[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdawało mu się, że widzi roje cieni przemykających po ścianie, ale tylko jedna lampa świeciła daleko w przodzie.Miał wrażenie, że każdy krok niesie ich nie ku innej części góry, lecz ku innemu światu.Ilekroć przystawał, Trinle czekał na niego z pogodnym uśmiechem.Po pięciu minutach dotarli na podest z grubymi drewnianymi drzwiami, misternie rzeźbionymi w twarze bóstw opiekuńczych i zaopatrzonymi w solidną klamkę z kutego żelaza.Tsomo zaczekał, aż wszyscy zbiorą się na podeście i ustawią w rzędzie, po czym otworzył drzwi i recytując cicho słowa modlitwy, wprowadził ich do sali.Wewnątrz nie było nikogo.Znaleźli się w pustym, kwadratowym pomieszczeniu o boku długim może na dziewięć metrów.Za całe umeblowanie służył prosty, drewniany stół, dwa krzesła, wielki żelazny kosz na węgle oraz kilka zapełnionych manuskryptami półek.Jedną ze ścian pokrywało zawiłe malowidło przedstawiające sceny z życia Buddy.Ściana naprzeciwko wejścia wykonana była z cedrowych desek, pośrodku niej umieszczono drewnianą płytę, podobną do drzwi, przez które weszli, jednak bez zawiasów i klamki.Przytwierdzono ją potężnymi, ręcznie kutymi śrubami umocowanymi za pomocą nakrętek niewiele mniejszych od pięści Shana.Poniżej, na podłodze, tuż pod mniejszą, czarną, wysoką na dwadzieścia pięć i szeroką na pięćdziesiąt centymetrów płytą, leżał iluminowany manuskrypt.Trinle w milczeniu zapalił następne lampki maślane i odwrócił się do Shana.- Wiesz, kto to gomchen? - zapytał od niechcenia, jak gdyby byli w swoim baraku w Czterysta Czwartej.- Ostatnio rzadko się używa tego określenia.Shan pokręcił głową.- To pustelnik nad pustelnikami.Żyjący budda, spędzający całe życie w odosobnieniu - wyjaśnił Trinle.- To Drugi zdecydował, że gomchen musi być chroniony - dodał Tsomo.- Święte powiernictwo.To on kazał wybrać małe, odosobnione święte miejsce, aby ukryć jego pustelnię tak głęboko, by sekret mógł być dochowany na zawsze.- Drugi? - zapytał Shan, nic nie rozumiejąc.- Drugi dalajlama.- Ale on żył prawie pięćset lat temu.- Tak.Było czternastu dalajlamów.Ale tylko dziewięciu naszych gomchenów.- Głos Trinlego, niemal szept, był wypełniony niezwykłą dla niego dumą.Tsomo podszedł do manuskryptu i otworzył go na stronie zaznaczonej paskiem jedwabiu.Gdy czytał, na jego twarz znów spłynął pogodny uśmiech.Mniszki odkryły tacę i postawiły czarki tsampy i herbaty obok manuskryptu.To nie była czarna płyta, uświadomił sobie Shan.To był otwór w ścianie prowadzący do znajdującego się za nią pomieszczenia.Przypomniał sobie małe, samotne okienko wysoko na ścianie urwiska.- Opiekujecie się tu pustelnikiem - szepnął.Trinle przyłożył palec do warg.- Nie pustelnikiem.Gomchenem - odparł i umilkł, przyglądając się, jak Tsomo i mniszki przygotowują jedzenie.Kiedy skończyli, uklęknął obok nich na podłodze i wraz z nimi, śpiewając, padł na twarz przed zaśrubowanymi drzwiami celi.Nikt się nie odezwał, dopóki zszedłszy po długich schodach, nie znaleźli się znowu w małej kaplicy, gdzie Shan odnalazł Trinlego.- Trudno to wytłumaczyć - przemówił wreszcie Trinle.- Wielki Piąty powiedział, że gomchen jest jak samotny brylant skryty w olbrzymiej górze.Nasz opat, kiedy byłem młody, stwierdził, że gomchen jest tym wszystkim, co próbuje ziścić się w nas samych, bez brzemienia pożądań.- Powiedziałeś, że istnieje powiernictwo.Gompa, która chroni gomchena.- To zawsze było naszym wielkim zaszczytem.Shan, zdezorientowany, uniósł wzrok.- Ale to miejsce.to przecież nie jest gompa.- Nie.Nie Yerpa.To gompa Nambe.Shan spojrzał na niego zdumiony.- Ale gompy Nambe już nie ma! - Choje był opatem gompy Nambe.- Została zniszczona przez samoloty.- Tak, prawda - odparł Trinle ze swym pogodnym uśmiechem.- Kamienne mury zostały zniszczone.Ale Nambe to nie te stare mury.My wciąż istniejemy.Wciąż mamy nasz święty obowiązek wobec Yerpy.Shan stał jak ogłuszony.Pomyślał o Choje tam, w Czterysta Czwartej, wypełniającym swój własny święty obowiązek osłaniania Yerpy.Uświadomił sobie, że Tsomo siada obok niego.- On bardzo pięknie pisze, kiedy nie medytuje - powiedział chłopiec.- O rozwoju duszy.Shan przypomniał sobie manuskrypt w przedsionku.Gomchen porozumiewał się z nimi, pisząc traktaty religijne.- Jak długo on tam jest? - zapytał, wciąż zdjęty grozą.- To znaczy kiedy zaśrubowano wejście?Udzielenie odpowiedzi zdawało się sprawiać Trinlemu wielką trudność.- Nasze miary czasu nie mają dla niego znaczenia - powiedział.- W zeszłym roku zapisał rozmowę z drugim dalajlamą.Jak gdyby Drugi był tutaj, jak gdyby dopiero co rozmawiali.- Ale ile to w latach? - upierał się Shan.- Kiedy on.?- Sześćdziesiąt jeden lat temu - odparł Tsomo.Jego oczy rozświetlił radosny błysk.- Świat był wtedy zupełnie inny - zauważył z czcią Shan.- Wciąż jest.Dla niego.On nie wie.To jedna z reguł.Świat zewnętrzny go nie dotyczy.Cały skupia się na naturze buddy.- Nocami - powiedział Tsomo dziwnie tęsknym tonem - może przyglądać się gwiazdom.- Chcesz powiedzieć, że on nie wie o.- Shan nadaremnie szukał właściwych słów.- O problemach świeckiego świata? - podpowiedział Trinle.- Nie.One przychodzą i odchodzą.Zawsze były cierpienia.Zawsze byli najeźdźcy.Mongołowie.Kilka razy Chińczycy.Nawet Brytyjczycy.Inwazje mijają.Nie mają znaczenia wobec szczęścia, jakie nas spotkało.- Szczęścia? - zapytał Shan łamiącym się głosem.Trinle wydawał się szczerze zaskoczony jego pytaniem.- Że dane nam jest spędzić obecne wcielenie na tej świętej ziemi.- Przyglądał się Shanowi.- Cierpienie naszego ludu nie ma znaczenia dla tego, czemu poświęca się gomchen - dodał z troską w głosie.Zdawało się, że czuje potrzebę uspokojenia swego gościa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]