[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kim jest ten Jartar, że twój pan tak wciąż o nim myśli? Albo raczej, kim był, bo słyszałam, jak mówiłeś, że nie żyje.Dwed obrzucił szybkim spojrzeniem śpiącego mężczyznę, jakby zdjęła go obawa, że ten może się obudzić, po czym odpowiedział:- Jartar był przybranym bratem mego pana; byli ze sobą związani bardziej niż niejedni bracia rodzeni.Nie wiem, z jakiego pochodził Domu - aczkolwiek był to człowiek przyzwyczajony do rozkazywania.Nie umiem znaleźć odpowiednich słów, żeby go zrozumiale opisać komuś, kto go nie znał.Nie władał żadną doliną, jednak ktokolwiek się z nim zetknął, od razu nazywał go zaszczytnym mianem: lord.Myślę, że coś niezwykłego kryło się w jego przeszłości.Także w przeszłości mojego pana; mówiono o nim, że jest półkrwi, że coś go łączy z “Tamtymi".Jeśli to prawda, w dwójnasób mogła dotyczyć Jartara.On wiedział o różnych rzeczach, niesamowitych rzeczach!Raz widziałem, jak.- Dwed przełknął ślinę i zrobił chwilę przerwy.- Jeśli powiesz, że to niemożliwe - patrzył teraz na nią z dzikim błyskiem w oku - zadasz mi jawny kłam, ponieważ byłem tego świadkiem.Jartar mówił do nieba.i podniósł się wiatr, który przegonił wrogów spychając ich do rzeki.Kiedy już było po wszystkim, twarz miał bladą i trząsł się.Był tak słaby, że mój pan musiał podtrzymywać go w siodle.- Ludzie mówią, że ci, którzy są obznajomieni z Mocą, kiedy posługują się nią z dużym natężeniem, doświadczają takiego właśnie osłabienia - zauważyła Briksja.Nie wątpiła, że Dwed naprawdę widział to, o czym opowiedział.Krążyło wiele pogłosek, czego potrafi dokonać Dawny Lud, kiedy i jeśli chce.- Tak.I był uzdrowicielem.Lonan miał ranę, która nie chciała się goić.Jartar pojechał gdzieś samotnie i wrócił z liśćmi, które zmiażdżył i przyłożył na żywe ciało.Potem usiadł, położył ręce na liściach i w tej pozycji zastygł na dłuższy czas.Następnego dnia rana zaczęła się zamykać i już nie cuchnęła.Lonan został uleczony, nie miał nawet blizny.Mój pan także mógł dokonywać takich rzeczy - był to dar, który wyróżniał go spośród innych ludzi.- Ale Jartar umarł.- powiedziała Briksja.- Umarł jak inni, od miecza, którym przebito mu gardło.Stał nad moim panem, który wcześniej upadł, i odpierał atak tej hołoty, co to zrzuciła kamienie na przejście, żeby nas ogłuszyć.Został raniony, ciekła z niego krew jak z każdego; i umarł, a mój pan nic o tym nie wiedział.Był uderzony w głowę odłamkiem skalnym.Odzyskał przytomność, ale pomieszało mu zmysły - jak sama widzisz.Mówił tylko o Jartarze, i to jako o kimś, kto czeka gdzieś na niego, i o tym, że musi odszukać Przekleństwo.Początkowo z jego słów wynikało, że to z powodu Jartara ma tego dokonać.Teraz - słyszałaś sama! Cała moja wiedza na temat tego, czego on szuka, ogranicza się do śpiewanej przezeń pieśni i paru rozproszonych słów.Kiedy tu szedł, poruszał się jak człowiek do tego stopnia pochłonięty tym, co ma zrobić, że nie patrzył ani na prawo, ani na lewo, tylko parł naprzód, żeby jak najprędzej dotrzeć na miejsce.Teraz wygląda na to, że wbił sobie do głowy, iż to, czego szuka, znajduje się tam.- Dwed wykonał gest w stronę ukrytego w mroku nocy jeziora.- Już nie wiem, jak dalej z nim postępować.Początkowo był słaby z powodu rany głowy i mogłem go prowadzić, sprawować nad nim pieczę.Teraz powróciła mu siła.Czasem jest tak, jak gdyby w ogóle mnie przy nim nie było - myśli wyłącznie o czymś, czego nie znam i czego nie rozumiem.Dwed wyrzucał z siebie potok słów, jakby ulgę przynosiło mu mówienie o brzemieniu, które na nim ciąży.Czy oczekiwał od Briksji jakiegoś odzewu bądź wyrazów ubolewania? Nie.Prawdopodobnie kiedy już mu ulży, po tym jak skończy swą nieopatrzną przemowę, będzie miał jej za złe, że dowiedziała się tak wiele.- Nie mogę.- zaczęła.- Nie potrzebuję pomocy! - Dwed nie zwlekał z odrzuceniem czegoś, co mogła mu zaofiarować.- To mój pan.Jak długo będzie żył on albo ja, to się nie zmieni.Jeśli został na niego rzucony jakiś urok - ta przeklęta ziemia gotowa już na zawsze spuścić nań zasłonę cienia, przez co będzie słaby i nieodporny jak jego umysł.Skoro tak, muszę się postarać i znaleźć sposób, żeby go uwolnić.Odwrócił się do niej plecami i odszedł, żeby usiąść obok Marbona i naciągnąć na niego podróżny płaszcz.Briksja ułożyła się po swojej stronie ogniska.Była bardzo zmęczona.Dwed mógł chcieć, żeby sobie poszła, a jej własny instynkt samozachowawczy mógł się nawet z tym zgadzać.Jednak nie umiała już wykrzesać z siebie siły, aby ruszyć w dalszą drogę.Tej nocy nie miała uczucia, że jest strzeżona, że leży bezpieczna, tak jak to było pod drzewem.Skuliła się w trawie i nagle pojawiło się przy niej ciepłe pomrukujące ciałko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]