[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Myślałem, że mu to skrzydło połamię.Siadł i na lewe przechylił się ramię.I któż by wierzył w przeczucia, co straszą,Gdy wyobraznia cała szczęściem dumna!Gdym z góry spojrzał na dolinę naszą,Szalet się oku wydawał jak trumna,Maleńki, cichy; kiedym spojrzał z góry,Nasz ogród z wiszeń jak cmentarz ponury;I niespokojne o nas gołębice,I zadumane o nas w łąkach trzody;Ziemia smutniejsza, błękitniejsze wody,Zabite śmierci ćwiekiem okienice;Wszystko zaczęło mię straszyć i smucić,Jakbyśmy nigdy nie mieli powrócić.39Szedłem posępny i drżący na góry.Jeziora czarne, głazy, śniegi, chmury;Girlandy z orłów na błękitnym lodzie,Słońce czerwone jak krew o zachodzie,Dom pustelnika śniegiem przysypanyI dwa ogromne na straży brytany,Krzyżyk na celi, gdzie siadały gile,Cela, pustelnik stary, księgi w pyle Wszystko to dzisiaj już podobne snowi.Pamiętam tylko, że promień zachoduCały się na twarz rzucał Chrystusowi,Kiedy na palec jej zimny jak z loduKładłem pierścionek.XVIIIGaje! doliny! łąki i strumienie!O nie pytajcie wy mię, smutne, o nią.Są łzy, co mówić na zawsze zabronią.A kiedy mówię, wpadam w zamyślenie;I widzę jasne, błękitne spojrzenie,Co się zaczyna nade mną litować,I widzę usta, co mię chcą całować,I drżę i znów mię ogarną płomienie.I nie wiem, gdzie iść? i gdzie oczy schować?I gdzie łzy ukryć? i gdzie być samotnym?I staję blady, i kreślę jej rysy;Lub imię piszę na piasku wilgotnym;Lub błądzę między róże i cyprysyJak człowiek, który skarb drogi postrada,Zmysły utracił i płacząc usiadaTam, kędy urny na grobowcach siedzą;Myśląc, że groby o niej co powiedzą.XIXJest pod moimi oknami fontanna,Co wiecznie jęczy zapłakanym szumem;Jest jedne drzewo, gdzie harfowym tłumem%7łyją słowiki; jedna szyba szklanna,Gdzie co noc blada zaziera DyjannaI czoło moje smutnym blaskiem mami.I tak mię budzą zalanego łzami,Te drzewo, księżyc ten i ta fontanna.I wstaję blady, przez okno wyzieram40Słuchając różnych płaczów na dolinie.Słowiki jęczą i fontanna płynie,Mówią mi o niej ja serce otwieramI o śmierć prędką modlę się z rozpaczą,I schnę, i więdnę i ach, nie umieram.I co dnia budząc mnie fontanny płaczą.XXKiedy się myślą w przeszłości zagłębię,Nie wiem, jak sobie jej postać malować?Czy kiedy przyszła śpiącego całowaćJak z rozwartymi skrzydłami gołębie?Czy wtenczas, kiedy uciekała trwożna?Czy gdy na jedną ze mną księgi kartęWbijała oczy błękitne, otwarte,Na każde moje spojrzenie ostrożna?Czy kiedy wiejskim otoczona dworemChodziła gdyby zaklęta królowa?Czy kiedy cicho uśnie pod jaworem?Czy kiedy goni? czy kiedy się chowaW księżyca blasku biała lub wieczoremOd Alp na śniegu różowych różowa?XXISkąd pierwsze gwiazdy na niebie zaświecą,Tam pójdę, aż za ciemnych skał krawędzie.Spojrzę w lecące po niebie łabędzieI tam polecę, gdzie one polecą.Bo i tu i tam za morzem i wszędzie,Gdzie tylko poszlę przed sobą myśl biedną,Zawsze mi smutno i wszędzie mi jedno;I wszędzie mi zle i wiem, że zle będzie.Więc już nie myślę teraz, tylko o tem,Gdzie wybrać miejsce na smutek łaskawe,Miejsce, gdzie żaden duch nie trąci lotemO moje serce rozdarte i krwawe;Miejsce, gdzie księżyc przyjdzie aż pod ławęIdąc po fali.zaszeleści złotemI załoskocze tak duszę tajemnie,%7łe stęskni ocknie się i wyjdzie ze mnie.41OJCIEC ZAD%7łUMIONYCHW EL ARISHDla objaśnienia następnego poematu potrzeba mi nieodbicie powiedzieć kilka słów o kwa-rantannie na pustyni między Egiptem a Palestyną, blisko miasteczka El Arish
[ Pobierz całość w formacie PDF ]