[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aby ukryć wzruszenie, zwróciła się zuśmiechem do córeczki i rzekła półgłosem:- Podziękuj, Heluniu, panu, że nam przyniósł wiadomości o tatce.Znowu łzy jej błysnęły, ale opanowała się.Tymczasem Helunia zrobiła dyg przed Wokulskim, anastępnie przypatrzywszy mu się wielkimi oczyma, nagle schwyciła go za szyję i ucałowała w sameusta.Nieprędko zapomnę zmian, jakim uległa fizjognomia Stacha wobec tak niespodzianych pieszczot.Ponieważ, o ile wiem, jeszcze nigdy nie pocałowało go żadne dziecko, więc w pierwszej chwili cofnął sięzdziwiony; potem objął Helunię za ramiona, wpatrywał się w nią ze wzruszeniem i pocałował w głowę.Byłbym przysiągł, że wstanie z krzesła i powie pani Stawskiej:Pozwól pani, ażebym zastąpił ojca tej kochanej dziecinie."Ale.nie powiedział tego; spuścił głowę i wpadł w zwykłą sobie zadumę.Dałbym połowę mojej rocznejpensji, ażeby dowiedzieć się: o czym on wtedy inyślał? Może o pannie Aęckiej?.Eh, znowu starośćwyłazi.Cóż panna Aęcka? ani umywała się do Stawskiej!Po paruminutowym milczeniu Wokulski spytał:- Zadowolone panie z sąsiadów?.- Jak z których - odezwała się pani Misiewiczowa.- Owszem, bardzo - wtrąciła pani Stawska.Przy tym spojrzała na WokuIskiego i zarumieniła się.- Czy i pani Krzeszowska jest równie miłą sąsiadką? - spytał Wokulski.- O panie!.- zawołała pani Misiewiczowa podnosząc palec w górę.- To nieszczęśliwa kobieta - przerwała pani Stawska.- Straciła córkę.Mówiąc to obracała w palcach rąbek chusteczki i spod swoich cudownych rzęs usiłowała patrzeć.jużcinie na mnie.Ale powieki musiały jej ciężyć jak ołów, więc tylko rumieniła się coraz mocniej i stawałasię coraz poważniejszą, jak gdyby ją który z nas obraził.- A któż to jest ten pan Maruszewicz? - mówił dalej Wokulski, jakby nie myśląc nawet o obecnychdamach.- Letkiewicz, , urwis.- prędko odpowiedziała pani Misiewiczowa.- Ależ mateczko, to tylko oryginał!.- poprawiła ją córka.W tej chwili miała oczy tak wielkie i zrenicetak rozszerzone jak chyba jeszcze nigdy.- Bo ci.studenci to podobno bardzo niesforni - rzekł Wokulski patrząc na fortepian.- Zwyczajnie młodzi - odparła pani Misiewiczowa i głośno utarła nos- Widzisz, Heluniu, znowu odpina ci się kokardka - rzekła pani Stawska nachylając się do córeczki,może aby ukryć zakłopotanie na samą wzmiankę o niesfornościach studenckich.Znudził mnie już Wokulski swoją rozmową.Istotnie, trzeba być albo półgłówkiem, albo zlewychowanym człowiekiem, ażeby tak piękną kobietę wypytywać o współlokatorów! Przestałem go teżsłuchać i machinalnie począłem wyglądać na podwórze.I oto, com zobaczył.W jednym z okien Maruszewicza uchyliła się roleta i przez szparę z boku możnabyło dojrzeć, że ktoś patrzy w naszą stronę."Szpieguje nas ten poczciwiec!" - pomyślałem.Zwróciłem oczy ku drugiemu piętru od frontu.Maszpociechę!.W najdalszym pokoju pani baronowej Krzeszowskiej oba lufciki otwarte, a w głębi widać.ją samą, jak przypatruje się lokalowi pani Stawskiej przez teatralną lornetkę."%7łe też Pan Bóg nie ukarze tej jędzy." - rzekłem do siebie, pewny, że z tego lornetowania wynikniekiedy skandal.Modliłem się nie na próżno.Kara boska już wisiała nad głową intrygantki, w postaci śledzia, którywysuwał się z lufcika na trzecim piętrze.Zledzia owego trzymała jakaś tajemnicza ręka, odziana wgranatowy rękaw ze srebrnym galonem, spoza ręki zaś co kilka sekund wychylała się mizerna twarz zezłośliwym uśmiechem.Nie trzeba było mojej przenikliwości, ażeby zgadnąć, że był to jeden z nie płacących komornegostudentów, który tylko czekał na ukazanie się baronowej w lufciku, ażeby na nią puścić śledzia.Ale baronowa była ostrożna, więc mizerny studencina nudził się.Przekładał opatrznościowego śledzia zjednej ręki do drugiej i zapewne dla zabicia czasu robił bardzo nieprzystojne miny do dziewcząt zparyskiej pralni.Właśnie kiedy zastanawiałem się, że zamach, przygotowywany na baronowę przez studenta ześledziem, spełznie na niczym, Wokulski wstał z krzesła i zaczął żegnać damy.- Tak prędko panowie odchodzą! - szepnęła pani Stawska i w tej chwili ogromnie zmieszała się.- Może panowie będą łaskawi częściej.- dodała pani Misiewiczowa.Ale safanduła Stach, zamiast poprosić panie, ażeby pozwoliły mu bywać co dzień albo nawet ażeby gostołowały (co ja niezawodnie powiedziałbym będąc na jego miejscu), ten.ten dziwak, zapytał się: czynie potrzebują jakich reperacyj w mieszkaniu.- O, już wszystko, co było potrzebne, zrobił poczciwy pan Rzecki - odparła pani Misiewiczowa zwracającsię do mnie z sympatycznym uśmiechem.(Szczerze mówiąc, nawet nie lubię takich uśmiechów u osóbw pewnym wieku.)W kuchni Stach zatrzymał się na sekundę, widać drażnił go zapach kalafiorów, więc rzekł do mnie:- Trzeba by tu urządzić jaki wentylator albo co.Na schodach nie mogłem już wytrzymać i zawołałem:- Gdybyś tu bywał częściej, sam byś poznał, jakie melioracje należałoby zaprowadzić w tym domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]