[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chuchnął w zwierciadełko.Z tafli chlusnął złoty blask, prawie go oślepiając.Sul-Berith domyślała się już,co usłyszy, i była jeszcze bardziej wściekła, niż przypuszczał.Zajęty składaniem możliwie dyplomatycznego meldunku, Kouremos nie miałświadomości, co dzieje się na zewnątrz.Przez pogrążony w mroku ogród bezszelestnie płynęła postać w szarych sza-tach.* * *Brune ocknął się.Leżał bez ruchu, oddychając ciężko.%7łałował, że został wydarty z przyjaznejciemności i przywrócony światu.Miał mdłości i wszystko go bolało.Prawa połowatwarzy zdrętwiała jak maska; czuł na policzku skorupę zakrzepłej krwi, blizny musiałysię otworzyć.Rany pod obojczykiem nie odczuwał w ogóle.Nie wiedział, czy to oznacza, żejest na granicy śmierci.Powoli docierało do niego, że chyba jednak nie.Otworzył oczy i zobaczył, że włócznia, która przyszpilała go do ziemi, zniknęła.Chciał usiąść, ale opadł z powrotem na wznak, walcząc z zawrotami głowy.Raz, dwa, trzy, cztery.Spokojnie.Już lepiej.Dzwignął się na klęczki, popatrzył po sobie i oniemiał.Miał rozdartą, zakrwa-wioną kurtkę i koszulę, ale po ranie nie został nawet ślad.Przez chwilę tylko się gapił, kompletnie ogłupiały.Jedyne wytłumaczenie, jakieprzyszło mu do głowy, było takie, że demon głęboko się przeliczył nie docenił siły,jaką dawał skażony talent.Ka-ira słynęli z żywotności, odporności na rany i wrogiezaklęcia.%7łmij przesunął palcami po symbolach wyciętych na przedramieniu.Na jegotwarzy pojawił się brzydki uśmiech, właściwie grymas.Cierpienie wzmacnia czerń.Należało mnie zabić od razu, durniu.Zacisnął pięści.Był obolały i osłabiony, ale jedna myśl dodawała mu sił.Kou-remos popełnił poważny błąd, zdradzając, że był uwikłany w historię z ifrytami.Krzyczący przywołał moc i prawie od razu poczuł, jak czerń budzi się w nim,posłuszna wezwaniu.Ogrzewała go od wewnątrz jak wino, jak ciemny płomień.Wstał i ruszył przez zniszczony ogród w kierunku willi, nieco utykając.Tak jaksię spodziewał, w jednym z okien migotało złote, nieziemskie światło.Demon nawią-zał kontakt ze swoją mocodawczynią prawdopodobnie po to, żeby jej zameldować,że Marshia Lavalle zdołała zbiec, i zapytać o dalsze rozkazy.Było niewiele czasu.Brune pospiesznie zakreślił wokół siebie ostrzem sztyletukrąg na ziemi.Wiedział, czyj ból między innymi wykorzystała Marshia, żebywzmocnić granice enklawy.I to w połączeniu z faktem, że znał imię demona, stwarza-ło ostatnią szansę.Kouremos musiał wyczuć, co się święci.Zwiatło w komnacie zgasło, a chwilępózniej nad trawą zaczęła się materializować sylwetka demona.Lecz żmij był już go-tów.Jego oczy zapłonęły żółto.Przywołał z pamięci Podziemia po ataku ifrytów.Ogień, cierpienie i śmierć.Zmarłych i rannych, których znał.Szpital, zabandażowane ręce Znajdy, małą Giassi-nę.I na koniec własny ból, kiedy czerwone błyskawice przeszywały jego ciało.Przemówił w mowie magów, zmienionym, chrapliwym głosem. Krew domaga się krwi, ogień ognia, a popiół popiołu.Kouremosie z DolinyCierni! W imię tych, których zabiłeś i których okaleczyłeś, ja, Krzyczący w Ciemności,niszczę cię i pozbawiam mocy!Rozległ się grzmot, enklawa zadrżała w posadach i z mroku strzeliły płomienie.Spadły na demona jak węże i oplotły go od stóp do głów, przemieniając w żywą po-chodnię.Kouremos wrzasnął rozpaczliwie, targnął się niczym epileptyk.W ostatnimporywie wściekłości chciał rzucić się na żmija, ale nie mógł przekroczyć granicy kręgu.Wrzeszcząc potępieńczo, zaczął tarzać się po ziemi.Próbował się zdemateriali-zować bez skutku.Enklawa nie chciała go wypuścić.Był demonem, więc nie mógł umrzeć, może nawet nie czuł bólu jak człowiek,ale wraz z materialną powłoką tracił też moc.Krzyczący patrzył na to beznamiętnie,wiedząc, że osiągnął cel.Kouremos, nadal płonąc i miotając się na oślep, w końcu zniknął w willi.En-klawa tylko na to czekała.Willa zaczęła się walić jak domek z kart, potem z ruin strze-lił ogień i buchnął wysoko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]