Home HomePullman Philip Mroczne materie 1 Zorza północna (Złoty Kompas)Farmer Philip Jose Œwiat Rzeki 04 Czarodziejski labiryntPullman Philip Mroczne materie 01 Złoty kompasPullman Philip Mroczne materie 03 Bursztynowa lunetaStrategia bogowKratochvil Stanisław PsychoterapiaO Diario de um MagoFlorystka Katarzyna BondaKRYZYS SUMIENIA RAYMOND FRANZ (PIERWSZE POLSKIE WYDANIE, 1996 ROK)Moorcock Michael Sniace miast Sagi o Elryku Tom IV (SCAN dal
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anna-weaslay.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .— Nic się nie stało! — spojrzał na nią z głęboką, gwałtownąwrogością.— Czy będąc tam nie spotkałeś przypadkiem Edie Dorn? —spytała Tippy Jackson.— Znikła gdzieś — wyjaśnił mu Jon lid.— Ale przecież dopiero co tu była — zaprotestował Joe.— Mówiła przez cały dzień, że jest jej okropnie zimno i że jestzmęczona — mówił Don Denny.— Być może wróciła do hotelu;wspominała już wcześniej, że zaraz po uroczystości chce siępołożyć przespać.Zapewne nic jej nie jest.— Zapewne już nie żyje — powiedział Joe.Zwracając siędo wszystkich ciągnął: — Myślałem, że już zrozumieliście to.Jeżeli ktokolwiek z nas odłączy się od grupy — musi umrzeć.Zdarzyło się to już Wendy, Alowi, Runciterowi i.— przerwałnagle.— Runciter został zabity podczas wybuchu — stwierdził DonDenny.— Wszyscy zginęliśmy podczas wybuchu — powiedział Joe.—Wiem, bo poinformował mnie o tym Runciter: napisał to naścianie męskiej toalety w naszym nowojorskim biurze.Widziałemteż ponownie ten napis na.— To szaleństwo, co ty opowiadasz — przerwała mu PatConley.— Czy Runciter został zabity, czy nie? A my: zginęliśmyczy żyjemy? Mówisz na zmianę raz tak, raz owak.Czy nie możesztrzymać się jednej wersji?— Staraj się być konsekwentny — wtrącił się Jon lid.Pozostalikiwali głowami, wyrażając tym gestem niemą solidarność.Ichtwarze były skurczone i pobrużdżone przez lęk.— Mogę wam powiedzieć, jak brzmiał napis na ścianie —oświadczył Joe.— Mogę opowiedzieć wam o zdezelowanymmagnetofonie i znajdującej się przy nim instrukcji obsługi.Mogęwas poinformować o reklamówce telewizyjnej Runcitera, o kartce,którą znaleźliśmy w kartonie papierosów w Baltimore i o etykieciebutelki z eliksirem Ubiąue.Ale nie potrafię tego wszystkiegopołączyć w logiczną całość.Tak czy owak musimy dotrzeć dowaszego hotelu i postarać się znaleźć Edie Dorn, zanim wyczerpiesię ona i zgaśnie na zawsze.Gdzie możemy znaleźć taksówkę?— Władze domu przedpogrzebowego dostarczyły nam wóz,którego możemy używać podczas pobytu w Des Moines —powiedział Don Denny.— To ten Pierce-Arrow, który tu stoi.—Wskazał samochód palcem.Pospiesznie ruszyli w jego stronę.— Wszyscy się nie zmieścimy — powiedziała Tippy Jackson,podczas gdy Don Denny otworzył szeroko ciężkie, żelazne drzwii wszedł do środka.— Spytajcie Blissa, czy możemy wziąć Willys-Knighta — poleciłJoe.Uruchomił silnik wozu Pierce-Arrow i gdy tylko wszyscy,którym udało się zmieścić, byli już w środku, wyjechał nim naruchliwą główną ulicę Des Moines.Willys-Knight jechał tuż zanimi.Jego klakson odzywał się posępnie od czasu do czasu, bypoinformować Joego, że drugi wóz jedzie tuż za nim.Umieść w swej maszynce do robienia grzanek smako-wity Ubik, sporządzony wyłącznie ze świeżych owocówi życiodajnego ekstraktu z jarzyn.Ubik zamieniaśniadanie w ucztę, ożywia twój poranek.Bezpiecznyprzy użyciu według instrukcji.XIIUmieramy jedno po drugim — myślał JoeChip, przedzierając się dużym samochodem przez uliczny ruch.—W mojej teorii jest jakiś błąd.Edie, przebywając w grupie,powinna być bezpieczna.Ja zaś.To ja powinienem był umrzeć — pomyślał.— Podczas tegopowolnego lotu z Nowego Jorku.— Musimy wprowadzić zasadę — zwrócił się do Dona Den-ny — że ktokolwiek poczuje się zmęczony — taki jest, jak sięwydaje, pierwszy sygnał ostrzegawczy — obowiązany jest poin-formować o tym pozostałych.Nie wolno też nikomu oddalać się.— Czy słyszeliście wszyscy? — Don Denny odwrócił się doosób siedzących z tyłu.— Gdy tylko ktoś z was poczujezmęczenie — nawet niezbyt silne — ma o tym powiadomić panaChipa lub mnie.— Znów zwrócił się w kierunku Joego.— I codalej? — spytał.— I co dalej, Joe — powtórzyła jak echo Pat Conley.—Co robimy dalej? Powiedz nam, jak mamy postąpić.Słuchamy cięwszyscy.— Wydaje mi się dziwne, że nie posługujesz się wcale swoimizdolnościami — zwrócił się do niej Joe.— Obecna sytuacjawydaje mi się jak dla ciebie stworzona.Dlaczego nie możeszcofnąć się w czasie o kwadrans i przekonać Edie Dorn, że niepowinna się oddalać? Czemu nie powtórzysz tego, co zrobiłaś,gdy przedstawiałem cię Runciterowi?— To G.G.Ashwood przedstawił mnie Runciteiowi — po-prawiła go Pat.— A więc nie zamierzasz nic zrobić? — pytał Joe.— Panna Conley i panna Dorn pokłóciły się wczoraj podczaskolacji — powiedział chichocząc Sammy Mundo.— PannaConley nie lubi jej; dlatego nie chce jej pomóc.— Lubiłam Edie — oświadczyła Pat.— Czy jest jakiś powód, dla którego nie korzystasz ze swychzdolności? — spytał ją Don Denny.— Joe ma rację: to dziwnei niepojęte, przynajmniej dla mnie, że nie próbujesz jej pomóc.— Straciłam moje zdolności — powiedziała Pat po chwiliprzerwy.— Od momentu wybuchu bomby na Lunie.— Dlaczego nie powiedziałaś nam o tym? — spytał Joe.— Do diabła, nie miałam ochoty wam o tym mówić —powiedziała Pat.— Dlaczego miałabym sama z siebie informowaćwas, że jestem bezsilna? Cały czas próbuję i zawsze bez skutku;nic się nie wydarza.Nigdy dotąd mnie to nie spotkało.Posiadałamte zdolności właściwie przez całe życie.— Kiedy ty.— zaczął Joe.— W związku z Runciterem — powiedziała Pat.— Na planecieLuna, od razu po wybuchu, zanim jeszcze mnie o to zapytałeś.— A więc wiesz o tym od dawna — stwierdził Joe.— Próbowałam ponownie w Nowym Jorku, po twoim po-wrocie z Zurychu, kiedy jasne było, że Wendy zdarzyło się cośstrasznego.Usiłowałam też coś zrobić teraz, gdy tylko powiedzia-łeś, że Edie zapewne już nie żyje.Może to dlatego, że cofnęliśmysię w te archaiczne czasy; może zdolności psi nie funkcjonująw roku 1939.Ale to nie tłumaczyłoby tego, co zdarzyło się naLunie.Chyba że już wtedy cofnęliśmy się do obecnych czasów,tylko nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.— Zapadła w ponure,skupione milczenie; z wyrazem smutku na swej pełnej życia,ruchliwej twarzy obserwowała ulice Des Moines przesuwające sięza oknem samochodu.To by się zgadzało — myślał Joe.— Oczywiście, straciła jużswe zdolności poruszania się w czasie.W gruncie rzeczy nie jestteraz rok 1939 — znajdujemy się całkowicie poza czasem.Wynikaz tego, że Al miał rację.Napis na ścianie mówił prawdę.Znajdujemy się w stanie półżycia, jak twierdził autor wierszyków.Nie poinformował jednak o tym współpasażerów.Po co im mówić, że sytuacja jest beznadziejna? — pomyślał.—I tak wystarczająco rychło sami się o tym przekonają.Inteligent-niejsi z nich, na przykład Denny, zapewne już to pojmują napodstawie tego, co powiedziałem, oraz tego, co sami przeżyli.— Wyglądasz na bardzo zmartwionego odkryciem, że jejzdolności przestały funkcjonować — odezwał się do niego DonDenny.— No pewnie — kiwnął głową Joe.— Miałem nadzieję, żez ich pomocą uda się zmienić sytuację.— Tu nie chodzi tylko o to — powiedział Denny, wiedzionyniezwykłą intuicją.— Poznaję to po twoim.— wykonał gest —.chyba po tonie głosu.Tak czy owak, wiem, że ma to jakieśznaczenie.Że jest ważne.Że coś ci to wyjaśnia.— Czy mam dalej jechać prosto? — spytał Joe, zwalniającprzed skrzyżowaniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •