Home HomeSimak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (2)Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756Moorcock Michael Zeglarz Morz Sagi o Elryku Tom III (SCAN dalMoorcock Michael Sniace miast Sagi o Elryku Tom IV (SCAN dalMoorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dalMcCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN dHewson DavKrystyna Siesicka Zapalka na zakrecieMarketing w InternecieJackson Lisa Montana 03 Urodzona dla Âśmierci
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kfr.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Od wieków nie trafiłem tu na nic godnego uwagi.Co nieco rozmijał się z prawdą, o czym Julia dobrze wiedziała.Na tym wysypisku, na tym olbrzymim cmen­tarzu marzeń wyrzuconych na ulicę wskutek kolejnych nieznanych kataklizmów Cesarowi raz na pewien czas udawało się, dzięki wprawnemu oku specjalisty, wygrzebać jakąś zapomnianą perłę, maleńki skarb, przez przypadek nie dostrzeżony przez tyle innych par oczu: kryształowy kieliszek z osiemnastego wieku, starą ramę, porcelanowe cacuszko.Kiedyś zaś w zapyziałej budce ze starymi książkami i czasopismami znalazł dwie piękne strony tytułowe, wybornie iluminowane zręczną dłonią anoni­mowego trzynastowiecznego mnicha, które po odnowieniu przez Julię antykwariusz sprzedał za przyzwoitą sumkę.Przeszli powoli w stronę górnej części bazaru, gdzie w obdrapanych budynkach i w ciemnych podwórkach, połączonych przejściami o żelaznych balustradach, mieściła się większość w miarę liczących się sklepów ze starociami.Aczkolwiek nawet wspominając o nich, Cesar nie mógł powstrzymać miny wyrażającej sceptyczną ostrożność.- O której umówiłeś się z dostawcą?Przerzuciwszy parasol - bardzo drogi, ze srebrną, pięknie rzeźbioną rączką - do drugiej ręki, Cesar podciągnął lewy rękaw i zerknął na tarczę złotego chronometru, który nosił na przegubie.Ubrany był niezwykle elegancko w pilśniowy, tabaczkowy kapelusz z szerokim rondem i z jedwabną wstążką, płaszcz z wielbłądziej wełny prze­rzucony przez ramię, i chustkę pod szyją, wystającą spod jedwabnej koszuli.Strój jak zwykle posunięty był do granic, ale ich nie przekraczał.- Za kwadrans.Mamy czas.Połazili trochę po straganach.Czując na sobie podej­rzliwe spojrzenie Cesara, Julia wzięła do ręki drewniany talerz z topornie namalowanym pożółkłym pejzażem przedstawiającym scenę wiejska: wóz zaprzężony w dwa woły oddalał się drogą pośród drzew.- Chyba nie zamierzasz tego kupić, skarbie - wycedził antykwariusz z wyrzutem.- To wyrób nikczemny.Nawet nie chcesz się potargować?Julia otworzyła przewieszoną przez ramię torbę i wyciąg­nęła portmonetkę, nie zwracając uwagi na protesty Cesara.- Nie wiem, na co się tak skarżysz - odparła przy­glądając się, jak pakują jej talerz w stary tygodnik ilust­rowany.- Zawsze powtarzałeś, że ludzie comme il faut nigdy nie kłócą się o cenę: mam albo płacić bez gadania, albo odejść z podniesioną głową.- Ta zasada nie sprawdza się w tym miejscu - Cesar rozglądał się z obojętnością zawodowca, marszcząc nos na widok plebejskich budek z tandetą.- Nie z tymi ludźmi.Julia wsunęła zawiniątko do torebki.- Swoją drogą mogłeś wpaść na to, żeby sprezentować mi ten talerz.Jak byłam mała, kupowałeś mi, co tylko chciałam.- Jak byłaś mała, za bardzo cię rozpieściłem.Poza tym odmawiam płacenia za taką lichotę.- Mam wrażenie, że wyłazi z ciebie skąpiradło.Starze­jesz się.- Zamilknij, żmijo.- Rondo kapelusza rzuciło cień na twarz Cesara, gdy ten pochylił się, żeby zapalić papierosa.Stali przed witryną zapchaną zakurzonymi, starymi lalkami.- Ani słowa więcej, albo cię wymażę z mojego testamentu.Julia patrzyła za nim, jak wchodził z godnością po niedużych stopniach wiodących do sklepiku, unosząc rękę trzymającą fifkę z kości słoniowej.Jego mina wyrażała coś pomiędzy pogardą a odrazą.Ten nieco gnuśny wyraz Cesar przywoływał na twarz zawsze, kiedy nie spodziewał się znaleźć niczego specjalnego u kresu drogi, ale ze względów czysto estetycznych nie widział przeszkód, by jej nie przebyć - z możliwie jak największą dystynkcją.Przypominał Karola Stuarta, który wstępował na szafot, jakby robił katu łaskę, z remember już czekającym na ustach, gotów stracić głowę z profilu, zgodnie z wizerun­kiem bitym na ówczesnych monetach.Z torebką przyciśniętą do boku w obawie przed kieszon­kowcami Julia ruszyła znów między stragany.W tej części Rastra był za duży ścisk, zawróciła więc na pięcie ku schodkom, z których roztaczał się wspaniały widok na plac i główną ulicę jarmarku, zapełnionego budami i plan­dekami oraz kłębiącym się pod nimi tłumem.Miała godzinę do ponownego spotkania z Cesarem w kawiarence na placu, między sklepem ze sprzętem do nurkowania a handlarzem odzieżą z demobilu.Oparła się łokciami o balustradkę, zapaliła chesterfielda i spoglądała z góry na ludzi.U stóp schodków, na cembrowinie kamiennej fontanny pełnej papierów, skórek po owocach i pustych puszek po piwie, przysiadł młody, długowłosy blondyn w poncho i zaczął grać melodie andyjskie na prostym flecie z trzciny.Jakiś czas przysłuchiwała się muzyce, by po chwili wrócić znów do odgłosów bazaru, przytłumionych na skutek odległości.Dopaliła papierosa, po czym zeszła na chodnik i zatrzymała się przed wystawą z lalkami.Niektóre były bez ubrań, inne w malowniczych strojach wiejskich albo wyszukanych ubiorach roman­tycznych z rękawiczkami, kapelusikami i parasolkami.Dziewczynki i dorosłe kobiety, o twarzach prostackich, dziecinnych, naiwnych i przewrotnych.Dłonie i ramiona miały upozowane w rozmaitych gestach, jakby zastygły zaskoczone nagłym zimnym powiewem historii w chwili, gdy ich właścicielka porzuciła je, sprzedała - lub też umarła.Właścicielki, dziewczynki, które w końcu zmieniły się w kobiety - pomyślała Julia - ładne albo brzydkie, które później pokochały albo zostały pokochane, najpierw pieściły te ciałka ze szmat, tektury i porcelany swoimi dłońmi, dziś obróconymi w proch na cmentarzach.Za to lalki je przeżyły, ich wymalowane źrenice były niemymi, nieruchomymi świadkami dawnych scen domowych, które czas zatarł w pamięci żywych.Wyblakłych, mgliście naszkicowanych, nostalgicznych obrazów rodzinnego ogniska, dziecięcych piosenek, przytulających ramion.Ale także łez i rozczaro­wań, zniweczonych marzeń, upadków, rozpaczy.Może także okrucieństw [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •