[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Oto na przyjazny, spokojny, nieszkodliwy świat StantonaMicka spadła plaga w postaci bandy różnych ludzi o zdolnościachpsi.Cóż to był dla nas za dzień, tu w Mickville — jak nazywamytę naszą miłą, sielska osadę na Lunie! Oczywiście przystąpiliściejuż do pracy, tak jak się spodziewałem.Jesteście przecież najlep-szymi specjalistami w swojej branży, przyznaje to każdy, przy kimwspomni się o Korporacji Runcitera.Ja sarn jestem już za-chwycony waszą działalnością, z jednym wyjątkiem.Widzębowiem, że wasz kontroler majstruje coś przy swym sprzęcie.Czymógłby pan patrzeć w moją stronę, gdy się do pana zwracam?Joe wyłączył swe wskaźniki i aparaty rejestrujące, zamknął teżdopływ prądu.Czy zechce pan teraz zaszczycić mnie uwagą? — spytał goStanton Mick.— Owszem — odparł Joe.— Nic wyłączaj swych aparatów — polecił mu Runciter.—Jesteś zatrudniony u mnie i nie podlegasz panu Mickowl— To nie ma znaczenia.Dokonałem już pomiarów pola psiwytwarzanego w tym rejonie.— Wykonał swoje zadanie.StantonMick przybył za późno.— Jak silne jest ich pole? — zapytał Runciter.— Nie ma żadnego pola — powiedział Joe.— Czy to znaczy, że nasi inercjałowie zneutralizowali je? Żenasze antypole jest silniejsze?— Nie — powiedział Joe.— W zasięgu moich aparatów nie maw ogóle żadnego pola psi.Odnotowałem nasze własne pole, a wiecwszystko wskazuje na to, że moje instrumenty funkcjonująprawidłowo; wydaje mi się, że wyniki były dokładne.Wytwarzamy2000 jednostek blr; co kilka minut ilość ich osiąga okresowo liczbę2100.Zapewne będzie ona stopniowo wzrastać; w momencie gdynasi inercjałowie będą mieli już za sobą, powiedzmy, dwanaściegodzin wspólnej pracy, może ona dojść nawet do.— Nie rozumiem — powiedział Runciter.Wszyscy inercjałowieskupili się wokół Joego Chipa.Don Denny wziął do rąk jedną z taśmwyrzucanych przez detektor, przyjrzał się zupełnie prostej krescezapisu i pokazał taśmę Tippy Jackson.Wszyscy inercjałowie kolejnoobejrzeli ją w milczeniu, po czym zaczęli wpatrywać się w Runcitera.Runciter zwrócił się do Stantona Micka: — Skąd wam przyszło dogłowy, że ludzie Hollisa doko*nali infiltracji waszych zakładów naLunie? l dlaczego sprzeciwiliście się dokonaniu przez nas zwykłychpomiarów? Czy wiedzieliście, że uzyskamy taki właśnie wynik?— On z pewnością wiedział — odezwał się Joe Chip.Był o tymnajzupełniej przekonany.Na twarzy Runcitera pojawił się nagle wyraz energicznegopodniecenia.Zaczął coś mówić do Micka, potem zmienił zamiari cicho powiedział do Joego: — Wracamy na Ziemię, zabieramystąd natychmiast inercjałów.— Podnosząc głos, przemówił dopozostałych: — Zabierzcie swoje rzeczy, lecimy z powrotem doNowego Jorku.Chcę, żebyście wszyscy byli na statku w ciągunajbliższych piętnastu minut.Tych, którzy się nie zjawią —będziemy musieli tu zostawić.Joe, poskładaj swoje rupiecie najedną kupę; jeśli sam nie dasz sobie rady, pomogę ci je zanieść nastatek.W każdym razie chcę je stąd zabrać i ciebie razemz nimi.— Ponownie zwrócił w stronę Stantona Micka swąobrzmiałą z gniewu twarz i zaczął coś do niego mówić.,.Stanton Mick, rozkładając sztywno ręce uniósł się nagle podsufit pokoju i przemówił stamtąd swym skrzypiącym głosem,przypominającym brzęczenie metalowego owada:— Panie Runciter, niech pan nie pozwala swoim odruchomzapanować nad rozsądkiem.Sprawa ta wymaga rozwagi, nie zaśpośpiechu.Proszę uspokoić swych ludzi; zbierzmy się razem, bypodjąć wysiłki zmierzające do wzajemnego zrozumienia.— Jegokolorowa, okrągła postać balansowała na wszystkie strony,wykonując poprzeczne ruchy obrotowe.Teraz w kierunku Run-citera zwrócona była nie jego głowa, lecz nogi.— Słyszałem o czymś takim — powiedział do Joego Run-citer.— To samoniszcząca bomba w kształcie człowieka.Pomóżrai wyprowadzić stąd wszystkich.Przed chwilą przestawili ją nadziałanie samoczynne, dlatego uniosła się w górę.W tym momencie nastąpiła eksplozja.Zwały smrodliwego dymu, kłębiące się wśród popękanychścian opadały ku podłodze, zasłaniając drgającą postać ludzką,leżącą twarzą w dół u stóp Joego Chipa.— Zabili Runcitera, panie Chip! — krzyczał Joemu do uchaDon Denny jąkając się z podniecenia.— To pan Runciter!— Kogo jeszcze? — spytał Joe chrapliwym głosem, usiłujączłapać oddech; gryzący dym uciskał mu płuca.W głowie dzwoniłood wstrząsu wywołanego wybuchem.Poczuł, że po szyi spływamu coś ciepłego; okazało się, że skaleczył go jeden z odłamków.— Wydaje mi się, że wszyscy pozostali żyją, choć są ranni —powiedziała stojąca obok, ale ledwie widoczna Wendy Wright.— Czy moglibyście wezwać któregoś z animatorów RayaHollisa? — spytała Edie Dorn, pochylając się nad Runciterem.Na jej pobladłej twarzy malowała się rozpacz.— Nie — powiedział Joe, również schylając się.— Nie maszracji — zwrócił się do Dona Denny.— On żyje.Ale Runciter konał leżąc na pokrzywionej podłodze.Za dwie —trzy minuty słowa Dona Denny staną się faktem.— Posłuchajcie mnie wszyscy — powiedział głośno Joe.—Ponieważ pan Runciter jest ranny — ja obejmuję dowództwo,w każdym razie do momentu naszego powrotu na Ziemię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]