[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Udało się – stwierdził.– I popatrz, co ci mówiłem? Emilio jest cały i zdrowy.Boofuls blefował przez cały czas.Alison rozejrzała się wokół, zaniepokojona.– Ani śladu Ramone.Nie wyglądał na faceta, który mógłby ot tak wstać wyjść, zostawiając nas.– Może pan Capelli coś wie – podsunął Martin.Emilio zapiał z radości:– Gdzie jest dziadek? Dziadku? Jesteś tu?Martin pochylił się i podniósł chłopca, po czym razem zeszli do mieszkania gospodarzy.Gdy nacisnęli dzwonek, Martin poczuł, że ciało dziecka sztywnieje z napięcia.Nie mówiąc ani słowa wskazał palcem wizytówkę na drzwiach.Capelli, nie illepaC.Pan Capelli otworzył drzwi niemal natychmiast.Już miał coś powiedzieć – wtedy jednak zobaczył Martina, Alison i, co najważniejsze, Emilia.Nie był w stanie wykrztusić ani słowa.Mocno przycisnął do siebie wnuka, a po jego policzkach popłynęły łzy.Martin i Alison czekali cierpliwie.– Z nim wszystko w porządku, panie Capelli, naprawdę – wykrztusił Martin głosem przytłumionym przez wzruszenie.– Może mieć parę złych snów.Ale poza tym wszystko okay.Pan Capelli postawił wreszcie Emilia na podłodze, nadal jednak nie wypuszczał go z objęć.– Mam złe nowiny – powiedział.– To dotyczy twego przyjaciela, Ramone.Martin poczuł nagły chłód.– Co się stało? Czy musiał wyjść?– Nie.Bardzo mi przykro.To było okropne, zupełnie przerażające.Usłyszałem, jak tłucze o podłogę i pobiegłem na górę tak prędko, jak tylko mogłem.– I?– Przypuszczam, że to coś z lustra.Jego twarz – cała twarz.Była odcięta, zupełnie jakby odgryziona, rozumiesz.Nie mogłem na to patrzeć.Myślę, że musiał umrzeć od razu.Zabrała go karetka, policja przyjedzie później.Teraz zajęci są tymi wszystkimi biedakami, którzy zginęli w „Mann’s Chinese Theatre”.– Odgryziona? – powtórzył Martin.Jedynym, o czym mógł myśleć, była mrożąca krew w żyłach różowa główka, która wychynęła z ust jego własnego lustrzanego odbicia.Głowa o ostrych jak brzytwa zębach.– To było bardzo przerażające – stwierdził pan Capelli.– Przykro mi.Takie straszne.Martin zakrył oczy dłonią.Przez moment był bliski płaczu.Lecz łzy nie chciały płynąć, jeszcze nie teraz.Najpierw musiał zająć się Boofulsem.– Panie Capelli – powiedział.– Mam do pana jedną prośbę.– Jaką prośbę? – Pan Capelli obejmował wnuka ramieniem.– Chcę, żeby pozwolił pan chłopcu pójść z nami, tylko ten jeden, ostatni raz.Pan Capelli powoli potrząsnął głową.– Może jestem stary, przyjacielu, ale na pewno nie głupi.Ten chłopiec przeszedł już wystarczająco wiele.Wysoko nad domem zabrzmiał grzmot tak gwałtownie, że z sufitu posypał się tynk.– Panie Capelli, jeżeli Emilio nie pójdzie z nami, to być może już nigdy nie zaświeci słońce.* * *Zmiana postanowienia pana Capelli zabrała Martinowi prawie dziesięć minut.W tym czasie szalejąca na zewnątrz burza rozpętała się z jeszcze większą furią.Z hałasem przypominającym darcie włosów, wiatr wyrwał z korzeniami dwie palmy, rzucając je na ulicę, a woda w basenie Marii Bocanegra falowała i chlustała.Wichura dęła z tak oszałamiającą prędkością, że zaczęła skowyczeć między kablami telefonicznymi – wysokim, umęczonym wyciem torturowanych dusz.Wszędzie widać było rozgałęzione jęzory błyskawic; pioruny biły w bliźniacze wieże Century City i hotelu „Bonaventure” w centrum.– Martin – upierał się pan Capelli.– Emilio jest dla mnie wszystkim.A jeżeli coś pójdzie nie tak?– Panie Capelli – nalegał Martin – ten świat jest wszystkim dla każdego z nas.Nie bardziej niż pan boję się narazić życie Emilia.Ale na podstawie tego, co widzę, nie mamy żadnego wyboru.– Bądź przeklęty za to, że kupiłeś to lustro – powiedział gorzko pan Capelli.– Dobrze.Niech będę przeklęty.Przez bardzo długą chwilę gospodarz siedział w bezruchu ze splecionymi rękami.– Możesz go zabrać – oznajmił w końcu.– W porządku? Zgadzam się.Możesz go zabrać.Ale ręczysz za niego własnym życiem.Swoim własnym życiem, pamiętaj.I jeszcze jedno.Zanim pójdziecie, stłuczesz to lustro.Rozwalisz je.– Nie jestem pewien, czy to najlepszy pomysł – odparł ostrożnie Martin.– Rozwal je, w przeciwnym razie nigdzie nie zabierzesz Emilia.Myślisz, że będę tu siedział, jak ciebie nie będzie, i czekał, aż wyskoczy z niego Bóg wie jaki potwór? Widziałem, co się stało z twoim przyjacielem Ramone.Dziękuj swym szczęśliwym gwiazdom, że ominął cię ten widok.Miał odgryzione pół twarzy!– Panie Capelli.– zaczął Martin, gospodarz jednak był niewzruszony.– Rozbijesz to lustro.W przeciwnym razie nigdzie nie idziecie.Już i tak było przyczyną zbyt wielu kłopotów.A poza tym nie chcę, aby Emilio kiedykolwiek tam wrócił.Albo nawet myślał o powrocie.Wyczerpany, wstrząśnięty, nadal czując przeszywający ból po śmierci Ramone, Martin ostatecznie przytaknął:– Okay, rozbiję lustro.Zadowolony pan?– Zadowolony – nie, ale lekko uspokojony.Alison została u pana Capelli, podczas gdy Martin wrócił na górę do siebie.W połowie schodów przystanął, oparł się o ścianę i zakrył oczy dłonią.„Boże, dodaj mi sił, abym zdołał doprowadzić to wszystko do końca.Boże, pomóż mi.” Odczekał chwilę, aby nieco ochłonąć, po czym wspiął się na kilka ostatnich stopni.Otworzył drzwi do pokoju stołowego i ujrzał lustro, z jego złoconą twarzą Pana, wiszące na ścianie, jak gdyby nic się nie stało, i nadal szydzące z niego.W pokoju panował przeraźliwy ziąb.Zupełnie jakby się wchodziło do chłodni.Było tak zimno, że powierzchnia lustra zaszła mgiełką i stała się niemal matowa.Martin jednak zignorował lustro.Zamknął za sobą drzwi i podszedł do biurka.Otworzył szufladę, w której trzymał narzędzia, i wyjął młotek.– Już czas, ty skurwysynu – powiedział na głos.– A pani Harper niech lepiej zapomni o swojej drugiej racie!Gwałtownym ruchem przetarł zamgloną taflę i zamachnął się młotkiem.I zamarł, niezdolny się ruszyć.Ponieważ nie było go tam.Nie widział swego odbicia z młotkiem w dłoni.Lustrzany pokój był pusty.Zbliżył się do lustra, a serce waliło mu powoli.Dotknął szklanej powierzchni.I nagle pojął, co zrobił.Zabił swe własne odbicie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]