[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Wydaje się to nie do wiary, panie, że ośmielili się powędrować tym starym przejściem – mówił główny dozorca więzienny, zastanawiając się, czemu jego nie spotkał ten sam szczęśliwy los, co wartownika ze zbrojowni.Jeden z rycerzy ukryty bezpiecznie na tyłach grupy powiedział półgłosem:– Nie jest rzeczą mądrą ścigać tych, którzy potrafią pozbawić życia demony w piekle.– Pożałuje, że odważyła się im pomóc! – Rakossa zamachnął się mieczem i rozbił bezcenną rzeźbę, zdobiącą oparcie jego fotela.– Skończyliśmy się już nią bawić.– Pokazał lśniące kły.– Nie po to wróci, żeby nam sprawiać kłopoty.Stworzymy dla niej piekło, do którego nie będzie musiała schodzić w dół, każdego dnia nowe, różnorodne i podniecające!– Czy nie byłoby prościej, o panie – zapytał ten sam rycerz, który odezwał się przed chwilą – wziąć sobie nową i bardziej chętną małżonkę?– Kto to powiedział? Kto mówi Rakossie, co ma robić i jak sądzić?Rycerz nie udzielił odpowiedzi i ugiął nogi w kolanach, żeby wtopić się nieco bardziej w tłum.– Żadna glista nie będzie się nam opierać ani zyskiwać nad nami przewagi.Nauczymy ją, co może oznaczać piekło.Jakiś inny oficjel szepnął, że ta kobieta, która zniknęła, odsłużyła już kilka lat jako małżonka Rakossy i bez wątpienia dobrze wie, co to słowo oznacza.Na szczęście Rakossa nie dosłyszał, bo kto wie, czy nie uznałby za słuszne wymordowanie wszystkich obecnych tylko po to, by mieć pewność, że zginie ten, który go obraził.– Sprawiedliwość wymaga, żebyś ścigał ją.i ich – powiedział kojąco zgodny Ro-Vijar.Gniew Rakossy nieco przygasł, obłęd, który przed chwilą miał go całkowicie w swojej mocy, ustąpił nieco miejsca w jego pokręconym umyśle bardziej logicznym myślom.– Prawdę rzekłeś, przyjacielu Ro-Vijarze.Musimy udać się śladem jej i tych, którzy jej pomogli.Jakże on zręcznie przekręca fakty, pomyślał Ro-Vijar z niesmakiem, byle tylko pasowały do jego koncepcji.Teraz to uciekinierzy winni są udzielenia pomocy kobiecie, a nie odwrotnie.Zdenerwował się widząc, że szaleniec przypatruje mu się zimno.– Zawierzyliśmy twemu słowu w wielu sprawach, Landgrafie Asurdunu.W sprawie zamiarów tych trzech diabłów nie z tego świata i w sprawie ich trańskich przyjaciół.– Mówię tylko prawdę, panie, o tym, co koniecznie trzeba zrobić.Od ciebie teraz zależy nasze bezpieczeństwo.Wszyscy będą wspominać potęgę twojego imienia.– Ciekawi jesteśmy – wymamrotał z namysłem Rakossa, podczas gdy Ro-Vijar dokładał starań, żeby nie okazać, jak działa na niego to okrutne spojrzenie – czyim właściwie interesom tak naprawdę to wszystko służy.W każdym razie – odezwał się już z większym ożywieniem, odwracając wzrok od milczącego Ro-Vijara – sprowadzimy tę czarownicę z powrotem.A ponieważ służą jej ci, których twoim zdaniem trzeba zniszczyć, to żeby schwytać kobietę, musimy chyba ruszyć w pościg za wszystkimi.– To diabły wcielone i niszczyciele, o panie.– Zaiste są diabłami.Ale niszczyciele pragnęliby niszczyć, a nie pierzchać przed nami.A przecież niewielu zginęło, usiłując zapobiec ich ucieczce.Ciekawe, czy.chcemy ją odzyskać!Zwrócił się ostro do stojącego w sztywnej pozie oficera.– Talizeirze, gotuj flotę do pościgu.Wszystkie statki, wszyscy oficerowie, wszystkie załogi w stan gotowości, ruszamy z pierwszym światłem.– Jak mój Landgraf rozkaże – odpowiedział wysoki, pełen godności tran.Przepchnął się przez tłum w stronę drzwi.– Rozejść się – powiedział Rakossa pozostałym – Ci, którzy mają ruszyć w pościg, niech się przygotują.– Odzyskamy ją – zamruczał, kiedy został sam w komnacie.– I będziemy mieli ten statek, ten wspaniały lodowy statek na własność, chociaż Landgraf Ro-Vijar sam chciałby go mieć.A jeśli chodzi o te diabły nie z tego świata, to kiedy ich znowu złapią, nieco bardziej uważnie będzie słuchał ich słów, a nieco mniej uważnie Landgrafa Asurdunu.Ten Ro-Vijar był wprawdzie starszy, bardziej doświadczony, ale jego słowa były równie pokrętne jak cele.Rakossa miał wrażenie, że jego zamysły pozostają w niezgodzie z mową.Kości i krew unoszące się w morzu krzyków – skupił się znowu wyłącznie na swojej małżonce, Teeliam Hoh, która śmiała się poprzez gęstą krew, bulgoczącą jej na ustach.* * *Wiatr przelatywał z żałobnym wyciem po pokładzie Slanderscree.Wyszedłszy na pokład Ethan zamrugał oczami pod maską.Elfa, Hunnar i September stali pogrążeni w rozmowie w pobliżu bezanmasztu.Kiedy podszedł bliżej, zobaczył wśród nich także Teeliam, którą częściowo zasłaniała masywna postać Septembra.– Ciepła i pomyślnych wiatrów dla ciebie, przyjacielu Ethanie – zawołał Hunnar radośnie.– Zastanawiamy się, co mamy teraz począć.– Wciąż jeszcze nie możemy wrócić do Asurdunu.– September mówił poprzez membranę swojej maski.– Nasza pierwsza próba zawiązania konfederacji rzeczywiście nie najlepiej się powiodła.– W głosie Ethana słychać było przygnębienie.– O jakiej konfederacji ty mówisz, przyjacielu Ethanie? – zapytała Teeliam.Wyjaśnił jej, na czym polega ten pomysł.– Zaczynam rozumieć znaczenie kłamstw tego fałszywego Landgrafa Ro-Vijara – powiedziała dawna królewska małżonka Poyolavomaaru.– On stara się chronić tylko jednego trana, siebie samego.– Moglibyśmy powrócić do Wannome – podsunął Hunnar.Na twarzach wszystkich, którzy na niego patrzyli, odmalowała się cała gama wyrazów konsternacji i szoku; Hunnar pospiesznie zaprotestował.– Zrozumcie, to nie ja chcę tak postąpić.Ale uważam, że sprawiedliwość wymaga, by przekazać wam pragnienia niektórych członków załogi.Co do mnie przyznaję, że na początku powątpiewałem, moi przyjaciele.A teraz, im więcej podróżujemy po moim świecie i im częściej widzę, że władcy tacy jak Ro-Vijar i Rakossa zmawiają się na swoją własną korzyść, szczując trana na trana, państwo przeciw państwu, tym bardziej jestem przekonany o słuszności waszego planu.Ta unia, której projekt przedstawiliście, to cel wartościowy sam w sobie, dla którego warto walczyć, niezależnie od tego, przyjacielu Ethanie, jaki kiedyś przyniesie podział korzyści i handlu.September skomentował to z aprobatą.– Nic tak nie pomaga przekonać obywateli, że potrzeba im nowej formy rządu, jak trochę jawnej zdrady i szachrajstwa ze strony polityków.– Wśród załogi jest jeszcze wielu dobrych tranów, którzy myślą inaczej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]