Home HomePullman Philip Mroczne materie 1 Zorza północna (Złoty Kompas)Farmer Philip Jose Œwiat Rzeki 04 Czarodziejski labiryntPullman Philip Mroczne materie 01 Złoty kompasPullman Philip Mroczne materie 03 Bursztynowa lunetaRichard A. Knaak WarCraft Dzien Smoka (2)Stephen King DesperacjaGayle Wald Crossing the Line, Racial Passing in Twentieth Century U.S. Literature and Culture (2000)1853Terry Pratchet KosiarzRycerze Zlotego Runa Paul Berna
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • us5.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Z całej siły zacisnął powieki, próbując wypłoszyć pasa­żerów.Przez dziesięć minut próbował unicestwić ludzką gromadę rozpychający ściany samochodu.Mózg popadł W odrętwienie.Mgła.Skoncentrował się na wybranym punkcie, białym guzi­ku, wystającym z obicia ściany.Biały, okrągły guzik.Już.szybko.zniknij.Zniknij.Znikni.Znik.Zni.Z.Przebudził się, ciężko przestraszony.Już miał dosyć.Autohipnoza.pomyślał.Popadł w drzemkę, jak współpasażerowie patrzący tępo przed siebie.Wolno kiwające się głowy.Ciała, podskakujące w rytm jazdy.Lewa, prawa.Przód, tył.Samochód zatrzymał się przed światłami.Głowy wy­prostowały się.Odskoczyły do tyłu, gdy autobus ruszył.Podskoczyły do przodu, gdy autobus się zatrzymał.Zniknijcie.Zniknij.Znikn.Spod półprzymkniętych powiek zobaczył, jak ludzie się ulatniają.Przypatruj się - rzucił komendę umysłowi.Jakie to przyjemne uczucie, unicestwiać.Nie.Nic nie zniknęło.Autobus i pasażerowie nadal istnieli.W samochodzie zaszła jakaś zmiana, lecz mimo to wszystko biegło normalnym trybem.Eksperyment nie potwierdził teorii, tak samo jak doświadczenie w sklepie.A niech was wszyscy diabli! Znikajcie!Ściany autobusu były przezroczyste.Spojrzał na ulicę.chodnik, pozamykane sklepy, na samochodowy korek.Głupie blaszane zapalniczki wyładowane żywym towarem.Oni nie żyją.Miotają się tam i z powrotem, w poszukiwaniu nie wiadomo czego.Strachy na wróble.Spojrzał na kierowcę.Nie przedzierzgnął się w żadną inną formę.Czerwony kark.Szerokie bary.Ten, który prowadzi pusty autobus.Wydrążeni ludzie.Powinniśmy zajmować się poezją.Oprócz kierowcy i Victora autobus był pusty.Ale żył.Toczył się przez miasto, dzielnice handlowe, aż na przedmieścia, tam, gdzie mieszkali ludzie.Kierowca wiózł go do domu.Gdy otworzył oczy, spostrzegł powracające do życia kształty.Kupcy, klienci, urzędnicy, uczniowie.hałas, smród potu.Autobus wyminął auto, które wypadło z bocznej drogi.Wszystko wróciło do normy.Doświadczenia.jeśli wypadnę na ulicę?Z przestrachem pomyślał, co by się stało, gdyby przestał żyć.Czy właśnie to ujrzał Ragle?Gdy otworzył drzwi, w domu nie było żywego ducha.Przez chwilę dał się porwać panicznemu lękowi.Nie, jeszcze nie teraz, pomyślał.- Margo!Wszystkie pokoje świeciły pustką.Obszedł cale miesz­kanie, próbując odzyskać równowagę ducha.Zobaczył otwarte drzwi na podwórko.Wyszedł i rozejrzał się.Nikogo.Ani Margo, ani Ragle'a, ani Sammy'ego.Przeszedł wzdłuż, trawnika, minął rozwieszoną na sznu­rze bieliznę, doszedł do Klubu.Zapukał.Przez dziurę w drzwiach łypnęło czyjeś oko.Po chwili odezwał się głos syna.- Hallo, papo.Drzwi otworzono.Victor wszedł.Przy stole siedział Ragle, ze słuchawkami na uszach.Obok przykucnęła Margo, trzymając gruby plik papierów.Oboje coś pisali.Kartka po kartce opadała na podłogę.- Co się tu dzieje?- Odsłuchujemy.- Widzę.Czego słuchacie?Ragle spojrzał płonącym wzrokiem.- Złapaliśmy ich.- Kogo?.Kim są ci „oni"?- Ragle uważa, że lat całych trzeba byłoby, aby dokonać podobnego odkrycia - odezwała się podniecona Margo.Sammy stał obok w bezruchu, jakby w ekstatycz­nym uniesieniu.Wszyscy troje wyglądali tak dziwnie, że musiał przyznać, iż widzi ich takimi po raz pierwszy w życiu.- Ale my mieliśmy szczęście, żeby ich złapać.Wszystko zapisujemy.Spójrz tylko.Podsunęła mu notatki.- Wszystko, co mówią.zapisujemy wszystko, co mówią.- Radioamatorzy?- To też - odpowiedział Ragle.- Oraz rozmowy między statkami a bazą.Najwidoczniej w pobliżu jest jakiś nadajnik.- Statki? - powtórzył Vic.- Myślisz o statkach oceanicznych?Ragle pokręcił przecząco głową i podniósł do góry palec.- Ooo.- westchnął Victor.Udzialało mu się to samo uczucie podniecenia.- Gdy przelatują nad nami, słychać bardzo wyraźnie - dodała Margo.- Około dziesięć minut temu.Teraz przestali.Oni po prostu mówią, nie, żeby tam jakieś sygnały.Zwykłe rozmowy.Dużo żartują.- Niesamowite.Świetne kawały.Mogą tak mówić godzinami - potwierdził szwagier.- Daj mi posłuchać.Ragle przekazał mu słuchawki i ustąpił miejsca przy stole.- Czy mam wyregulować? - zapytał.- Umowa jest taka.Ja nastawiam długość fali i pilnuję, żeby wszystko było w porządku.Ty słuchasz.Jeśli sygnał będzie wyraźny, daj znak.Wtedy wezmę ich na muszkę.Wkrótce usłyszał.Jakiś mężczyzna mówił coś o gos­podarce.Vic odwrócił się w stronę Ragle'a.- Powiedz mi, skąd wyciągnąłeś te wnioski? Skąd masz pewność co do źródła informacji? - był zbyt niecierpliwy, aby móc spokojnie czekać.- Jeszcze nie teraz - uspokajał go szwagier, nie tracąc poczucia pewności.- Nie pojmujesz? My wiemy, że oni tam są.- To już wiedzieliśmy dawno.Za każdym razem, gdy przefruwali.Trójka okupująca Klub od wczesnego popołudnia najwyraźniej straciła trochę na samozadowoleniu.Po chwili Margo spojrzała na brata.- Ciężko mi o tym mówić.Przed chatą rozległ się czyjś glos.- Hallo.Jesteśmy tutaj.Margo drgnęła.Podniosła rękę w geście ostrzeżenia.Nasłuchiwali.Na podwórku rozległy się czyjeś kroki.Później znowu usłyszeli głos, który wyraźnie zbliżał się do szałasu, wy­krzykując ciągle „Hallo.".- Bili Black - szepnęła Margo.Sammy podszedł do drzwi i odetkał szparę.- Tak - potwierdził.- To pan Black.Vic odciągnął syna, przyłożył oko do judasza.Bili Black stał na podwórku rozglądając się niepewnie.Jego twarz wydawała się wyrażać gniew i pomieszanie.Zobaczył, że dom otwarty i że nikogo nie ma.- Ciekawam, czego chce - szepnęła żona.- Jeśli będziemy cicho, pewnie sobie pójdzie.Chyba powinniśmy iść do nich na obiad, albo też oni poczuli się zaproszeni do nas.Czekali.Bili bezmyślnie grzebał czubkiem buta w trawie.- Ludzie!.Gdzieście się podzieli?.Cisza.- Czułabym się bardzo głupio, gdyby nas nakrył w tej budzie - Margo nerwowo kręciła młynka palcami.- To zupełnie tak, jakbyśmy byli pętakami bojącymi się, że ktoś przyłapie ich na gorącym uczynku.Wygląda na to, że Bili szuka nas w wysokiej trawie.paradne.Na jednej ze ścian Klubu wisiała zabawka, którą Vic podarował synowi na gwiazdkę.Było to coś w rodzaju srebrnego karabinu z napisem wytłoczonym na lufie „Laser XXIII wieku, służący do niszczenia gór".Przez kilka tygodni chłopak biegał po okolicy ze śmiercionośnymsprzętem, lecz gdy zepsuł się zamek, broń przestała się nadawać do użytku, gdyż nikt już się nie bał przeraźliwego terkotania, toteż obecnie spełniała jedynie funkcje dekora­cyjne.Vic zdjął zabawkę, otworzył drzwi i wyszedł.Bili stał odwrócony doń plecami, wrzeszcząc „Ludzie, gdzie jesteście".Victor schylił się i wymierzył w sąsiada.- Już jesteś trupem - powiedział cicho.Black gwałtownie się odwrócił i zobaczył lufę.Zbladł.Wolno podniósł ręce do góry.Wreszcie zauważył Klub, skąd wyglądali roześmiani Ragle, Margo i Sammy.Spostrzegł, że z pistoletu odpada miejscami folia, odsłaniając plastik.Opuścił ręce i także się roześmiał.- Ha, ha - powtórzył Vic.- Co tu robicie?W drzwiach domu Nielsonów ukazała się Junie.Powoli zeszła po schodach i podeszła do męża.Podała mu rękę i przytuliła się.Black milczał.- Hallo.Margo wygramoliła się z szałasu.- Coście tam robili? - powtórzyła za Billem, wskazu­jąc na własny dom.- Dobrze się czujecie w nie swoim mieszkaniu?Blackowie podskoczyli z oburzenia.- Już w porządku - Margo skrzyżowała ramiona.Czujcie się, jak u siebie.- Bądź wreszcie cicho - skarcił ją Vic.- Przecież właśnie przed chwili zrobili nam gruntowny przegląd.Pewnie byli w każdym pokoju.I jak wrażenia? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •