Weronka broniła, a w jakiś czas po nimnajniespodziewaniej zjawił się stary Kłąb.Niemało się zdziwili, bo pierwszy to był człowiek ze wsi od czasu ich wygnania, i tak rozumieli, że zjakimś interesem przychodzi.- %7łe to nikt ani się pokaże, tom umyślił waju odwiedzić - rzekł prosto.Dziękowali mu też ze szczerą i głęboką wdzięcznością.Siedli se rzędem na ławie, blisko komina, i pogadywali wolno, poważnie, a stary dorzucał gałązek naogień.- Mróz niezgorszy, co?- %7łe i młócić bez kożucha i rękawic trudno - powiedział Stacho.- A co gorsza, że i wilki się pokazują.Ze zdumieniem spojrzeli na Kłęba.- Prawdę mówię, dzisiejszej nocy podkopywały pod wójtów chlew, musiało je coś spłoszyć, że prosiakanie wzięły, a wygrzebały jamę, aż pod przycieś, sam chodziłem w połednie oglądać, piąciu ich musiałobyć najmniej!- To ani chybi, na ciężką zimę znak.- Przeciech mrozy dopiero co wzięły i tu już wilki wychodzą.- Widziałem pod Wolą, na tej drodze za młynem, wiecie, gęsty ślad, jakby całe stado szło na ukosdrogi, przy-glądałem się, alem myślał, że to pańskie psy polowe, a to wilki musiały być.- powiedział żywo Antek.- Byliście to i w porębie? - zagadnął Kłąb.- Nie, powiadali ino ludzie, że tną ten przykupny las, przy Wilczych Dołach.- Powiedział i mnie borowy, że dziedzic nikogo z Lipiec wołać nie będzie do roboty, pono przez złość, żesię o swoje upominają.- Któż mu to las wytnie, jak nie Lipczaki? - wtrąciła Hanka.- Moiściewy, tyla wszędy narodu próżno siedzi po chałupach i czeka roboty kiej zmiłowania.Mało tu wsamej Woli, mało to tych kołtunów w Rudce albo i tamtych smoluchów w Dębicy! Niech ino dziedzickrzyknie, to w jeden dzień stanie parę sto najzdatniejszego chłopa.Póki na przykupnym rąbią, niechsobie rąbią, niech się wspomogą, niewiele tam tego, a i dla naszych za daleko.- A jak nasz bór zaczną?.- zapytał Stacho.- Nie damy! - rzucił krótko i mocno Kłąb.- Pobarujemy się! niech dziedzic zobaczy, kto mocniejszy, onczy cały naród? niech zobaczy!Nie mówili już o tym, zbyt to leżało wszystkim na wątrobie i piekło, ino jeszcze Bylica powiedziałjąkająco i nieśmiało:- Znam ja to plemię dziedzicowe z Woli, znam, figla on wam wystroi.- Niechaj stroi, nie dziecim, to nas nie zwiedzie- zakończył Kłąb.Pogadali jeszcze o wypędzeniu Magdy przez organistów, o czym Kłąb rzekł swoje:- Juści, po ludzku to nie jest, ale i szpitala trudno im było w chałupie zakładać, że to im przecież Magdani swat, ni brat:Pogadali o tym i owym i rozeszli dosyć pózno, a na odchodnym Kłąb po swojemu prosto i krótkopowiedział, żeby do niego zachodzili, a jak im czego potrza, niech ino rzekną - to czy z leguminy, czypaszy dla jałówki, a choćby i te parę złotych - znajdzie się po somsiedzku.Antkowie ostali sami.Hanka po długim wahaniu, po wielu nieśmiałych wzdychach spytała wreszcie:- Znalazłeś jaką robotę?- Nie, byłem we dworze jednym i drugim, przewiadywałem się i u ludzi, a nie nalazłem.- odpowiedziałcicho nie podnosząc oczów, bo choć prawda, że był tu i owdzie, ale o robotę się nie starał, a ino całyten czas przewałęsał.Położyli się, dzieci już spały, ułożone w nogach łóżka dla ciepła; ciemność ogarnęła izbę, tylkoksiężycowe światło lało się przez zamarznięte, roziskrzone szybki i przenikało wskroś izby świetlistympasem, nie zasnęli jednak; Hanka przewracała się z boku na bok i medytowała: teraz powiedzieć otartaku czy też dopiero jutro rano?- Szukałem, ale choćbym i dostał; nie pójdę ze wsi, nie będę się tłukł po świecie, jak ten pies bezpański- szepnął po długim milczeniu.- To samo umyśliłam, tak samo! - zawołała radośnie - po co szukać chleba po świecie?.i we wsi trafiasię niezgorszy zarobek, a to młynarz mi powiedział, że ma robotę la ciebie przy tartaku choćby i odjutra, a płaci dwa złote i groszy piętnaście.- Chodziłaś pytać? - krzyknął.- Nie, płaciłam, com mu była winna, a on sam powiedział, że miał przysłać po ciebie; nawet i niewspomniałam - tłumaczyła się zestraszona.Nic już nie odrzekł, a i ona milczała; leżeli koło siebie nieruchomie, bez słowa, sen ich odleciał zupełnie,roili coś w utajeniu głębokim, czasem wzdychali, to roztapiali duszę w tej głuchej, martwej ciszy - psyjakieś naszczekiwały we wsi, daleko, daleko i słabo, koguty biły skrzydłami i piały już z północka, aszum cichy jakby wiatru zahuczał nad chałupą.- Zpisz to? - przysunęła się nieco bliżej.- Kiej śpik mię odszedł.Leżał wznak, z rękami pod głową, tak blisko przy niej, a tak daleko sercem, daleko myślami - leżałnieruchomy, bez oddechu prawie, bez pamięci, bo Jagusine oczy znowu wyjrzały z ciemności i modrzyłysię w księżycowej poświacie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]