Home HomeTrylogia Lando Calrissiana.03.Lando Calrissian i Gwiazdogrota ThonBokaRoberts Nora Marzenia 03 Spełnione marzeniaStuart Anne Czarny lod 03 Blekit zimny jak lodTrylogia Hana Solo.03.Han Solo i utracona fortunaFeist Raymond E & Wurst Janny Imperium 03 Władczyni ImperiumFarmer Philip Jose Œwiat Rzeki 04 Czarodziejski labiryntDick Philip K Plyncie lzy moje rzekl policjantDick Philip K Trzy stygmaty Palmera Eldritcha (2)Kres Feliks W Polnocna Granica scrWeber Dav
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    . Naprawdę  szepnął. Naprawdę nie żyję.Umarłem i pójdę do piekła. Cii  przerwała mu Lyra. Pójdziemy razem.Jak pan się nazywa? Dirk Jansen się nazywałem  powiedział  ale ja już.Nie wiem, co robić.Nie wiem,dokąd pójść.Will otworzył drzwi.Dziedziniec wyglądał tak samo, ogród nie zmienił się, słońce wciążprzeświecało przez mgiełkę.A ciało mężczyzny leżało w tej samej pozycji.Cichy jęk wyrwał się z gardła Dirka Jansena, jakby zmarły nie mógł już dłużej zaprzeczać.Ważki wyleciały przez otwarte drzwi, przemknęły nad ziemią i wzbiły się wysoko, szybciej niżptaki.Mężczyzna rozglądał się bezradnie, wznosił ręce i opuszczał, wydawał urywane okrzyki. Nie mogę tutaj zostać. powtarzał. Nie mogę zostać.Ale to nie jest ta farma, którąznałem.Coś jest nie tak.Muszę iść. Dokąd pan idzie, panie Jansen?  zapytała Lyra. Drogą.Nie wiem.Muszę iść.Nie mogę tutaj zostać.Salmakia przyfrunęła i usiadła na dłoni Lyry.Małe pazurki ważki wbijały się w skórę, kiedylady mówiła: Idą tutaj ludzie z wioski.tacy jak ten człowiek.wszyscy idą w tym samym kierunku. Więc pójdziemy z nimi  zdecydował Will i zarzucił sobie plecak na ramię.Dirk Jansen mijał już własne zwłoki, odwracając oczy.Zachowywał się niemal jak pijany,przystawał, znowu ruszał, zbaczał w lewo i w prawo, potykał się o niewielkie wyboje i kamieniena ścieżce, którą jego stopy tak dobrze znały za życia.Lyra ruszyła za Willem, a Pantalaimon zmienił się w pustułkę i wzleciał tak wysoko, żedziewczynka wstrzymała oddech. Oni mają rację  oznajmił, kiedy sfrunął na dół. Z wioski wychodzą ludzie jeden zadrugim.Martwi ludzie.Wkrótce sami ich zobaczyli: około dwudziestu osób  mężczyzn, kobiet i dzieci poruszających się jak Dirk Jansen, niepewnych i zaszokowanych.Wioska leżała około kilometradalej i ludzie nadchodzili środkiem drogi, zbici w gromadkę.Kiedy Dirk Jansen zobaczył tamteduchy, chwiejnie pobiegł w ich stronę, a one wyciągnęły ręce na powitanie. Nawet jeśli nie wiedzą, dokąd idą, wszyscy idą tam razem  zauważyła Lyra. Lepiejchodzmy z nimi. Myślisz, że w tym świecie mają dajmony?  zapytał Will. Kto wie? Gdybyś zobaczył jednego z nich w swoim świecie, poznałbyś, że to duch?  Trudno powiedzieć.Nie wyglądają całkiem normalnie.W moim mieście widywałemjednego człowieka, który zwykle spacerował przed sklepami, niosąc zawsze tę samą starąplastikową torbę.Nigdy nie odzywał się do nikogo ani nie wchodził do środka.I nikt nigdy naniego nie patrzył.Udawałem, że jest duchem.Oni wyglądają trochę podobnie.Może w moimświecie jest pełno duchów, tylko o tym nie wiem. W moim chyba nie ma  mruknęła Lyra z powątpiewaniem. W każdym razie to musi być świat zmarłych.Ci ludzie właśnie zostali zabici.widocznieprzez żołnierzy.i są tutaj, w świecie dokładnie takim samym jak ich świat.Myślałem, że będziecałkiem inny. Ale zanika!  zawołała Lyra. Patrz!Chwyciła go za ramię.Zatrzymał się i rozejrzał.Miała rację.Niedawno, kiedy znalazł oknow Oksfordzie i przeszedł do świata Cittagazze, trafił na zaćmienie Słońca i podobnie jak milionyinnych ludzi stał na dworze w południe, patrząc, jak jasne światło dnia blednie i przygasa, ażwreszcie upiorny półmrok okrył domy, drzewa, park.Will widział wszystko równie wyraznie jakw pełnym świetle, ale światła było mniej, jakby cała energia wyciekała z umierającego słońca.Teraz działo się coś podobnego, tylko dziwniejszego, ponieważ również krawędzieprzedmiotów zamazywały się i traciły wyrazistość. To nawet nie jak ślepota  zauważyła wystraszona Lyra  bo przecież możemy widziećróżne rzeczy, tylko że te rzeczy zanikają.Kolory powoli bladły.Zgaszony szarozielony zamiast żywej zieleni drzew i trawy, zgaszonypiaskowoszary zamiast jaskrawej żółtości pola kukurydzy, zgaszony krwawoszary zamiastczerwieni cegieł schludnego farmerskiego domu.Sami ludzie, podchodząc coraz bliżej, zauważyli to i pokazywali sobie nawzajem,podtrzymując jeden drugiego.Jedynymi plamkami koloru w całym krajobrazie pozostały ważki  jaskrawa czerwono-żółtai błyszcząca indygowa  ich mali jezdzcy oraz Will, Lyra i Pantalaimon, który szybował w górzepod postacią pustułki.Zbliżyli się już do pierwszych ludzi i teraz widzieli wyraznie: wszyscy byli duchami.Willi Lyra przysunęli się do siebie, ale nie mieli się czego obawiać, ponieważ duchy bały się ichznacznie bardziej i cofały przed nimi. Nie bójcie się!  zawołał Will. Nie zrobimy wam krzywdy.Dokąd idziecie?Spojrzeli na najstarszego wśród nich, jakby był przewodnikiem. Idziemy tam, gdzie wszyscy inni  odparł. Zdaje mi się, że wiem, ale nie pamiętam, skądsię dowiedziałem.Zdaje się, że to jest przy drodze.Poznamy to miejsce, jak tam dojdziemy. Mamo, dlaczego we dnie robi się ciemno?  zapytało jakieś dziecko. Sza, kochanie, nie marudz  uspokoiła je matka. Marudzenie nic ci nie pomoże.Chyba umarliśmy. Ale dokąd idziemy?!  zawołało dziecko. Nie chcę umierać, mamo! Idziemy na spotkanie z dziadkiem  desperacko rzuciła kobieta.Dziecko jednak nie dało się uspokoić i płakało gorzko.Inni w grupie spoglądali na matkę zewspółczuciem albo irytacją, lecz nie mogli w niczym pomóc; i wędrowali dalej niepocieszeniprzez blaknący krajobraz, a piskliwy płacz dziecka rozbrzmiewał bez końca.Kawaler Tialys zamienił parę słów z Salmakią, zanim wysforował się do przodu.Will i Lyraodprowadzali głodnym wzrokiem kolorową ważkę, która robiła się coraz mniejsza.Lady sfrunęław dół i posadziła swojego owada na dłoni Willa. Kawaler poleciał sprawdzić, co jest dalej  wyjaśniła. Uważamy, że krajobraz zanika,ponieważ ci ludzie go zapominają.Im dalej odejdą od swoich domów, tym ciemniej się zrobi. Ale dlaczego oni odchodzą?  zapytała Lyra. Gdybym była duchem, wolałabym zostaćw znanym miejscu zamiast wędrować i błądzić. Oni czują się tam nieszczęśliwi  odgadł Will. Przecież właśnie tam umarli.Boją siętego. Nie  zaprzeczyła lady Salmakia. Ich coś przyciąga.Jakiś instynkt prowadzi ich po tejdrodze.I rzeczywiście duchy maszerowały teraz razniej, odkąd straciły z oczu rodzinną wioskę.Niebo było tak ciemne, jakby zanosiło się na wielką burzę, ale w powietrzu nie wyczuwało sięprzedburzowego elektrycznego napięcia.Duchy szły wytrwale, a droga biegła prosto przezkrajobraz niemal pozbawiony kształtu i barwy.Od czasu do czasu jeden z maszerujących zerkał na Willa i Lyrę albo na jaskrawą ważkę,jakby zaciekawiony.Wreszcie najstarszy zagadnął: Wy, chłopcze i dziewczyno! Wy nie umarliście.Nie jesteście duchami.Po coście tutajprzyszli? Weszliśmy tu przypadkiem  wyjaśniła Lyra, zanim Will zdążył zabrać głos. Nie wiem,jak to się stało.Próbowaliśmy uciec przed tamtymi żołnierzami i po prostu znalezliśmy się tutaj. Skąd będziecie wiedzieli, kiedy dojdziecie do tego miejsca, gdzie macie dojść?  zapytałWill. Pewnie nam powiedzą  odparł duch z przekonaniem. Oddzielą grzeszników odsprawiedliwych, tak myślę.Teraz modlitwa już wam nie pomoże.Już za pózno.Trzeba było sięmodlić za życia.Teraz to na nic.Widać było wyraznie, do której grupy spodziewał się trafić, i równie wyraznie zakładał, żeokaże się nieliczna.Inne duchy słuchały go niezbyt chętnie, lecz nie miały innego przewodnika,więc szły za nim bez protestów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •