Home HomeFoster Alan Dean Tran ky ky Misja do MoulokinuFoster Alan Dean Tran ky ky Lodowy KliperFoster Alan Dean Przekleci 03 Wojenne lupyFoster Alan Dean Gwiezdne Wojny Nadchodzšca BurzaFoster Alan Dean Zaginiona DinotopiaDean R. Koonz Tunel strachuDean R. Koonz Ziarno DemonaKoonz Dean R Tunel strachulinux podrecznik administratora (PL) (4)Rushdie Salman Wstyd (SCAN dal 1148)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karro31.htw.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Puszka wypadła mu z ręki.Potoczyła się do tyłu, tryskając spienionym piwem na drewnianą podłogę salonu.Choć puszka wysunęła się z jego dłoni z taką łatwością, nic nie zmusiłoby go do wypuszczenia broni z ręki.Połamane słupki, kawałek poręczy i drzazgi zaśmiecały podłogę w przedpokoju.Kilka płytek pękło.Ani śladu ciała.Od chwili, w której do gabinetu Marty’ego wkroczył jego sobowtór, jasny dzień zmieniał się z wolna w koszmar, którego nie poprzedził, jak to się zwykle dzieje, sen.Wydarzenia straciły rzeczywisty wymiar i jego własny dom stał się częścią ponurego, sennego krajobrazu.Choć konfrontacja z nieznajomym wydawała się Marty’emu surrealistyczna, to jednak w chwili, gdy się rozgrywała, był przekonany o jej prawdziwości.Teraz też w nią nie wątpił.Nie strzelał do tworu wyobraźni, nie był duszony przez zjawę ani też sam nie wypadł przez balustradę.Leżący bezwładnie w foyer Ten Drugi był równie rzeczywisty jak strzaskana poręcz, której kawałki wciąż zaśmiecały podłogę.Przerażony, że Paige z dziewczynkami została zaatakowana na ulicy, zanim zdążyła dotrzeć do domu sąsiadów, Marty sprawdził drzwi wejściowe.Były zamknięte.Od środka.Łańcuch był na swoim miejscu.Szaleniec nie wyszedł z domu tą drogą.W ogóle go nie opuścił.Jak mógłby to zrobić w tym stanie? Nie panikuj.Opanuj się.Przemyśl wszystko.Marty założyłby się o cały rok swego życia, że rany Tego Drugiego były prawdziwe, nie pozorne.Z pewnością kręgosłup tego drania był złamany – nie mógł poruszyć żadną kończyną, z wyjątkiem głowy i palców jednej dłoni.Gdzie był?Nie na górze.Nawet gdyby nie miał uszkodzonego kręgosłupa, nawet gdyby poruszał nogami, nie byłby w stanie zawlec roztrzaskanego ciała na pierwsze piętro podczas tych kilku chwil, które Marty spędził w kuchni.Naprzeciwko wejścia do salonu znajdowała się niewielka izba.Przez uchylone listwy żaluzji sączyło się do środka brudne światło burzowego zmierzchu, nie rozpraszając mroku.Marty przekroczył próg i nacisnął kontakt.Pomieszczenie było puste.Rozsunął oszklone drzwi garderoby.Nikogo.Garderoba w przedpokoju.Nic.Ubikacja.Nic.Głęboki schowek pod schodami.Nic.Bieliźniarka.Salon.Nic.Nic.Nic.Nie zwracał uwagi na własne bezpieczeństwo.Spodziewał się znaleźć niedoszłego zabójcę gdzieś w pobliżu, całkowicie bezradnego, może nawet martwego, pozbawionego przez niezdarną próbę ucieczki resztek sił.Lecz odkrył jedynie, że tylne drzwi prowadzące na patio są otwarte.Z zewnątrz napłynął podmuch zimnego wiatru, wprawiając w drżenie drzwiczki od szafek.Poruszał płaszczem Paige wiszącym na wieszaku przy wejściu do garażu, wypełniając go fałszywym życiem.Podczas gdy Marty wracał do przedpokoju przez jadalnię i salon, Ten Drugi musiał przedostać się do kuchni inną drogą.Musiał przejść wzdłuż krótkiego halu, biegnącego z przedpokoju obok ubikacji i bieliźniarki, a potem przez salon.Czołgając się, nie zdołałby pokonać takiej odległości w tak krótkim czasie.Poruszał się na nogach, może niezbyt pewnie, ale jednak na nogach.Nie.To niemożliwe.W porządku, może facet nie miał złamanego kręgosłupa.Ani nawet uszkodzonego.Ale był poważnie ranny.Nie mógł po prostu stanąć jednym skokiem na nogach i pobiec radośnie w dal.Znów powrócił koszmar.Znów nadszedł czas, by tropić i być tropionym przez coś, co posiadało zdolności regeneracyjne potwora ze snu, coś, co chciało odebrać mu jego życie.I było do tego zdolne.Marty wyszedł przez otwarte drzwi na patio.Strach wzniósł go na wyższy poziom świadomości.Wyostrzone zmysły sprawiły, że kolory stały się bardziej intensywne, zapachy bardziej ostre, a dźwięki czystsze i bardziej subtelne.To uczucie było jak z zapomnianego dawno snu, w którym przemierzał niebiosa niczym ptak albo doświadczał seksualnej jedności z kobietą o tak doskonałej formie, że potem nie mógł sobie przypomnieć ani jej twarzy, ani jej ciała, a tylko blask doskonałego piękna, jakim promieniowała.Tamte sny w ogóle nie wydawały się fantazjami, ale widzianym przez chwilę obrazem wspaniałej rzeczywistości, istniejącej gdzieś poza realnym światem.Przekraczając próg kuchennych drzwi i wkraczając w chłodne królestwo natury, Marty przypomniał sobie niezwykłą żywość tamtych dawno zapomnianych wizji, bo w tej właśnie chwili doznawał podobnego uczucia, podobnej wrażliwości na każdy zmysłowy impuls.Z góry, z grubego baldachimu utkanego przez pnącza tropikalne, spadały dziesiątki kropel i kropelek, które rozpryskiwały się w kałużach, czarnych w tym gasnącym świetle niczym olej.Na tej płynnej czerni unosiły się szkarłatne kwiaty, tworząc wzory, które, choć przypadkowe, wydawały się równie złowieszcze i pełne ukrytych znaczeń jak starożytne pisma chińskich mistyków.Na małym, otoczonym ze wszystkich stron murem podwórzu drżały żałośnie, poruszane rześkim wiatrem, indiański laur i eugenia.Przy północno-zachodnim narożniku długie i delikatne pnącza dwu eukaliptusów chłostały powietrze, zrzucając kwadratowe liście, srebrzyste niczym skrzydła ważek.W cieniach rzucanych przez drzewa, a także za kilkoma większymi krzewami, mógł schować się dorosły człowiek.Marty nie zamierzał przeszukiwać tych miejsc.Jeśli tamten zdołał wyczołgać się z domu, żeby przyczaić się w zimnej, wilgotnej kryjówce z jaśminu i agapantu, osłabiony upływem krwi, a tak najprawdopodobniej było, to znalezienie go nie wymagało pośpiechu.Przede wszystkim należało się upewnić, że w tej chwili nie umyka nie zauważony.Chóry ropuch, od dawna przyzwyczajone do suszy i minimalnej ilości wody, śpiewały w ukrytych zagłębieniach w ziemi.Dziesiątki przenikliwych głosów, które tak bardzo lubił, teraz wydawały mu się niesamowite i groźne.Ponad tą arią wznosił się płacz dalekich, lecz coraz głośniejszych syren.Jeśli Ten Drugi próbował uciec przed policją, to miał niewiele dróg do wyboru.Mógł wspiąć się na jedną ze ścian, otaczających posesję, ale wydawało się to mało prawdopodobne, bo, nawet pomijając jego cudowne ozdrowienie, nie miał po prostu dość czasu, by przebiec trawnik, przecisnąć się przez krzewy i przedostać na jedno z sąsiednich podwórek.Marty zawrócił w prawo i wyszedł pospiesznie spod ociekającego daszku patio.Przemoczony do suchej nitki po zaledwie paru krokach, szedł wzdłuż tylnej ścieżki przylegającej do domu, następnie przebiegł pędem obok tylnej ściany garażu.Ulewa wywabiła ślimaki z wilgotnych i zacienionych kryjówek, w których zwykle pozostawały jeszcze długo po zmierzchu.Ich blade, galaretowate ciała niemal w całości wypełzły ze skorup, a grube czułki wysuwały się do przodu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •