[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co więcej, wręcz świeciło, jakby ogień, który w nie uderzył, dostarczył mu energii lub pobudził jego własną.Mimo to nie było na nim śladu działania siły, którą odbił promień, by miażdżył i unicestwiał.Thom odwrócił w końcu głowę i spojrzał na nią.— Skąd… skąd wiedziałaś? — Po raz pierwszy, odkąd go poznała, jego głos naprawdę drżał.Wydawał się bezbronny, już nie był tym wyniosłym człowiekiem z gwiazd, przedstawicielem ludu posiadającego klucz do tajemnic zakazanych dla światów, które odwiedzali.— To było jedno… — próbowała znaleźć słowa, które wyjaśniłyby to, czego jeszcze sama do końca nie rozumiała.— To było jedno ze wspomnień tej drugiej Simsy, jeden z pradawnych środków obronnych.Wyciągnął drugą rękę, jakby chciał pogładzić powierzchnię bransolety, lecz cofnął ją gwałtownie, nim jego palce dotknęły nieznanego metalu.— Ty jesteś Simsą.— Jestem Simsą — przyznała.— Krwią z jej krwi.Choć nie wiem, jak to się stało, bo ona była… Twój brat się nie mylił.Była tu na długo przed nadejściem ludzi, którzy zbudowali to miasto.Była też ostatnią ze swego ludu.Lecz w jakiś sposób musiała zaplanować pojawienie się kogoś, kto ją zastąpi i będzie kontynuował jej dzieło.Tym kimś jestem ja.Nie wiem jak, ale jestem jej nowo narodzonym dzieckiem.Mimo to nadal jestem Simsą.Lecz dlaczego tracimy czas na gadanie? Jeden nas już znalazł.Wkrótce przyjdą następni.Thom usiadł, trzymając rękę w bransolecie w pewnej odległości od ciała, jakby się bał nią dotknąć jakiejkolwiek jego części.— Masz rację.— Używając zarośli w charakterze parawanu, zaczął przesuwać się w tył.Gdy Simsą ruszyła za nim, nadpalony krzak zadrżał.Młode drzewo runęło z trzaskiem, padając na zewnątrz w kierunku alei, ciągnąc za sobą na wpół zwęglone winoroślą.W utworzonej tym sposobem wyrwie ukazał się im fragment ulicy.Leżał tam kolejny prześladowca w kombinezonie, przywalony padającym drzewem i wszystkim, co za sobą ściągnęło.Z plątaniny gałęzi i liści wystawały tylko zakute w grubą blachę nogi.Simsą nie miała wątpliwości, że jest martwy.Była też zadowolona, że nie widzi, jakiego spustoszenia dokonał w nim odbity rykoszetem własny ogień.Thom zatrzymał się gwałtownie, wpatrując się w gęstniejący mrok i nasłuchując w napięciu.Rozległy się kolejne szmery… Bez słowa skinął na nią palcem, a wymowę tego gestu podkreślał blask świecącej własnym światłem bransolety.Spojrzała na berło.Tak, wokół symbolu na jego koronie widniała również nikła, świetlista aureola.Wyciągnęła je przed siebie, blisko ciała, czując delikatne, pulsujące ciepło, emanujące z tych samych rogów, które niedawno spuściły z uwięzi śmierć.Wykorzystując cały spryt i umiejętności, zdołali w końcu znaleźć wejście do jednego z budynków.Zapuszczanie się w otwartą aleję czyniło z nich łatwy cel.Choć nie zapadł jeszcze zmierzch, wnętrze domu było ciemną jaskinią, ale za to obiecywało schronienie.Simsa zauważyła, że znajdują się w pojedynczym, ogromnym pomieszczeniu, które zdawało się wypełniać całą konstrukcję.Zamiast sufitu była niekończąca się przestrzeń, zwężająca się wraz z wysokością.Boczne ściany były szeregami czegoś w rodzaju balkonów, w których w regularnych odstępach widniały ciemne otwory.Najniższy z nich wspierał się na rzeźbionych kolumnach, bardzo podobnych to tych, jakie widywali w innych miejscach — zdobionych motywami roślinnymi lub maszkarami.Thom podszedł do najbliższej i przebiegł palcami po grzbietach wypukłych rzeźbień.Gdy Simsa dołączyła do niego, obejrzał się na nią przez ramię.— Można się po nich wspiąć.Jeśli te Szakale są nadal w kombinezonach, nie dadzą rady pójść za nami.Kombinezony nie są najwygodniejszym strojem do wspinaczki.— A jeśli usiądą na dole i będą czekać?— Przynajmniej trochę odetchniemy i będziemy mieli czas coś zaplanować.Już się wspinał i stwierdziła, że miał rację.Głębokie żłobienia pozostawione przez twórców tej podobizny oplecionego winoroślą drzewa dawały wystarczająco dużo miejsca na umieszczenie palców rąk i nóg.Trzymając ciepłe berło w ustach, bez trudu wdrapała się za nim.Leżeli obok siebie na podłodze pierwszego balkonu i obserwowali drzwi.Czekanie okazało się bardzo nużące.Simsa gładziła uchwyt berła, jednak stanowczo odgradzała się od wędrujących w jej umyśle wspomnień.Tu i teraz potrzebowała całej świadomości do tego.co może się za chwilę przydarzyć, a nie do tego, co wydarzyło się dawno temu i nie ma znaczenia dla jej teraźniejszości.Usłyszeli chrzęst ciężkich kroków.W budynku było już bardzo ciemno, dopiero teraz zauważyli, że chyba nie było w ogóle okien.Nawykły do patrzenia w nocy wzrok Simsy sięgał tylko do punktu, gdzie coś się ruszało w otworze wejściowym.Ruszało się niezwykle ostrożnie… Widocznie rabusie znaleźli spalone ciało swojego człowieka i teraz obawiają się ataku w ciemności.Ktokolwiek czaił się tam przez krótką chwilę, ponownie zniknął.Simsa nie potrafiła powiedzieć, czy wszedł do środka, czy wyszedł.Ramię Thoma przycisnęło się do jej ramienia.Odwrócił tak głowę, że jego szept muskał ciepłym oddechem jej policzek.— Szakale dysponują detektorem ciepłoty ludzkiego ciała.Jeśli ta grupa ma go przy sobie, zlokalizują dokładnie nasze położenie.Postarają się zatrzymać nas uwięzionych tutaj, dopóki nie sprowadzą silniejszej broni z grabieży, żeby nas wykończyć.Jeśli próbował jej udowodnić beznadziejność sytuacji, w jakiej się znaleźli, to niepotrzebnie się trudził.Już wcześniej była tego doskonale świadoma.— Jak długo to może potrwać? — wyszeptała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]